Odbijam te same pytania do ciebie - jak z tobą? :>
// Ja sobie studiuję filologię angielską ze specjalizacją językoznawczo-nauczycielską. Z pracą super, bo jest ogromny popyt na nauczycieli. Swoją pierwszą taką prawdziwą robotę dostałam już na pierwszym roku studiów - byłam lektorem angielskiego w szkole online. I to taka ironia losu w pewnym sensie, bo jak w liceum wybierałam kierunek studiów, to tak niechętnie poszłam na tą anglistykę, bo uznałam, że w tych czasach wszyscy mówią po angielsku, więc nie będzie po tym roboty XD A tutaj okazuje się, że wręcz przeciwnie - jest o c z e k i w a n i e, że każdy młody człowiek powinien mówić w niezłym stopniu po angielsku, ale rzeczywistość jest często inna, dlatego jest bardzo wysoki popyt na dobrych nauczycieli. To raczej specjalność tłumaczeniowa się o takie rzeczy martwi, bo trzęsą portkami czy jak już skończą te studia i dostaną uprawnienia, to zawód tłumacza nie będzie już w pełni zastąpiony przez sztuczną inteligencję XD
Tak że, mimo wszystko, wydaje mi się, że los takiego typowego humana wcale nie jest taki zły :D
A, no i ten - co konkretnie ze studiów przydało mi się w pracy? Zdecydowanie nawyki poprawnej, samodzielnej nauki języka wpojone mi przez wykładowców. Na studiach nauczyłam się, że angielskiego trzeba się uczyć tak, jak chińskiego. Jak zobaczę taki krzaczek "鹿", to nie wymyślam sobie, że przeczytam go sobie jako [ciong] i bedzie. Albo wejdę do słownika i sprawdzę, albo po prostu nie mam pojęcia, jak to dziadostwo wymówić. Z angielskim jest identycznie. Jak czytałam sobie kiedyś książkę i zobaczyłam słowo "colonel", to się dwa razy nie zastanawiałam - no przecież wiadomo, że czyta się [kolonel]. TAKIEGO WAŁA. Czyta się [kernel]. I tak jest z ogromną ilością słów. W pewnym momencie wydaje nam się, że my to już tego anglika rozgryźliśmy, my się domyślimy jak przeczytać i potem popełniamy podstawowe błędy. No i tak to właśnie wygląda jak się nie ma dobrych nawyków nauki. Dlatego właśnie pierwsze pytanie, jakie ja zadawałam każdemu nowemu uczniowi brzmiało "Czy ma Pan/Pani jakiś dobry słownik internetowy do sprawdzania wymowy słów?". Najczęściej nie mieli, więc polecałam albo Diki.pl, albo oxfordlearnersdictionaries.com, byle by tylko nauczyli się, że jak będą sobie sami wymyślać nowe słowa, to nic z tego nie będzie. Tak że najpierw to wykładowcy nauczyli takiej dokładności mnie i pokazali mi źródła, z których mogę korzystać, żeby uczyć się samodzielnie i później ja takie same nawyki przekazywałam swoim uczniom, żeby mogli ćwiczyć i uczyć się poprawnie nawet jak kurs im się już skończy.
Bardzo przydatnym przedmiotem była też gramatyka opisowa, na której - na pierwszym roku przynajmniej - żadnej gramatyki nie było, tylko nauka o tym, w jaki sposób dźwięki są produkowane w buzi. Dzięki temu, kiedy miałam ucznia, który nie potrafił wymówić jakiegoś dźwięku, byłam w stanie mu krok po kroku wytłumaczyć, w jaki sposób ustawić organy mowy, żeby go wyprodukować.
Dobre były też zajęcia z czytania, na których uczyliśmy się też słownictwa, a kolokwia wyglądały w taki sposób, że uczyliśmy się słów razem z kolokacjami i musieliśmy wymyślić z nimi poprawne zdanie, na podstawie którego da się domyślić znaczenia tego słowa z kontekstu. Przykład: "I should be more frugal - I have little money left, so I should be careful with how I spend it." Nawet jeśli ktoś wcześniej nie znał słowa "frugal", to z kontekstu domyśli się, że to coś z byciem oszczędnym i niewydawaniem kasy na pierdoły. Dzięki takiemu przedstawianiu słów w kontekście, człowiek uczy się nie tylko słówka i jego polskiego tłumaczenia, ale w jaki sposób ułożyć z nim całe zdanie, co jest zdecydowanie bardziej przydatne.
Tak że tak, studiów bezużytecznymi na pewno bym nie nazwała, a zwłaszcza pomocni byli dla mnie ci wykładowcy, którzy stawiali na rozwijanie w studentach umiejętności nauki samodzielnej i niezależnej, czyli dali mi wędkę zamiast ryby i dzięki temu ja sama mogłam zostać lepszym nauczycielem dla innych.
Ostatnio zmieniony przez Cuks (11-04-2024 o 19h16)