Spontanicznie, ale postanowiłam spróbować swoich sił.
edit: Dziękuję! ^^ Milo mi i polecam się na przyszłość.
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
Dziękuję

Ostatnio zmieniony przez Anatea (17-10-2021 o 13h02)
Spontanicznie, ale postanowiłam spróbować swoich sił.
edit: Dziękuję! ^^ Milo mi i polecam się na przyszłość.
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
Ktoś mógłby pomyśleć, że to echo odległego wiatru przemknęło po wilgotnej jaskini. Ale czy echo poruszyłoby nieruchome od dekad kamyki? Czy obudziłoby drżące okręgi na nielicznych kałużach skroplonej wilgoci?
Co istotniejsze, czy obudziłoby... Ją?
A jednak coś sprawiło, że milcząca jaskinia ożyła, jakby ten zapomniany fragment Krainy Eel nabrał powietrza po długiej, bardzo długiej przerwie.
Nikłe światło, które zabłądziło tu wąskimi korytarzami i norami, odbijało się- od kryształów, kałuż. I złota na postaci, do tej pory nieruchomej jak posąg.
Ktoś mógłby powiedzieć, co groźnego w postaci zapomnianej przez dekady? Łatwo możnaby dać się zwieść pozorom, wilgotnej pajęczynie, która koronką ozdobiła złote rogi, nieruchomej, jakby pozbawionej życia twarzy, nieruchomym oczom. Pierwszym, powolnym ruchom zastygłej długo postaci.
Ale... Tak jak echo, które obudziło życie w tym ciemnym zakątku- gasło- tak istota z każdą sekundą poruszała się coraz wprawniej. Wstała z ociąganiem, jakby nogi miały odmówić posłuszeństwa. Jednak po pierwszych krokach, gdy otrząsnęła z zalegającego kurzu bliźniacze ostrza, był to już tylko błysk w zastygłej do niedawna pustce. Ktokolwiek by to widział, zdumiałby się przemianą w ciągu tych nielicznych sekund.
Może tyle właśnie wystarczyłoby, by ktoś zrozumiał, że to co obudziło jaskinię z jej tajemniczą lokatorką, nie było wiatrem. Było odległym echem krzyku.
Krzyk stał się kroplą, która przelała czarę goryczy.
A istota, która wstała z miejsca spoczynku, zamierzała zmusić Kwaterę Główną do spełnienia tego gorzkiego toastu.
Nadchodziła sprawiedliwość.
Ostatnio zmieniony przez Anatea (17-10-2021 o 13h02)
Offline
"Anatea z mrocznego lasu"
Każdy śmiałek, który odważył się zagłębić w środek mrocznego lasu nigdy nie powrócił do swojego domu. Za nim szli następni z nadzieją na jego uratowanie. Jednak oni także nie wracali. Dziesiątki lat mijały, aż w końcu ludzie całkowicie odpuścili i uznali śmiałków za zmarłych. O lesie krążyły makabryczne legendy, mrożące krew w żyłach. Mówiono nawet, że to las pożerał ludzi, dlatego nigdy nie wrócili. Rodzice we wsi graniczącej z lasem, wpajali swoim dzieciom od najmłodszych lat, aby tam nie wchodziły. Powykręcane, suche drzewa nie zachęcały nawet swym wyglądem do wizyty w lesie.
Mijały dekady, aż w końcu z odległej wsi przyjechał śmiałek, któremu las nie wydawał się straszny. Podobno przygotowywał się do tej wyprawy od kiedy tylko mógł utrzymać w dłoniach miecz jako dziecko. Słyszał legendy i chciał rozwiązać zagadkę ginących w mrocznym lesie. Uzbrojony po zęby, przybył do wsi graniczącej z lasem i tam kończył swoje przygotowania. Starał się zebrać jak najwięcej informacji, aby być przygotowanym na najgorsze. Wszyscy uważali go za szaleńca, ale to go nie zniechęcało.
Po miesiącu od przybycia do wioski był już gotowy. Nie oglądając się za siebie, wjechał do lasu na swoim czarnym koniu. Gałęzie drzew były na tyle gęste, że niemal całkowicie niedocierało tam światło słoneczne. W powietrzu unosiła się gęsta mgła, a na choryzoncie można było dostrzec różowo-niebieską poświatę. Śmiałek zwolnił nieco, zaciskając palce na rękojeści swojego miecza. Im głębiej wjeżdżał do mrocznego lasu, tym większy odczuwał niepokój. Jednak nie miał ochoty zawracać, czekał na ten moment ponad dwadzieścia lat. Chciał być jedynym, który powróci z lasu.
Jechał tak dłuższą chwilę i stracił na moment czujność, zamyślając się. Nagle jego koń zarżał i zrzucił z grzbietu swojego pana. Ten spadł na twardą ziemię oszołomiony. Koń pobiegł w bliżej nieokreślonym kierunku, a przed śmiałkiem stanęła straszliwa, lecz jednocześnie piękna postać. Kobieta o białych włosach, lekko rozczochranych, falujących. Oczach niczym wąż, trupio-blada, w fioletowo-bordowym stroju. Naramienniki miała srebrne i spiczasto zakończone, a w dłoni trzymała czarną laskę z czerwonym, okrągłym kamieniem na górze. Dookoła niej unosiła się jeszcze gęstsza mgła niż w całym lesie. Nie mówiąc ani słowa, uśmiechała się do śmiałka, podchodząc coraz bliżej niego. Ten przerażony, sięgając po miecz, zaczął odsuwać się do tyłu.
- Kim jesteś? - krzyknął.
Postać nie odpowiedziała. Nie zmieniając wyrazu twarzy, szła dalej w jego kierunku.
- Odpowiadaj! Kim jesteś? - zdesperowany zaczął wymachiwać mieczem w jej stronę nadal siedząc na ziemi.
Miał wrażenie, że nieznana mu siła trzyma go i nie pozwala wstać. Czuł, że grawitacja działa przeciwko niemu. Tajemnicza postać zbliżała się niebezpiecznie, a czerwony kamień w jej lasce świecił coraz mocniej. Śmiałek przełknął głośno ślinę i nie wiedząc dlaczego, wypuścił z dłoni swój miecz. Nie mógł oderwać wzroku od twarzy nieznajomej. Jego ciało robiło się coraz cięższe.
- Kim... Kim jesteś? - spytał poraz ostatni, kiedy białowłosa już praktycznie przed nim stała.
Ugięła kolana i kucnęła przy mężczyźnie opierając się na swojej lasce.
- Jestem Anatea - odparła, po czym jej laska zaświeciła jeszcze mocniej, powodując omdlenie śmiałka.
Obudził się nie wiedząc ile czasu minęło. Może dziesięć minut, a może dziesięć godzin. Strasznie bolała go głowa, jednak gdy tylko w pełni odzyskał świadomość, zdał sobie sprawę, że jest uwięziony. Rozejrzał się i zobaczył, że jego nadgarstki oraz nogi trzymają korzenie drzew, a on sam plecami przywiera do wielkiej wierzby. W oddali dostrzegł białowłosą kobietę. Dokładnie tą samą, którą widział tuż przed omdleniem. "Anatea" pomyślał. To imię miało wyryć się w jego pamięci już na zawsze. Kobieta widząc, że śmiałek odzyskał przytomność, podeszła do niego, wykrzywiając usta w ten sam, beznamiętny uśmiech.
- Wypuść mnie! Dlaczego to robisz? - krzyknął mężczyzna, szarpiąc się jednocześnie.
- Za każdym razem te same pytania - zaczęła znudzona. - "Dlaczego to robisz"? "Kim jesteś"? - przewróciła oczami. - Mój drogi, nawet jeśli ci odpowiem, to i tak nie poniesiesz tej nowiny w świat - wzruszyła ramionami.
- Gdzie są wszyscy ci którzy weszli do lasu przede mną? - postanowił pytać dalej.
Pot spływał mu po czole, a serce biło jak szalone. Obawiał się, że zaraz może zakończyć swój żywot jak wszyscy przed nim w tym strasznym lesie.
- Ich już nie ma. Ale ich młodość wciąż żyje we mnie - uśmiechnęła się szyderczo. - Tak samo jak twoja, już wkrótce będzie moja.
Ton jej głosu był zimny, a mężczyzna zdawał się w szybkim tempie wszystko rozumieć. Anatea łapała wszystkich, którzy zapuścili się w głąb lasu, aby zabrać im młodość. Musiało to mieć związek z czerwonym, kulistym kamieniem w jej lasce. Dzięki młodości innych, mogła żyć wieki i nigdy się nie starzeć.
- Tak dawno nikt tu nie przychodził - posmutniała. - Widzisz moje włosy? Są całe siwe! - krzyknęła zrozpaczona.
- Nie odbierzesz mi mojej młodości bez walki - zbuntował się mężczyzna.
- Im dłużej czekam, tym starsza się robię. Nie mam czasu na rozmowy - zniecierpliwiła się.
Kończąc zdanie, skierowała w stronę mężczyzny swoją laskę. Czerwony kamień znajdował się tuż przy jego twarzy i zaczynał świecić coraz mocniej. Światło przenosiło się z czubka laski, aż do samego jej końca, rozświetlając dłonie Anatei, a następnie całe jej ciało.
- Tak... Tak! Oddaj mi swoją całą młodość! - krzyknęła Anatea, złowieszczo się śmiejąc.
Mężczyzna nawet nie był w stanie krzyczeć i czuł jak stopniowo opadał z sił. Jego powieki robiły się coraz cięższe, a ostatnie co widział, to złoto-pomarańczowe oczy Anatei.
Ostatnio zmieniony przez LexanitaFoxx (28-12-2021 o 21h29)
Offline
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
- Ja już nie chcę... - wymamrotał strażnik, po raz wtóry strzelając oczami w stronę ciemnych przejść.
Jego towarzyszka, w środku cała krzyczała: po co ten idiota się odzywał? Sama ma wrażenie, że nawet mruga za głośno, a ten?... Jego głos, choć cichy, poniósł skargę w głąb zimnego korytarza. Ciepłe ognisko w hallu wydawało się odległym wspomnieniem.
Te manewry nie zapowiadały się najlepiej już na odprawie.
Przecież ten teren niedawno był miejscem anomalii, a teraz mają tu trenować, w dodatku w takich warunkach? Niestety, nagroda w maanie, przewidziana dla ostatniego na polu bitwy była zbyt kusząca.
Teraz jej wartość malała z każdą sekundą spędzoną w tej ciemnej chłodni wieżowca. Nagroda nie wydawała się już warta wysiłku, ale żeby zdezerterować?... Najeść się wstydu przed kolegami i koleżankami ze straży? W żadnym wypadku! Inna sprawa, że choćby chciała puścić broń, nie była pewna czy zgrabiałe z zimna palce jej na to pozwolą.
Cisza, która zaległa na terenie manewrów, potęgowała napięcie. Gdzie ta początkowa wrzawa? W tym czuła się swobodniej, sprytnie mogła manewrować między walczącymi, często niezauważona. Trafienia, choć przecież nie śmiertelne, nie były czymś na co wolała się wystawić. Uczestnicy schodzili z pola bitwy, do odległego obozu. Teren pustoszał, cichł... Została ona, jej kompan- żywa tarcza.
I ten ktoś.
- Czy to?... - strażnik kiwnął na coś przed nimi.
Jasna mgiełka, migotliwy obłok tuż nad podłogą, przesuwał się w ich stronę i rósł z każdą chwilą. Tak łatwo byłoby zagapić się, stanąć bez ruchu jak łania w potrzasku póki nie będzie za późno. Mechanizm zadziałał bez zarzutu.
Echo korytarzy poniosło suchy trzask i krzyk strażnika. Dziewczyna, która ukryła się za jego plecami była już jednak za daleko, by wiedzieć, co dokładnie się stało: przytomnie uciekła w przeciwną stronę, skręciła przez opustoszałą od dawna salę konferencyjną. Adrenalina dodała jej energii- przeskoczyła nad przewróconym biurkiem, wypadła przez otwarte wejście. Na biegu skręciła w inny korytarz, nie oglądając się za siebie.
Wolała zaryzykować kolejną godzinę marznięcia, niż otwarte spotkanie z przeciwnikiem. Strategia do tej pory przynosiła rezultaty. Może przeciwnik się zmęczy? Podda się? Lub popełni błąd, jak wszyscy do tej pory.
Strażniczka uśmiechnęła się lekko.
A jej uśmiech spełzł równie szybko, jak się pojawił, kiedy przed sobą zobaczyła zwieszony w powietrzu różowy balonik. Uśmiechał się do niej, zupełnie jak różowowłosa Lexanita, która odcięła ofierze drogę ucieczki.
Ostatnio zmieniony przez Anatea (19-01-2022 o 20h20)
Offline
Czarownica szkarłatnych nocy
Co noc, liczyła księżyce, co dzień, zbierała zioła. Z każdym minionym zmierzchem była o krok bliżej do swego celu. Po miesiącach czekania nadeszła pora, noc szkarłatnego księżyca, noc cudów. Jak co dzień, pożegnała się z przyjaciółmi, udała się do pokoju i odczekała, aż zapadnie cisza. Przebrana w rytualny strój, owinięta szalem prześliznęła się między murami KG w stronę lasu.
Z każdym krokiem księżyc rósł i krwawił kolorem na drzewa i kwiaty. Z każdą sekundą była bliżej swego celu. Dotarła do kręgu grzybnego, w mgnieniu oka rozpaliła świece wcześniej ukryte w roślinności i stanęła przed nimi zagubiona w słowach zaklęcia. Rozsypane w kręgu zioła zaczęły się żarzyć, kapelusze grzybni przybrały kolor księżyca i rozbłysnęły jego blaskiem. Każde słowo nasilało płomyki świec, aż zaczęły płonąć jak pochodnie i unosić się ponad ziemią. Wzmożony wiatr grał w dziuplach upiorne jęki i trzepotał liśćmi, podnosił kurz z dróżki leśnej i plątał jej włosy. W końcu ostatnie zdanie opuściło jej usta:
-Proszę, przywróć go w moje ramiona.
Las ucichł, płomienie zgasły, a księżyc zniknął za chmurą. Cisza. Głucha. Spokojna. Drążąca cisza. A w śród niej delikatny odgłos bicia dwóch serc.
Przez liście powoli przebił się blask srebrno-szkarłatnego globu. Stał w środku kręgu, machał radośnie ogonem i patrzył jej głęboko w oczy. Zapłakana rzuciła mu się na szyję i wyczochrała blado-niebieskie futro. Udało się. Chowaniec wrócił do niej, po miesiącach nieudanych prób. Owinęła go szalem, który dawniej należał do niego i wrócili razem do KG. Na reszcie razem.
Stroje
Ostatnio zmieniony przez Lyz (27-01-2022 o 11h42)
Offline
. (wrócę tu prawdopodobnie jutro)
Offline
Żyj długo i szczęśliwie
Biała kotka o imieniu Acerola zawsze marzyła o innym życiu. Była pięknym, białym Maine Coonem i miała wspaniałych właścicieli, którzy kilka razy w tygodniu czesali jej lśniące futro. Nigdy nie brakowało jej jedzenia, ani towarzystwa, lecz mimo to, ciągle chodziła nieszczęśliwa. Była kotem wychodzącym, więc często zdarzało jej się nie wracać do ciepłego domu przez kilka lub kilkanaście godzin.
Tego dnia ruszyła na polanę, aby zobaczyć zachód słońca. Usiadła na trawie i liżąc prawą łapkę czekała aż słońce schowa się za horyzontem. Jednak jej wrażliwe, kocie uszy wykryły w oddali jakiś dźwięk. Ktoś się zbliżał, lecz nie wiedziała kto. Natychmiast pobiegła za szary głaz i schowała się za nim, bacznie obserwując postać zbliżającą się do polany. Cała się spięła, nie lubiła obcych. Jednak z całych sił powstrzymywała syczenie.
Postać była coraz bliżej, aż w końcu Acerola mogła dostrzec szczegóły sylwetki i twarzy. Był to młody mężczyzna ze spiczastymi uszami i włosami w kolorze czarnej słomy, których kosmyki opadały mu na twarz. Jego skóra była blada, a przez jedno z jego oczu przechodziła blizna. Ubrany był w barwne ciuchy i niósł ze sobą pokaźnych rozmiarów miecz. Mężczyzna usiadł na skraju polany i spojrzał przed siebie. Zupełnie tak jakby przyszedł tam z takimi samymi zamiarami jak Acerola.
Minuty mijały, a kotka dalej siedziała za głazem, obserwując tajemniczego mężczyznę. Ten nagle odwrócił głowę w jej stronę i zawołał.
- Hej, nie wstydź się! Przysiądziesz się? - spytał z uśmiechem.
Zaskoczona Acerola dostrzegła wampirze kły w jego uśmiechu. To wyjaśniało dlaczego wiedział, że się tam chowa. Wampiry miały zmysły bardziej wyostrzone od kotów.
Mężczyzna poklepał dłonią ziemię pokrytą trawą, a Acerola powoli wyszła zza kamienia. Stawiając ostrożnie łapki i nie spuszczając wzroku z wampira, podeszła do niego i usiadła obok.
- Mogę cię pogłaskać? - spytał.
Nie miała jak odpowiedzieć, ale nie widziała przeciwskazań. Wampir urzekł ją uśmiechem i czuła, że może mu zaufać. Mężczyzna wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona mrucząc od razu się o nią otarła.
- Szkoda, że nie mogę zapytać jak się nazywasz - odparł zainteresowany.
Acerola spojrzała prosto w jego oczy i nie myśląc zbyt wiele, wskoczyła mu na kolana.
- Widzę, że masz dużo zaufania do obcych, nieznajomy kocie. Wiesz, miałem bardzo ciężki dzień... Dobrze, że cię spotkałem.
Bez wahania, wampir zaczął głaskać kotkę po miękkim futrze.
Im więcej jej o sobie opowiadał, tym bardziej żałowała, że nie może nic powiedzieć. Tak bardzo chciała z nim porozmawiać, opowiedzieć coś o sobie. Poznała nawet jego imię, "Nevra", które jak mantrę powtarzała w myślach, kiedy ten nic nie mówił. Wpatrzeni w piękny zachód słońca, czekali aż zapadnie noc.
- Szkoda, że nie mogę cię zabrać - przerwał ciszę i biorąc Acerolę w dłonie, odstawił ją na trawę.
Kotka zaczęła miauczeć, ale Nevra nic z tego nie rozumiał.
- Patrząc na to jakie masz futro z pewnością masz właścicieli. Wróć do nich. Może jeszcze kiedyś się spotkamy - uśmiechnął się, a następnie odszedł w kierunku, z którego przyszedł.
Smutek Aceroli był nie do opisania. Nie chciała rozstawać się z tym wampirem, czuła, że przy nim może być w końcu szczęśliwa. Od dawna wiedziała, że nie pasuje do świata kotów. Powinna urodzić się jako inna istota, bardziej ludzka. Tej nocy przysięgła sobie, że znajdzie sposób, aby znów spotkać się z Nevrą. Lecz tym razem w ludzkiej postaci.
Nie żyła w Eel od wczoraj i wiedziała, że są przeróżne eliksiry, które umożliwią jej spełnienie marzeń. Musiała tylko dostać się do laboratorium w Kwaterze Głównej i ukraść, to czego potrzebowała. Kilka dni zajęło jej obserwowanie strażników Kwatery i samego laboratorium. Udało jej się ustalić, że najczęściej przebywa w nim strażniczka imieniem Huang Chu o długich, brązowych warkoczach. Acerola nie wzbudzała niczyich podejrzeń, ponieważ była tylko puszystym, białym kotem.
Zdecydowała, że najdogodniejszą porą na rabunek w laboratorium będzie noc. Musiała tylko ukraść klucz Huang Chu. Skradając się do okna pokoju strażniczki, żałowała jedynie, że nie jest czarnym kotem. Wtedy z łatwością mogłaby wtopić się w mroki nocy.
Jednak Huang Chu spała na tyle mocnym snem, że nic jej nie obudziło, a Acerola bez problemu chwyciła w pyszczek klucz i udała się do laboratorium. Zwinnie otworzyła zamek w drzwiach i zaczęła rozglądać się po półkach. Szukała eliksiru o nazwie "Żyj długo i szczęśliwie".
Wiedziała, że gdy go wypije, to następnego dnia obudzi się jako piękna kobieta. Gdy tylko dostrzegła go stojącego na najwyższej półce, źrenice w jej oczach rozszerzyły się i ruszyła, aby go zdobyć. Wskakując na każdą półkę po kolei, z kocią zręcznością chwyciła w pyszczek końcówkę butelki i zeskoczyła na podłogę.
Chciała jak najszybciej uciec do lasu i wypić eliksir. Nie myślała o zatarciu śladów, oddaniu klucza, czy nawet o zamknięciu drzwi do laboratorium. Wybiegła z Kwatery Głównej najszybciej jak potrafiła, a następnie przez bramy osady.
Schowała się za pierwszymi drzewami na skraju lasu i położyła eliksir na trawie. Patrząc przez chwilę w jego magnetyczny, czerwony kolor, zastanawiała się, czy na pewno dobrze robi. Wtedy przypomniała sobie uśmiech Nevry i wiedziała, że to jedyna droga. Odkorkowała buteleczkę i wypiła do dna. Nagle poczuła się senna i nie dała rady z tym walczyć. Opadła na ziemię i zasnęła.
Następnego dnia ocknęła się dopiero w nocy. Widziała światło księżyca dobiegające zza koron drzew. "Najwidoczniej musi minąć 24 godziny..." pomyślała, po czym całkowicie odzyskując przytomność rozejrzała się dookoła. Myślała, że ma przywidzenia, ale to było jak najbardziej prawdziwe. Czerwona mgła zaczęła unosić się dookoła niej, a Acerola czuła się zupełnie inaczej niż wcześniej.
Zdezorientowana, chcąc wyciągnąć swoją przednią łapkę przed siebie, zobaczyła ludzką dłoń. Poruszając z zaciekawieniem palcami, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że eliksir zadziałał. Wstała, lecz była kompletnie naga. Potrzebowała ubrania, nie mogła tak iść do Nevry. Rozejrzała się dookoła i zauważyła, że w buteleczce z eliksirem zostało jeszcze trochę na dnie.
"Raz się żyje" pomyślała i wypiła końcówkę czerwonej cieczy z nadzieją, że dostanie jakieś ubranie. Minęło zaledwie kilka sekund, a dookoła Aceroli zaczęły latać czerwone motyle. Mgła tego samego koloru znów pojawiła się dookoła niej. Czuła się jak w śnie. Eliksir podarował jej piękne złoto-czerwone szaty, a nawet bogato zdobione buty. Włosy zaplótł jej w dwa ogromne warkocze.
Jedyne czego jej brakowało, to Nevry, ale wiedziała, że to musi zdobyć już samodzielnie. Nie chciała dłużej czekać. Pięknie przyodziana, w ludzkiej postaci ruszyła w stronę Kwatery Głównej, licząc, że spotka swojego ukochanego i w końcu będzie mogła z nim porozmawiać.
Ostatnio zmieniony przez LexanitaFoxx (10-01-2022 o 00h26)
Offline
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
Wieko trumny było szczelnie zamknięte. Dookoła zapalone zostały świece. Postaci w długich eleganckich szatach kończyły przygotowania rozsypując filetowy proszek na podłodze. Kolejne linie układały się w skomplikowane alchemiczne wzory czytelne jedynie dla nielicznych. W grobowcu mimo tylu osób panowała cisza. Każdy w skupieniu kończył swoje obowiązki lub z niecierpliwością obserwował swoich towarzyszy. Na zewnątrz wiał wiatr, lecz w środku pachniało stęchlizną i kurzem. Kadzidła nie były w stanie zamaskować unoszącego się odoru śmierci.
Ostatnia osoba skończyła swoją pracę i podeszła do pozostałych czekających w milczeniu pod ścianą. Serce dudniło jej tak mocno, że miała wrażenie, że wszyscy mogą je usłyszeć.
W oddali zabrzmiały dzwony. Równo dwanaście. I wtedy zebrani łapiąc się za ręce zaczęli recytować słowa zaklęcia.
Płomienie świec zamigotały nerwowo, po czym z ciepłej czerwieni zmieniły kolor na fiolet. Nikt nie przestał mówić słów, a wręcz wspólny głos przybrał na sile. Świece świeciły już znacznie jaśniej niż powinny, a trumna przed którą zostały ustawione zadrżała. Coś się przebudziło. Nie było wątpliwości, że zaklęcie zadziałało, wszystko było na dobrej drodze.
I wtedy nastała ciemność.
Świece zgasły, a wszyscy zebrani wstrzymali oddech. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność zapanowała absolutna cisza. A potem odsuwane wieko trumny wydało głośny pisk tartego kamienia o kamień. Spod niego wydobywało się delikatne fioletowe światło. Twarda pokrywa upadła na ziemię z głośnym hukiem, w pełni odsłaniając postać przywróconą z martwych. Kobieta z gracją wyszła na zimną kamienną posadzkę i rozejrzała się dookoła. Nie wyglądała na zaskoczoną.
-Dziękuję - zwróciła się do grupy osób, która wpatrywała się w nią w osłupieniu. Ktoś pochylił z szacunkiem głowę. Ktoś inny z trudem tłumił w sobie triumfalny śmiech.
-W zamian za twoją wolność prosimy o - mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania.
Przywrócona do świata żywych istota uniosła dłoń i natychmiast każdy w grobowcu, poza nią samą, zamienił się w kamień.
Jej świecąca zimnym fioletem korona oświetlała jej drogę przez cmentarz. A później dalej - do domu.
Ostatnio zmieniony przez Noku (09-01-2022 o 23h57)
Offline
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
W karczmie jak zwykle zaduch. Nie spodziewałam się spotkać tutaj kogoś interesującego, a co dopiero kogoś, kto byłby w stanie pomóc mi z moim "małym problemem". Usiadłam za barem i zamówiłam ulubiony trunek. Rozglądając się po pomieszczeniu, jak mogłam się domyślić nikt nie zwrócił mojej uwagi. Wtem kątem oka dostrzegłam osobę ukrywającą się w głębi karczmy. W ręce trzymała fajkę i powoli wypuszczała z niej kolejne kształty dymu, który szybował między gośćmi. Nie wiem jak się nazywała, ale jej urok bił przez zadymioną karczmę, czyniąc to miejsce znacznie przyjemniejszym. Jej oczy przysłonięte przez ogromne okulary świdrowały mnie wzrokiem. Nawet nie zauważyłam, że wlepia we mnie swój wzrok. Chcąc nie chcąc podniosłam się z miejsca i postanowiłam zapoznać się z tą enigmatyczną postacią. Gdy podeszłam bliżej, spojrzała na mnie uśmiechając się ciepło. Wychyliła wzrok zza okularów i podając mi rękę, przywitała się:
- Miło Cię poznać, moja droga. Moje imię to Noku. Nie musisz mi się przedstawiać, dobrze wiem kim jesteś.
Nie powiem, że nie byłam zdziwiona. Fakt, że nieznajoma mnie zna, był nieco przytłaczający. Siadając obok niej zauważyłam jej pasek z pergaminami. Widząc moje zaciekawienie, nie czekając, aż zapytam, zaczęła opowiadać:
- Pewnie jesteś ciekawa skąd Cię znam? To nieistotne, kochana. - przysunęła się bliżej z szerokim uśmiechem, powodując we mnie niepokój. Było w niej coś absorbującego, a jednocześnie odpychającego. Obserwowałam jej poczynania, a ona dalej mówiła:
- Wiesz, co jest bardziej istotne, skarbie? To, że wiem, że masz pewien problem i szukasz kogoś, kto Tobie z nim pomoże, a ja z przyjemnością pomogę! - zaciągnęła się fajką i wypuściła kolejną smugę dymu, która zaczęła ją okalać.
- Niby jak chcesz mi pomóc? Nie wiesz nawet w czym rzecz.- Spojrzała na mnie z urzekającym uśmiechem. Chyba jednak się pomyliłam. Ona wie.
- Ja wiem wszystko, słońce. Z przyjemnością pomogę Ci z Twoim "małym problemem", jak go nazywasz. Ale w zamian, prosiłabym o małą przysługę.
Podniosłam brew w zamyśleniu.
-Przysługę? Jaką przysługę?
Podsunęła mi pod nos stary pergamin z wygrawerowanymi literami. Wyglądał jak jakaś umowa. Szybko przeleciałam ją wzrokiem.
- Jeden Twój podpis, kochanie, a wszystkie Twoje problemy się skończą. - podała mi pióro do ręki i czekała na moją reakcję. Spojrzałam na pergamin raz jeszcze i instynktownie go podpisałam. Wręczyłam go kobiecie o imieniu Noku, która z radością go przyjęła i przywiązała do pozostałych przy swoim pasku.
-Nie będziesz żałować kochana, zaufaj mi.
Czy to była dobra decyzja, nie wiem, okaże się.
Ostatnio zmieniony przez Ilmaris (11-02-2022 o 13h07)
Offline
Napisałam to jak miałaś jeszcze stare tło i elementy atmosfery Ale mam nadzieję, że się spodoba i tak.
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
W starożytnym Egipcie panował głód, a klimat nie oszczędzał mieszkańców. Poddani cierpieli, a władcy dokładali wszelkich starań, aby położyć temu kres. Faraon zwrócił się do uczonych o pomoc, jednak oni nie wiedzieli co robić. Zwrócił się także do swoich doradców, ale tam też nie uzyskał odpowiedzi. Załamany sytuacją swojego kraju zamknął się w swojej komnacie i nie opuszczał jej całymi dniami. Jedyną osobą, którą chciał widywać, była jego żona.
- Mężu, nie możesz wiecznie się chować - odparła zmartwiona.
- A cóż innego mi pozostało? - odpowiedział z obojętnością.
- Mam pewien pomysł - zaczęła nieśmiało. - Ale musisz obiecać, że wysłuchasz mnie do kóńca.
Faraon milczał, wpatrzony w przestrzeń za oknem komnaty.
- Dużo ostatnio myślałam i chyba znam rozwiązanie wszystkich naszych problemów - kontynuowała. - Musimy zwrócić się do Ilmaris.
- Co? - faraon krzyknął z oburzeniem.
- To jedyne co nam pozostało. Musimy poprosić tą wiedźmę o pomoc - próbowała go przekonać.
- Nie wezmę w tym udziału! - spojrzał złowrogo na żonę.
- Jeśli nie ty, to kto? Musimy ratować nasz kraj! Jesteś Faraonem! - podniosła głos.
Mężczyzna chwilę się zastanawiał. Rozważał wszystkie możliwości, a że nie miał ich za wiele, to postanowił przystać na propozycję żony.
Wziął dziesięciu najlepszych ludzi i wyruszył na wyprawę do Wielkiej Piramidy, w której znajdowała się krypta starożytnej wiedźmy Ilmaris. Faraon wiedział, że wiedźma zarząda czyjegoś życia w zamian za spełnienie prośby, dlatego zabrał ze sobą wielbłąda, którego postanowił jej złożyć w ofierze.
Wielka Piramida zrobiła wrażenie nawet na samym Faraonie. Jej aura była wręcz złowieszcza, a dookoła unosiła się gęsta mgła. Wraz ze swoimi ludźmi, władca Egiptu udał się do środka, zostawiając wielbłąda na zewnątrz. Idąc wąskimi, krętymi korytarzami, szukał krypty Ilmaris. Bał się, lecz wiedział, że nie może okazać strachu. Musi być silny dla swoich ludzi.
- To tutaj - odparł Faraon wskazując na wejście do większego pomieszczenia.
Na środku znajdował się kamienny sarkofag z wieloma zdobieniami. Nie wiedząc czemu, pochodnie dookoła niego były już zapalone. Faraon stanął naprzeciw kamiennej skrzyni i wymówił zaklęcie przywołujące Ilmaris.
Nagle posągi zdobiące sarkofag zajęły się niebieskim płomieniem, a płyta lekko się zsunęła powodując ogromny zgrzyt odbijający się echem w całej piramidzie. Zza sarkofagu wyłoniła się ciemna postać o szarej karnacji i nienaturalnie długich palcach zakończonych ostro niczym sztylety. Oczy miała całe czarne, wręcz przerażające. Usta zabarwione były na ciemny kolor, a zamiast zwykłych zębów, miała dwa kły. Czarne włosy ułożone tak, żeby odsłaniać szyję, oplatały przedziwną koronę, która była koloru brudnych kości. Widać było także dwa, cienko zakończone, czarne rogi. Nie wiadomo było, czy są elementem korony, czy może wyrastają prosto z głowy Ilmaris. Lejąca się, czarna suknia, stworzona jakby jednocześnie z czegoś płynnego i dymiącego, oplatała ciało wiedźmy, odsłaniając jedynie obojczyki i kawałki ramion. Berło z trupią czaszką, które trzymała w prawej dłoni, było tak ostro zakończone, że z pewnością mogłoby robić za sztylet.
- Czego chcecie? - odezwała się głosem tak mrocznym i przerażającym, że wszystkich ludzi Faraona, w tym także jego, opanował strach.
- Chcemy ci złożyć propozycję, o wielka Ilmaris! - odparł drżącym głosem władca Egiptu. - Powstrzymaj panujący głód na moich ziemiach!
Ilmaris podeszła do Faraona na odległość jednego metra. Nie mógł stwierdzić, czy wiedźma się w niego wpatruje, czy też patrzy gdzie indziej, ponieważ z jej czarnych oczu nie można było nic wyczytać.
- Czy wiesz, że ceną za moje czary jest śmierć? - odparła Ilmaris.
- Tak, wiem. Przed piramidą czeka wielbłąd - oznajmił mężczyzna.
- Prosisz o tak potężne czary, a w zamian proponujesz mi tylko życie wielbłąda? - wybuchnęła śmiechem.
Faraon nerwowo zaczął zbierać myśli. Czy był w stanie poświęcić jednego ze swoich ludzi?
- Wybacz pani, nie chciałem cię obrazić - powiedział zestresowany. - W takim razie, czyjego życia pragniesz?
Ilmaris nie czekając długo, wypowiedziała szeptem ledwo słyszalne zaklęcie, a za jej głową pojawił się czerwony błysk. Na jej twarzy zaczęły rysować się starożytne znaki, a dookoła niej zaczęła tańczyć czarna, gęsta mgła.
- Twoje życie wystarczy, żeby spełnić prośbę, Faraonie - odparła, po czym mrocznymi czarami zabrała jego duszę.
Władca Egiptu osunął się na zimną podłogę, a przerażeni towarzysze nie zdążyli nawet go uchwycić.
- Przekażcie wieści i opuśćcie moją piramidę zanim sprawię, że podzielicie los Faraona. Sprawdźcie także zapasy swojej żywności i ponownie obsadźcie pola. Głód już wam nie grozi. - oznajmiła wracając do sarkofagu.
Oszołomieni ludzie w pośpiechu wyszli z budowli i wrócili do miasta zanieść jedną fatalną, a drugą szczęśliwą nowinę.
Ostatnio zmieniony przez LexanitaFoxx (14-01-2022 o 13h18)
Offline
Ikona mody zimowej
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
-Och patrzcie państwo oto ona idzie przez śnieg... czy to jednorożec nie do końca, czy kobieta, też, ale przede wszystkim ona ma styl... ona ma klasę. panie i panowie. Największa szycha ostatnich lat, pani smaku i stylu LexanitaFoxx !!!!! - wykrzyknął prowadzący, cała impreza działa się na śniegu, od kiedy śnieg i zima zapanowały na tych ziemiach. Lodowe istoty mogły się cieszyć różnymi imprezami.
A ona Lexanita była gwiazdą każdego takiego spotkania. Nie ważne czy pokaz mody zimowej czy jazda figurowa na lodzie, ona robiła to najlepiej najwspanialej.
Kolorowy dym otoczył postać która wjechała na łyżwach na ogromną zaspę, Biały króliczek latający na swoich uszach towarzyszył jej jak zwykle. Okrzyki i oklaski tysięcy fanów rozbrzmiały na ruinach starego świata, teraz był nowy świat, w którym panował śnieg i lód, a ona była ich królową.
Zaczęła od potrójnej piruety w powietrzu, potem moondacing, a jeszcze na koniec wspaniała jaskółka, cały występ zakończyła potrójnym saltem. Okrzyki uwielbienia rozbrzmiały ponownie. O tak... jej nowa linia ubrań na pewno podbije, lodowy rynek.
Ostatnio zmieniony przez dark-lina (14-01-2022 o 11h32)
Offline
Napisane późną nocką, sorki jeśli coś poplątałam w zdaniach. ^^'
dark-lina
"Ile można na niego czekać" myślała, leżąc w ciemnej uliczce, w której jeszcze chwilę temu zaciekle walczyła. Choć nie czuła żadnego bólu, poczucie, że coś się z niej wylewa sprawiało, że nie mogła w pełni uspokoić pędzących myśli. Co jeśli tym razem się nie pojawi? Czy wszystko dookoła stanie się czarne? Wieczna noc śmierci - uciekała przed nią już tyle lat, miała więc nadzieję, że i tym razem się jej wymknie.
Zamknęła oczy. Znudziło jej się patrzenie na śmietnik, który przepełniony był cuchnącymi, rozkładającymi się pozostałościami po niedojedzonych posiłkach. Gdyby mogła, zatkałaby nos, jednak brak rąk skutecznie to uniemożliwiał.
Ktoś mógłby pomyśleć, że zapach ten nie powinien jej odstręczać. Sama była przecież żywym, rozkładającym się trupem (coś na kształt zombie, ale takim trochę bardziej ogarniającym świat). Z tym że ona nauczyła się ten osobliwy zapaszek maskować, a tym kawałkom kurczaka było raczej wszystko jedno.
Wtedy usłyszała za sobą kroki. Kątem oka dostrzegła długą, pasiastą szatę. Przybyły rozejrzał się uważnie, po czym wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu. Tylko on miał t a k szeroki i niepokojący uśmiech. W sumie jedynie ten uśmiech dało się dostrzec w wiecznie spowitym przez cień obliczu.
- Spokojnie, to jeszcze nie dziś, moja droga. - schylił się i podniósł jedną z oderwanych kończyn. Pierwsza zielonkawa ręka, potem druga, a następnie jeszcze lewa noga. Komplet. - No to hop - Na to hasło kończyny zdematerializowały się.
- Hej! - nim zdążyła zarzucić siarczystą wiązanką, także i on zniknął. Pojawił się jednak równie szybko, z tym że zdecydowanie bliżej. Jej ciało przeszył niekontrolowany dreszcz. Tymczasem on, nie zwlekając, złapał leżącą, jakby nic nie ważyła, po czym otuliła ich czarna, dusząca chmura. Szybko się rozwiała, a dziewczyna nie była już podtrzymywana przez silne dłonie mężczyzny. Przewieszona przez ciało mrocznego, biało-czarnego konia usłyszała w głowie głos "Zaraz cię poskładamy. Wtedy wyjaśnisz mi co tu się stało" Koń stąpnął i wyskoczył w kierunku nocnego nieba.
- W sumie to czemu nas też tak nie teleportujesz? - prawda była taka, że jego kościsty grzbiet nigdy nie był jej ulubionym środkiem transportu.
- Powiedzmy, że lubię ten widok - Galopowali gdzieś ponad dachami budzącego się z wolna miasta. Noc powoli przeistaczała się w dzień, a oni pędzili w kierunku, gdzie wciąż jeszcze tańczyły senne mary. Co prawda nie mogła się doczekać odzyskania rąk i nogi, jej towarzysz miał jednak rację. Miło czasami było spojrzeć w kierunku dnia, który już od wielu lat nie był ani jej, ani jego światem.
Ostatnio zmieniony przez Agami (18-01-2022 o 01h29)
Offline
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
Herbatka u Szalonego Kapelusznika właśnie dobiegała końca. Ostatnie krople rozgrzewającego, imbirowego płynu tańczyły na dnie filiżanki, gdy do siedzącej po jednej stronie długiego na kilka metrów stołu dziewczyny podszedł ludzkich rozmiarów królik. Ubrany był w fiołkowy kubraczek, a jego oko zdobił nieco zakurzony monokl. Chyba nie przecierał go od dawna. W łapce trzymał telefon, a ten dzwonił dzwonkiem piskliwym i wibrował tak nieznośnie, że Agami nie zastanawiała się ani chwili. Od razu przyłożyła słuchawkę do ucha i z wrodzoną złością krzyknęła „Kto tam?!”. Odpowiedział jej głos spokojny, żeński, zupełnie błędnie zapowiedziany przez aparat. „Czerwona Królowa” – usłyszała. Agami momentalnie wyprostowała się na tapicerowanym, rzeźbionym krześle i nagle poczuła, że ją uwiera, choć wcześniej siedziało jej się na nim całkiem swobodnie.
- Już wracam – powiedziała, a jej twarz powoli przybierała coraz to czerwieńszą barwę. - Kapeluszniku – zwróciła się do mężczyzny siedzącego naprzeciwko. - Muszę już iść, było przemiło.
Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął i choć był dość daleko, odczuć się dało bijące od niego ciepło. Z pobłażliwością w głosie rzekł – Agami, mam nadzieję, że kiedyś przestaniesz bać się tu przychodzić. A raczej przestaniesz bać się powrotów. Opowiesz o nas Czerwonej Królowej i już na zawsze pozostaniemy tu, w tym pięknym, magicznym lesie. - Po czym zakrył kapeluszem oczy, westchnął, i zniknął, a po nim został tylko purpurowy pył.
Ostatnio zmieniony przez Satiiira (17-01-2022 o 22h48)
Offline
Zazdrość
W dolinie emocji Skyeesan mijał kolejny dzień pełen szczęścia, w końcu chwilę temu świętowano tu walentynki. Radość i Miłość wciąż nie mogły uspokoić się na myśl o uroczym prezencie od Jamona, który podarował strażniczce wielki kosz z kwiatkami, w kącie Smutek i Żal spały ukojone przez Spokój. Strach i Gniew cicho kłóciły się przy strumyku o to, kto dał wybuchającą brokatem walentynkę strażniczce, a Zadziwienie błąkało się po polanie zastanawiając się czy jednak warto było spędzić to święto samą. Choć z nikim specjalnie nie chciała spędzić czasu to jednak przyjemnie byłoby udać się z kimś na spacer lub choćby posiedzieć przy świecach na stołówce.
W takim humorze Skyeesan przechadzała się po KG w poszukiwaniu Lanca. Po chwili podsłuchała jak Huang Chu i Nevra rozmawiają o tajemniczej walentynce, którą oboje otrzymali. Nie zastanawiała się nad tym za długo, ale parę metrów dalej wpadła na grupkę dziewczyn również rozmawiających o anonimowym walentynkowym prezencie dla każdej z nich. A potem następną, i następną... Z każdą kolejną osobą, która rozmawiała o tajemniczym prezencie strażniczka zastanawiała się dlaczego ona nie dostała nic takiego. Co ją odróżniało od wszystkich innych, czemu nie ona?
Nagle w dolinie zerwał się wiatr i znikąd przypłynęły czarne chmury. Wszystkie emocje wzbudziły się i zczujniały, od bardzo dawna nie było tu burzy. Radość i Miłość schowały się pod najbliższym drzewem, Strach wtuliła się w Gniew, a Smutek i Żal zaczęły się niespokojnie rozglądać w poszukiwaniu Jej. W powietrzu rozbrzmiewał gorzki śmiech, a wiatr przyniósł zapach palonych ziół. Emocje zebrały się razem w najgłębszym kącie i wyczekiwały, aż pojawi się na polanie i znowu przejmie kontrolę nad strażniczką. I jak myślały tak się stało, powoli wyłoniła się z pomiędzy drzew, ubrana w czerwień i czerń, pełna pasji i złości, sprytna i porywcza, jej zimny wzrok przeszył każdą z nich.
,,Zazdrość" - wyszeptało Zadziwienie.
,,Tęskniłyście?" - zapytała z uśmiechem.
Ostatnio zmieniony przez Lyz (02-02-2023 o 19h00)
Offline
Kolory wiosny
Bajeczny ogród wydawał się najlepszym miejscem na przyczajenie się.
Kolorowa figura wśród kolorowych liści, idealnie nieruchoma, była niemal nie do zauważenia- nawet dla wprawnego oka.
Jedynie refleks światła odbijający się od różowych okularów mógł zdradzić jej pozycję. Lyz zdjęła je więc niespiesznie. Teraz jedyną ozdobą jej zastygłej w skupieniu twarzy były ściągnięte różowe usta.
Plan jest idealny, musi się udać.
Dłonie wytrenowanym ruchem wróciły do ułożenia strzały na cięciwie. Ta pozostawała jedynie lekko napięta, by nie męczyć rąk, które mogłyby zadrżeć w najmniej odpowiednim momencie.
Lyz tak spokojnie czekała na swój cel, że jakiś malutki ptaszek przysiadł na jej ramieniu i z ciekawością przyglądał się wpiętym w różową czuprynę kwiatom. Dziewczyna pozostawała niewzruszona, nawet jak ptaszek niespodziewanie wyrwał włos czy dwa- wyraźnie planując ozdobić nimi swoje gniazdko.
Cel był najważniejszy.
Cierpliwość została wynagrodzona- właśnie wszedł do ogrodu...! Poważna figura o szerokich barkach przeczyła ciepłemu tonowi głosu. Mężczyznę otaczała grupka chowańców, próbujących przykuć jego uwagę. Ale, spokojnie. Łuczniczka i na to była gotowa po ostatnim razie...
Po prostu trzeba było wyczuć odpowiedni moment.
Tak, już przeszedł głębiej do ogrodu- bliżej Lyz. Dalej od krzaków, które mogłyby przysłonić cel, ale i nie za blisko strumyka... Idealnie.
Teraz tylko...
Mężczyzna przykucnął, żeby zaraz usiąść w otoczeniu chowańców, w ich rozradowanych piskach i mruczeniu nie usłyszał nawet jak strzała świsnęła w powietrzu!
Lyz jęknęła, jakby to ją trafiła kwiecista strzała. Przesunęła dłonią po twarzy w zbolałym geście.
- Jamon to mieć w kieszeni? - usłyszała z oddali. - oj. Pogięło się. Grot pokruszony. Do naprawy?... Pewnie Jamon zapomnieć, że wynieść to z kuźni...
Gruba skóra pół orka oparła się wszelakim planom.
Jak tak dalej pójdzie, to Jamon nigdy się nie zakocha.
Ciężka dola kupidyna... Trzeba naostrzyć strzały, albo przerzucić się na grubszą artylerię.
Tymczasem postanowiła poleżeć na gałęzi drzewa i pomyśleć, jak kulturalnie powie przełożonym, żeby sami to załatwili jak są tacy mądrzy.
Ostatnio zmieniony przez Anatea (22-02-2022 o 13h37)
Offline
Trochę się zastałam, prawie pół roku nic nie pisałam.
Misja Ziemia
— Co za nudaaaa — jęknęła Anatea, przeciągając się w czarnym fotelu. Od jakiś 20 minut, coraz bardziej kładła się na nim, aż w końcu przerzuciła nogi przez jeden podłokietnik i wygięła się w tył, pozwalając głowie swobodnie opaść po drugiej stronie fotela.
Pokój nawet do góry nogami wydawał się całkowicie nudny.
— Może to przez te kolory? — pomyślała na głos. — Jakby je trochę zmienić, przemalować ściany, wyrzucić ten okropny dywan i koniecznie tę zasłonkę do garderoby — wzdrygnęła się aż na samą myśl. — Zamienić zieleń czerwienią, zamiast tej okropnej żółć czerń i dodać do tego jakieś złote akcenty, to mógłby być to nawet przytulny pokój. Co o tym myślisz? — rzuciła pytanie w kierunku swojego chowańca, który leniwie wylegiwał się na środku jej łóżka. Zwierzę otworzyło powoli jedno oko, po czym spojrzało na swoją właścicielkę i zasłoniło swój pysk łapą w geście: "przestań myśleć o głupotach".
— Masz rację — westchnęła, wbijając wzrok w jasny sufit. — Nie czas na myślenie o remoncie. Muszę skupić się na wykonaniu swojej misji. Jednak, jak mam to zrobić, skoro nawet nie wiem, od czego zacząć? "Znajdź powód przenikania się światów, a następnie go zniszcz" — zacytowała szefową, przedrzeźniając jej głos. — Jednak ten świat jest ogromny. Nawet jeżeli straży udało się zawęzić obszar poszukiwań do jednego miasta, w którym stężenie anomalii było najwyższe do tej pory, to nadal jest to duży teren jak dla jednej osoby, a co gorsza mieszka tu dużo więcej ludzi niż się spodziewała. Jak mam znaleźć kogoś odpowiedzialnego za całą tę sytuację? Podróże są tu dużo łatwiejsze niż w Eldary, więc osoba, której poszukuje, już dawno może być daleko stąd.
Kobieta spojrzała w okno.
"Nic nie zrobię, jeżeli będę siedzieć tak cały dzień" — pomyślała, podnosząc się powoli.
Jej chowaniec lekko poruszył uszami, wyłapując dźwięk kroków swojej właścicielki, która z gracją podeszła do biurka, które w całości pokrywały przeróżne notatki i mapy, pochodzące zarówno z Eldary, jak i te, które zostały zebrane przez dziewczynę już na miejscu.
— Potrzebujemy nowych informacji, z tych nie wyciśniemy już nic więcej.
Zdobycie ich nie było aż takie ciężkie, kiedy wiedziało się, gdzie szukać, ale wymagało nie lada cierpliwości w poszukiwaniu odpowiedniej osoby. Całe szczęście ludzie nie różnili się zbytnio od faerynów, oba gatunki uwielbiały plotki, trzeba było tylko znaleźć odpowiednie miejsce, ale i tutaj byli podobni, najlepszym źródłem wiedzy były bary i ich barmani, bądź stali bywalcy, im bardziej obskurny i podejrzany lokal, tym lepiej, ale zawsze trzeba było dać coś w zamian. Całe szczęście i tutaj ludzie byli dość zbliżeni do mieszkańców Eldary i tak samo kochali pieniądze. Mając przy sobie odpowiednio gruby plik banknotów, byłeś w stanie dowiedzieć się wszystkiego o wszystkim.
Anatea spojrzała na fotel, w którym od spodu zrobiła nacięcie i ukryła wewnątrz sakiewkę z kilkoma bryłkami złota i złotymi monetami. Złoto z Eldary było tutaj dość wysoko cenione, więc nie trudno było znaleźć miejsce, gdzie przyjęli je z otwartymi ramionami, do tego pociśnięta bajka o dziadku poszukiwaczu złota, który zapisał jej go w spadku i sprzedawca nie pytał już o nic. Nie wymieniła całego złota specjalnie, tak było je łatwiej przechowywać, zresztą lepiej nie zawracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Wymieniła tyle, żeby mieć na opłacenie mieszkania i bieżące potrzeby, w tym również łapówki, resztę postanowiła ukryć. Nie była to co prawda najlepsza kryjówka, ale na razie musiała wystarczyć.
Nagle z ciągu myśli wyrwała ją skoczna i lekko piskliwa melodyjka. Rozgrzebała stos papierów, aż w końcu wyciągnęła spod niego czarne, prostokątne pudełko, które mieszkańcy tego świata nazywali: "telefonem". Był to prezent od człowieka, który pomagał jej odnaleźć się jej w tutejszej rzeczywistości, a raczej prawie człowieka, gdyż w jego żyłach płynął też mały ułamek krwi fearina. Jego przodkowie, chociaż zdecydowali się zostać na ziemi, od pokoleń utrzymywali pamięć o fearinach i przygotowywali się na ich powrót , aż w końcu jeden z ich potomków się tego doczekał. Może nie do końca takiego przybysza z Eldary się spodziewali i nie w takich okolicznościach, ale nawet jeżeli tak było, to nie dali sobie po tego poznać i starali się być dla Anatea'i tak wielkim wsparciem, jak tylko mogli.
— "Znalazłem gościa, który może coś wiedzieć, 17.30, tam, gdzie zawsze" — przeczytała treść na ekranie.
Spojrzała na zegarek, była równa siedemnasta. Schowała telefon do torby leżącej obok biurka.
— Zbieraj się — rzuciła do chowańca, zarzucając torbę na ramię. — Mamy robotę do wykonania.
Już miała wyjść z pokoju, kiedy zatrzymał ją warkot zwierzęcia.
— No co znowu? — rzuciła, patrząc na zwierzę złotymi oczami.
Przebiegła wzrokiem po pokoju i zatrzymała swój wzrok na swoim odbiciu w lustrze.
— Totalnie zapomniałam — westchnęła, wykonując nieznaczny ruch ręka i nakładając na siebie i chowańca czar kamuflujący, który miał sprawić, że zarówno ona, jak i jej ukochane zwierzątko wyglądali bardziej "ziemsko".
Anatea spojrzała na wielkiego wilczura, którego ciemna sierść wybłyskiwała się lekko na niebiesko.
— Teraz możemy iść?
Zwierzę zeskoczyło z łóżka i opuściło pokój wraz ze swoją właścicielką.
Ostatnio zmieniony przez Artem (06-03-2022 o 11h15)
Offline
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
Urodzinowe toasty wciąż szumiały jej w głowie. Rozgrzewały krew nie mniej niż bieg przez wysoką trawę.
Grupka przyjaciółek, roześmianych jak i ona, tworzyła klucz barwnych cieni- z nią pośrodku, odznaczającą się urodzinową czerwienią.
"Sto lat, sto lat. Te urodziny masz tylko raz!
Pora mieć życzenie, póki na to czas!
Prezent, ukochana, damy Ci w tę noc...
Dorosłaś, zasłużyłaś- na Grzybowy Krąg...!"
Chórek głosów przerywany śmiechem nie był niespodzianką dla okolicznej ludności. Tu była to już tradycja: na progu dorosłości przyjaciele odnajdywali dla panny tajemniczy, Grzybowy Krąg.
Teraz jednak było inaczej! Przecież chodziło o szlachetnie urodzoną Artem!...
Brakowało jej tchu, kiedy towarzyszki przyprowadziły ją na miejsce. Była wdzięczna i za chłodny wiatr i za ciemność. Jeden studził rozgrzaną skórę a druga skrywała rumieńce- efekt wysiłku, emocji i toastów.
Oto i on...! Znalazły Krąg, specjalnie dla niej.
- Wasza wysokość... - skłoniła się teatralnie jedna z przyjaciółek tak głęboko, że jeszcze trochę a upadłaby nosem w trawę. Podtrzymały ją koleżanki, wieńcząc to kolejną salwą śmiechu.
Och, uwielbiała je wszystkie, tę noc też uwielbiała! I nie mogła się doczekać, co pokaże jej Krąg. Odpowiadając na głęboki pokłon, Artem wyprostowała się dumnie.
- Korzystając z magicznej pory, gdy jeden dzień ustępuje drugiemu...- zaczęła, idąc możliwie majestatycznie wśród gęstniejącego mroku. - ... Podpiszę się pod tradycją przypisaną do mego wieku. A Wy, moja świta, będziecie pierwszymi, które dowiedzą się, co zwiastuje dla mnie przyszłość!
Krok za krokiem, by wreszcie przestąpić ostrożnie barierę połyskujących lekko grzybów.
Aż dziwne, że tu noc była taka sama jak po drugiej stronie. Towarzyszki, które trzymając się za ręce zawirowały wokół kręgu nadal śmiały się znajomo. I księżyc wysoko na niebie- świecił tak samo.
Ale, no właśnie! Przecież już pora...
Artem zasłoniła oczy i zakręciła się w stronę przeciwną niż towarzyszki.
Teraz donośniej słyszała własny oddech i szelest bosych stóp na trawie.
"Sto lat, sto lat. Te urodziny masz tylko raz!
Pora mieć życzenie, póki na to czas!
"Sto lat, sto lat. Te urodziny masz tylko raz!
Pora mieć życzenie, póki na to czas!
Š̵͎̖̳͎̤͇͇̎̿̔͐͝t̵̯̃́͛̉ơ̶̡͖͈͈͙͈͚̗̣̔̀̊̿̾̄̀ ̴̪̹̥̦͕̈́̊͌͐̈́ļ̸̪͇̥̯͚͉̦̦̿̍ä̸̞̦̝̘̠̩̪̂́͛̊̔̇̚̚͠t̴̮̥̱̤̩́ͅͅ,̶̧̧͇̟̈́͂̓̊͘͝ ̵̟̱̒͒͆͐̃̌̕̚͝s̶͙̰̥̣͓̪͚͊̈ͅţ̷̟̞̫͚͎̋̈́͒̽̔͆̈́ͅŏ̷͖͙̈́́̄̓̅͌̊̒̚ ̶̧̭̿̉͗̊̏̑̊ļ̴̰̦̭̰̤͇̞̅͆á̷̟͚̪͖͍͊͌͂̑̐͘t̵͇̦̣͓̊͘ͅ.̶̧̧͉̙͎̤̥̟͍͆͆̊̈́̑ ̶̹̋̈́̾͊̔T̵̤̭͚̣͛̚ͅe̸̢͑̀̉́́̂̔́͝ ̵̙̠̼͚͙̰̦̖̼̈́͒̓̓̋̕ȗ̸̧̬̙́̓̉̈͐͐̚r̸͕̟̞̍̉̀̈̕͘ơ̶̧̨̡͙̟͉̟̟͎̈́̅̈́͝d̷͚̞͖̣̺̙̝̟͕̀̈̉̓̆̇̽̓̉z̶͕̟̱̭̳̳͉̔̈́̅̌͌̾̚͜͠ỉ̷̠̟͉̼̙̜͎̱̔͑͑̂̎̈́͐͂̈͜n̷̟̯͔̾̂̋̄y̵̢̰̲͇͖̖͕̝̅̃̈́͘ ̷͕̘̟̖́ḿ̸̢̳̖͔͖̈́̋͜͝a̶̛̳͓̝͐̾̓̆͂̈́s̴̡̳̲̞͍̭̥̹̖͔̒̈́z̵̨̡̯̲̗͚̝̋̉̄ ̵̱̳̜̥̞͉͂͂̀̒͜͝t̸͈̘̒̾̉͆́̀͑́̓̐͜y̴̧̟͋͋͌́̓̌l̴̛͇̣̩͔̖̘̖͊̍̋̈́́̆̅̆͂k̶͓̘͉̩̻̜̱̎̿̈́ȱ̵̼̺͍̦̣̫͙͕͙̿̃̊̋̔̕͜ ̸͍͎͛̅̍͘ͅr̷̨̹͉̟̼̯͈̆͐́̀̓̒͐̈́͝a̴̠͇̜̦͇̦̔͒z̸̟̼̜̗̯̀̎͆̆͐́͝!̴̛̺̥̯̭̹̩̲͊͑͋̊́͗̀͝
̴̧̝̓̉͌̚̕͠P̶̧̹̫͕̖̞̳͙͙̯̉͛̇̍̕ơ̴̜̭̪̩̄́́͆̽͛̈́͝r̴̪̽̊ą̷̛̙̞̞̻̤̮̫̻̌̓͌̂͛ͅ ̴̛̛͍̌̀̊͌ṃ̴̛̎̇͒̇͋͌̕i̸̡̺̍̒̆̽̊̐̉̓̊͜e̷̡̢̞̤̲̮͕̮̰̓͋̈̕ć̵̨͚͂̐ ̸̛̞̥̻̦̮̍̿̈́̅̑͝͠ż̶̛͖͈͕̦̞̋̈̎̎͛̑̚͠͠ȳ̴̛̝̗̻̲͙̬̰̄̆́̅̚̚ç̸̗̮͇̬̖̳̗͎̼̐̕ź̷̫̍̋̓̒͑͐̐̚͠é̷͚̥͈̈́̇̀̈̋̌̍n̶̘̗͎̤͍͔̜̩͓̤̽͒̂̆̚i̶̩̞͒̈́̏͑͝ẻ̸̛̝̈́̄͝͠,̴̦̥̹͓̟̻̥̱͆̿͛̒͘̚͝ ̶̨̡̢̻̯͈̹̞̫̹͒̿̎p̶͎͉̠̺̩͐̇͗̎͒̀̾͠ọ̶̘́͂̽̈́k̷͈͔͔̲̲̑̿͝ͅi̴͓͌͗́̍̅̂͝ͅ ̸̡̘̖̺̪͈͂͌̍̂̉̏̓̆̚ň̸͎̖̝̻ͅà̶̺ ̴̼̬̗̮͙͍͖̦̄̊̓̏̈́͜͝ţ̵̨̟̣̫͈̺͎͛͜o̵̦̞͖̒͐͌ ̷͇̘̦̈́̀̏͆̕͝c̵̖̅̌̾z̴̩̤̩̭̝̜̘̻͔̬̀̎a̷̲̩͙̰̤͌͌͒͐̐̑̚ͅš̶̗͓̞̟̐̀̎̍̿͠!̵̧̳͔̫͌̐̔͜
To chyba jednak nie był najlepszy pomysł. Żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, a miły dotąd szumek w głowie ustąpił wrażeniu zagubienia. Ciemność pod powiekami mieniła się teraz niespokojnie. Odetchnęła, by krzyknąć i...!
Otworzyła oczy. Przed nią stała nieznana jej postać, która przykucnęła, i pocałowała ją w czoło. Ból był potworny, a zarazem przyjemny. Czuła że coś jest nie tak, że coś się dzieje z jej ciałem...
Nie.
Chwila.
Przecież znała tę postać.
Mężczyzna, przewrotnie nazywany Klucznikiem, podtrzymywał ją.
Ból, który czuła, był protestem ciała przez przekroczeniem bariery: bariery pomiędzy znanym jej światem, a Dworem Sidhe.
Skądinąd znane wrażenie otaczającej magii, teraz szczypało skórę, jak setki igieł. Ale nie miało jej to atakować, a raczej... zaszczepić pierwiastek magii? Sprawdzić ją, zbadać, na ile ta nowa postać zmieści się w ramach innej rzeczywistości.
Była wdzięczna, że wąskie, ale pewne ramiona Klucznika przeprowadziły ją przez ten proces możliwie spokojnie.
Jeśli to sen, okazał się dla niej przewrotnie łaskawy.
Choć, jak o tym pomyśleć- chyba nadal nie ułożył się w sprecyzowany sposób? Miała wrażenie, że rzeczy na granicy pola widzenia falują, czasem kurczą się. Czy tak powinno być?
Spokojny oddech Klucznika, kiedy łagodnie postawił ją na ziemi, był kotwicą rzeczywistości. Bo przecież oto na ścianach były zakurzone portrety kolejnych niesamowitych władców Dworu! Wysoki rogaty mężczyzna w płaszczu z piór. Niepozorna kobieta o przenikliwym spojrzeniu trójkolorowych tęczówek, którą kryła woalka pajęczyn. Wszyscy piękni, tak niesamowicie piękni, że trudno było uwierzyć- da się tak kogoś namalować?...
Artem popatrzyła na Klucznika: żywy dowód, jak wierna oryginałowi potrafi być sztuka. Blady, o oczach jak srebrne monety. Zimnych i samotnych jak odległy księżyc.
- Wszyscy jesteście tak piękni...? - spytała.
- Pani, to Ty jesteś piękna. - odpowiedział, skłaniając się jej, a jego jasne włosy rozsypały się na ramionach jak płaszcz. - Nie wiem, co niesie Ci ta wróżba, pozwól, że pokażę Ci co przyniesie noc, której jesteś Kwiatem.
Klucznik zaoferował jej swoje ramię. Ujęła je mimowolnie, a mężczyzna poprowadził ją do drzwi, okutych żelaznymi sztabami.
Niewzruszone dotąd powietrze zamigotało drobinkami kurzu.
- Dziwna ta wróżba. - powiedziała. - Czy to Dwór...? TEN Dwór? I co to znaczy dla mnie?
- To jest Dwór, był nim, a także może nim być. Powiedz, chciałabyś, by nim był?...
Zrozumiała bez podpowiedzi. Tak...! Tak, po stokroć tak. Jej przyszłość czekała- o krok! Wysunęła się z uścisku Klucznika, pchnęła skrzydła drzwi i...
Oto był.
Zaklęty ogród Dworu Sidhe. Czy to on już od progu tętnił niespokojnie, czy to jednak puls młodej Artem? Drzewa o migotliwych owocach. Ciemne, odległe sklepienie rozświetlały krople złota: czy to świetliki czy dalekie postacie wróżek? Ich dziwne światło tworzyło łuk podobny do zorzy, niesamowity, prawie przezroczysty kolaż.
W świetle skrzył się szmaragdami gęsty bluszcz na altanie. Pod jej upstrzonym nieznanymi ziołami dachem: fontanna w kształcie kelpie! Z jego pyska płynęła woda- ideał wody...! Mieniła się magicznie, jak najdroższe tkaniny, jakie kiedykolwiek widziała Artem.
Zbiegła po kilku kamiennych stopniach do tej wróżby bogactwa i przepychu! Mogła tańczyć wśród tego, pewna, że nocy nie starczy by obejrzeć wszystko.
Brakowało tylko... tylko...
- ... Gdzie są róże? - rzuciła, rozglądając się.
Fakt, wśród wszystkich ozdób zaklętego ogrodu- nie było kwiatów. Ostatniego muru obrony dworu, który wedle legend miał ożyć i pozbyć się każdego, kłując, tnąc, dusząc.
- Róże... umierają, ale nie są martwe. - odparł Klucznik. Pozostał na schodach, jakby bał się skalać stopą ciemną trawę. - Nie pozostało nam wiele Magii, mój Kwiecie.
Teraz, gdy wiedziała czego szukać: wypatrzyła je. Ciemne pąki delikatne jak papier. Tu, pod kryształowym stolikiem, oplatające fontannę, u stóp schodów, pędami zwieszone z kolumn... Widziała też kolce: maleńkie jak u kwiatów, które znała, aż do takich wielkości sztyletów. Pułapki pod zasuszonymi liśćmi... Ale to nie ich widok sprawił, że zabolało ją serce.
Róże ogrodu u progu śmierci. Prawie ich nie zauważyła wśród tego piękna.
- Co znaczy ta wróżba? - powtórzyła Artem już bez uśmiechu.
- Może to, że oczekując wiele, czasem musimy wiele poświęcić... - odpowiedział Klucznik stoją u drzwi.
Nim zahipnotyzowana widokiem Artem pogładziła kwiaty, nim zauważyła niespiesznie ruszające się pędy: cofnął się w głąb Dworu. Zamknął za sobą drzwi, nim ożywione obecnością ofiary, róże pożywiły się Kwiatem tej nocy.
Ostatnio zmieniony przez Anatea (04-03-2022 o 18h23)
Offline
Walentynki
Piękna białowłosa dama o imieniu Anatea mieszkała w starym zamku, który znajdował się na ogromnym wzgórzu. O zamku krążyły legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Czy prawdziwe? Tego nikt nie wiedział. Historie opowiadały o wielu morderstwach, które miały miejsce w okolicach tej wspaniałej budowli. Nawet najwięksi śmiałkowie nie mieli odwagi się tam zapuszczać. Przez to wszystko dama z zamku była bardzo samotna. Brakowało jej koleżanek, a przede wszystkim jakiegoś mężczyzny, z którym mogłaby dzielić swoje troski i radości. Marzyła o wielkiej miłości, jednak ze względu na swój oryginalny wygląd bała się wyjść dalej niż na polanę otaczającą zamek. Nie chciała zaznać nieprzyjemności ze strony mieszkańców okolicznego miasteczka. Była samowystarczalna jeśli chodziło o jedzenie i wodę. Miała swój własny ogród, a obok zamku płynęła rzeka, z której czerpała wodę. Czasem strzelając z łuku polowała na ptaki. Jednak zdarzało się to rzadko, ponieważ preferowała dania wegetariańskie. Była miłośniczką natury i kochała zwierzęta.
Zbliżały się Walentynki. Anatea postanowiła, że musi w ten dzień udać się do miasta i wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chciała być samotną damą do końca swojego życia. W dzień Walentynek ubrała swoje najlepsze ciuchy i wyszła z zamku. Stresowała się, ponieważ był to jej pierwszy raz kiedy miała ujrzeć z bliska innych ludzi. Kiedy szła, jej białe włosy ciągnęły się po ziemi niczym welon. Czerwona sukienka z ogromnym dekoltem idealnie wpasowywała się w walentynkowy klimat. Pomimo obaw, Anatea została neutralnie przyjęta w miasteczku. Okazało się, że jego mieszkańcy wyglądali bardzo podobnie do niej. Wiele kobiet miało nadzwyczajnie długie włosy, niecodzienne stroje i różnokolorowe oczy.
Anatea czuła się coraz bardziej komfortowo. Postanowiła nawet wejść do baru, który znajdował się przy głównej ulicy. Rozejrzała się dookoła i spostrzegła nadwyraz przystojnego mężczyznę. Jego białe włosy spięte w koczek kontrastowały z ciepłą karnacją. Miał na sobie piękną zbroję, a jego twarz zdobił kilkudniowy zarost. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego życiem. Siedząc przy stoliku samotnie, wpatrzony był w swój kufel i co chwilę ciężko wzdychał. Anatea zdecydowała się dotrzymać mu towarzystwa. Usiadła naprzeciwko niego i uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Czekasz na kogoś? - spytała uprzejmie.
- Na nikogo już nie czekam - westchnął zrezygnowany i przyłożył kufel do ust.
- Siedzisz tu sam w Walentynki... Coś się stało? - postanowiła drążyć temat.
- Nie twoja sprawa - odparł szorstko i odstawił gwałtownie kufel na stół.
- Wybacz, po prostu byłeś tu jedyną samotnie siedzącą osobą, także pomyślałam, że może się przysiądę... Ale chyba lepiej będzie jak już pójdę - zmieszana spuściła wzrok i wstała.
Nagle poczuła jak czyjaś dłoń łapie ją za nadgarstek.
- Poczekaj - zatrzymał ją białowłosy.
Anatea od razu spojrzała w kierunku mężczyzny. Był tak przystojny, że nie mogła mu odmówić i ponownie usiadła. Mężczyzna przeprosił ją za swoje zachowanie argumentując to tym, że właśnie wczoraj rzuciła go dziewczyna.
- Cóż za brak taktu... Rzucać kogoś przed Walentynkami? Ta dziewczyna chyba ma serce z kamienia - oburzyła się Anatea.
- Też tak uważam. Ale co zrobię? Nic nie zrobię. Przy okazji, wybacz moje złe maniery. Nie przedstawiłem się. Jestem Lance - uśmiechnął się zalotnie.
- Anatea - odwzajemniła uśmiech.
Czuła jak czerwienią jej się policzki. Miała nadzieję, że ona również jest atrakcyjna w oczach Lanca.
Wieczór mijał w najlepsze, a Lance i Anatea rozmawiali o wszystkim i o niczym. Dowiedziała się, że mężczyzna jest szefem straży i na codzień mieszka w Kwaterze Głównej. Anatea nie chciała początkowo zdradzać gdzie mieszka, ale w końcu nie wytrzymała. Kiedy wyszli z baru i spacerowali po ulicach miasta, wyjawiła Lancowi całą prawdę, jednak ten początkowo nie chciał jej uwierzyć.
- Słyszałem o tym zamku wiele strasznych historii, ale nie sądziłem, że ktoś tam jeszcze mieszka - zdziwił się.
- Żadna z tych historii nie jest prawdziwa. Mam nadzieję, że mi wierzysz - odparła zakłopotana.
- Może jestem głupcem, ale nie mogę ci nie uwierzyć. Jesteś zbyt piękna na to, żeby te historie były prawdziwe. Poczekaj chwilę, zaraz wrócę - uśmiechnął się i skierował się w stronę małego sklepiku.
Z daleka wyglądało to na kwiaciarnię, ale szyld nie był dobrze widoczny. Anatea niecierpliwie czekała na środku drogi i bawiła się pasmem swoich włosów. W końcu Lance wyszedł z budynku, a Anatea dostrzegła, że w dłoniach trzymał mały bukiet czerwonych kwiatów.
- Proszę, to dla ciebie - wyciągnął bukiet w jej stronę, uśmiechając się zalotnie.
- Dziękuję, naprawdę nie wiem co powiedzieć - zaczerwieniła się i przyjęła kwiaty.
To był pierwszy raz kiedy dostała od kogoś bukiet.
- Nie musisz nic mówić. Ja z resztą też nie...
Lance zbliżył się na niebezpieczną odległość i unosząc podbródek Anatei pocałował ją. Dziewczyna odwzajemniła pocałunek. To był jeden z najlepszych momentów w jej życiu.
Spacerowała z Lancem aż do późnego wieczora. Miała ochotę nigdy nie wracać do domu, ale wiedziała, że musiała to zrobić. Obiecali sobie, że jeszcze kiedyś się spotkają. Lance często bywał w tej okolicy i obiecał ją odwiedzić następnym razem. Kiedy zegar wybijał już prawie godzinę 23:00, dowódca straży odprowadził Anateę pod jej zamek. Ponownie się pocałowali, jednak tym razem pocałunek był pełen pasji i namiętności. Ani jedno, ani drugie nie chciało wracać do domu. Jednak kiedy Anatea przekroczyła mury swojego zamku, niosąc w dłoni bukiet kwiatów, wiedziała, że to były najlepsze Walentynki w jej życiu.
Ostatnio zmieniony przez LexanitaFoxx (06-04-2022 o 21h46)
Offline
Duchy przeszłości
-Idziesz, czy nie?
Wyszeptała poirytowana elfka wspinająca się po jednej z fontann ogrodu muzycznego.
-Jesteś pewna, że to bezpieczne? Brama nie jest zamykana bez powodu...
Odpowiedział cicho kozi brownie rozglądając się.
-Chcesz to zobaczyć? Nie ukradłabym sprzętu z kuźni gdybym wiedziała, że stchórzysz tak szybko!
Krzyknęła szeptem i skrzyżowała ręce na piersi obrażona. Brownie zaczerwienił się. Chciał coś powiedzieć na swoją obronę, ale nic sensownego nie przyszło mu do głowy. Westchnął i wyciągnął dłoń do elfki, która szybko przestała się gniewać i pomogła chłopakowi wspiąć się na mur. Szybko przedostali się na pola kwiatowe poza KG i schowali się.
-Powiesz mi w końcu na co czekamy?
-Ciii, chyba idą!
-Kto? Erina, co się dzieje?
-Cii!
Delikatnie uderzyła go w ramię. Wrota Wielkiej bramy delikatnie się uchyliły, a na ścieżkę do lasu wyszli Nevra, Hunag Hua, Ewelin, Karenn, Chrome i Jamon. Powoli kierowali się w stronę starego drzewa na polanie.
-O nie, Jamon, na pewno nas znajdzie!
-Możesz się uspokoić?! Nic się nie stanie, spokojnie.
-Skąd to możesz wiedzieć?
-Bo już to widziałam. Patrz!
Elfka wskazała w stronę drzewa. Brownie niepewnie spojrzał we wskazany kierunek. Bardzo szybko wszelki stres czy strach zniknęły z serca chłopaka, kiedy zobaczył magiczny seans, który właśnie się rozpoczął. Dookoła polany podniosła się mgła, która zdawał się płynąć w stronę drzewa, mimo bezwietrznej nocy. Powolnie biała chmura przekształciła się w młodą kobietę o porcelanowej cerze wytatuowanej niebieskim kwieciem i długich, śnieżnych włosach rozwiewających się w dym. W dłoni trzymała księżycowe kadzidło, którym delikatnie krążyła w powietrzu. To ona, prawa ręka Wyroczni, Strażniczka Eldarii, kobieta z kryształu, Ona. Jak we śnie powoli płynęła nad polaną i ledwo słyszalnie szeptała słowa pieśni w antycznym języku. Jej byli przyjaciele zebrali się na polanie i obserwowali jej marsz.
-Rok po Białym Poświęceniu nocą wymknęłam się tu i ujrzałam ją pierwszy raz. Myślałam, że śnię. Oczywiście zgłosiłam to, ale chciałam zobaczyć, czy znowu wróci. I wróciła. Co roku wraca. Wcześniej Huang hua i reszta starali się ją dotknąć lub porozmawiać, ale nie reaguje. Jest prawie jak duch.
Brownie milczał zahipnotyzowany. Po chwili ciszy cicho zapytał:
-Czemu chciałaś mi to pokazać?
Elfka delikatnie zachichotała i spojrzała w oczy brownie.
-Zawsze opowiadałeś mi o niesamowitych rzeczach, które chciałbyś zobaczyć. Od dawna chciałam ci to pokazać i nareszcie miałam okazję.
Uśmiechnął się.
-Dziękuję.
Powoli przysunął się do niej i ucałował.
Ostatnio zmieniony przez Lyz (03-04-2022 o 22h28)
Offline
Mam nadzieję, że się spodoba!
Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)
Pewien młody chłopak, nie do końca wiedział, co właściwie się stało. W jednej chwili był w parku niedaleko swojego domu, a po chwili coś przeteleportowało go w sam środek bagna pełnego potworów wyjętych z jego najgorszych koszmarów. Uciekał przed nich przez jakąś godzinę, aż w końcu nie mając sił, przystanął przy drzewie i biorąc oddech obejrzał się za siebie, aby sprawdzić, czy te stwory dalej za nim biegną. Na szczęście, zostawiły go w spokoju. Był teraz całkiem sam. Obdrapany, poturbowany i zakrwawiony. W samym środku mokradeł. Nie bardzo wiedział, co ma zrobić, więc stwierdził, że nie ma zbyt wiele opcji i po prostu poszedł przed siebie. Po kilku godzinach bezsensownego marszu w końcu dostrzegł światełko w tunelu. Dosłownie. W oddali spostrzegł jaskinię i wydobywające się z niej kolorowe światła. Ostatkiem sił podbiegł do tej jaskini, aby się w niej schronić. Gdy tylko przekroczył próg dostrzegł mnóstwo klejnotów, powbijanych, czy wyrastających ze ścian. Korytarz był ich pełen, każdy w innych kolorze, rozmiarze czy kształcie. Idąc w głąb, dało się słyszeć kobiece śmiechy i śpiew. Gdy mężczyzna doszedł do końca korytarza, dostrzegł grupę młodych kobiet, śpiewających i tańczących wokół kotła pełnego jakiejś bulgoczącej mazi. Od razu skojarzył to z sabatem czarownic. Mimo, że nie wierzył w magię, to po spotkaniu bagiennych stworów, chyba nic go już nie zaskoczy. Chciał się wycofać, aby czarownice go nie dostrzegły. Niestety, jego wyczerpanie dawało mu się we znaki, i poślizgnął się uderzając się w głowę. Zanim zemdlał usłyszał jak śpiew kobiet milknie i zamiast niego pojawiają się kroki. Potem była już tylko ciemność.
Po kilku godzinach chłopak obudził się w miękkim łóżku. Złapał się za bolącą głowę i rozejrzał po pomieszczeniu. Nie był w nim sam. Przed nim stała kobieta, odwrócona tyłem. Wygląda na to, że przygotowywała coś przy blacie roboczym. Po jej szpiczastym kapeluszu uznał, że to czarownica, która była przy kotle. Kobieta odwróciła się nagle, czym przestraszyła chłopaka. Ta jednak, jakby tego nie zauważając podeszła bliżej i spytała:
- Jak Twoja głowa, chłopcze? Nadal boli? – Wskazała palcem na jego głowę, a w drugiej ręce trzymała flaszeczkę z jakaś złotą miksturą.
- J-ja, n-nie, już lepiej – chłopak zaczerwienił się z zawstydzenia. Był zbyt onieśmielony czarownicą, która była prawdopodobnie najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widział. Gęste włosy koloru ametystów i duże, błyszczące oczy tego samego koloru. Jej czarny kaftan, w połączeniu ze spódniczką ze złotymi elementami i spodniami w szare, pionowe paski idealnie podkreślał jej figurę, a biało-złote, wysokie buty pięknie podkreślały łydki. Kobieta machnęła różdżką zdejmując bandaże z jego głowy i usiadła obok na łóżku. Poprawiła kapelusz i podała mężczyźnie flaszeczkę.
- Wypij to, poczujesz się lepiej, zaufaj mi. – Chłopak oczarowany kobietą, zrobił to, co mówiła. Poczuł się zdecydowanie lepiej. W tym samym czasie kobieta używając różdżki podała mu miskę z ciepłą zupą.
- Wyglądasz jakbyś dużo przeszedł, a po Twoim ubraniu wnoszę, że nie pochodzisz stąd. Jak masz właściwie na imię?
- A-aron, Proszę Pa…
- Jestem Lyz, nie żadna „Pani”, Aaron. Miło Cię poznać. Jak właściwie się tutaj znalazłeś?
Po wyjaśnieniu historii z teleportacją, kobieta o dziwo nie był zdziwiona.
-Wierz mi, lub nie, ale nie jesteś pierwszą osoba, która trafiła tutaj w ten sposób. – Kobieta pochyliła się i zaczęła szeptać - Jak wydobrzejesz, obiecuję, że wyślę Cię do domu. Nie powinno Cię tu być. Moje koleżanki nie będą szczęśliwe z tego powodu, ale cóż. Nie jestem fanką zjadania niewinnych ludzi, którzy nie mieli wpływu na to, jak się tutaj znaleźli.
Chłopak był nieco przerażony jej wnioskiem, ale jednocześnie wdzięczny. Nie wiedział, czy naprawdę może jej zaufać, ale bardzo chciał w to wierzyć. Mówią, że wiara może czynić cuda, prawda?
Minęło trochę czasu, a Lyz jak obiecała, tak zrobiła. Ostatecznie jej koleżanki nie były zadowolone, ale Lyz nie miała z tego powodu wyrzutów. W gruncie rzeczy, chłopak był niewinnym dzieciakiem. Całkiem uroczym dzieciakiem.
Ostatnio zmieniony przez Ilmaris (02-04-2022 o 21h25)
Offline
A zaklepię. Postaram się oddać to jak najszybciej.
Offline
Królowa Wilków
Mróz szczypał ich w nosy, a śnieg prószył w oczy. Gromada dzielnych wędrowców wybrała się tak nieprzyjemną porą na poszukiwania Królowej Wilków - Rhianweny. Legendy głosiły, że można było ją spotkać tylko zimą, w najsurowszych warunkach, w miejscu odległym od wszelkiej cywilizacji. Nic więc dziwnego w tym, że poszukiwacze legendarnej Królowej udali się w stronę Gór Genkaku. Długa podróż w trudnych warunkach miała ich hojnie wynagrodzić. Rhianwena bowiem była posiadaczką potężnego berła. Berło to mogło odbierać dobra materialne, zmysły, zdrowie, a nawet życie. Jednak to nie tego pożądali wędrowcy. Oni pragnęli władzy. Posiadacz tego magicznego przedmiotu mógł manipulować żywymi istotami, wpływał na ich wybory, pamięć, wspomnienia, a nawet sposób postrzegania świata, przynajmniej tak mówili ludzie w rodzinnej wiosce wędrowników.
Po kilkudniowej tułaczce po Śnieżnych Równinach mężczyźni napotkali ślady sfory wilków, wiedzieli, że mogą mieć one bezpośredni związek z obecnością Królowej, dlatego też przeanalizowali dokładnie każdy ze śladów. To było pewne - jeden ze śladów nie mógł należeć do czworonoga - to była ona. Wędrowcy podążyli za śladem, a strach zaczął im bardziej dokuczać od mrozu. To już było pewne, Królowa Wilków nie była zwykłą postacią z legend, ona naprawdę istniała i podobnie jak oni wędrowała ze swoją gromadą. Jednak bardzo różniła się od zwykłych chłopów, była magiczną istotą, której nie przeszkadzał ani mróz, ani samotność, a co najgorsze była właścicielką potężnego berła. Mogła ich zabić bez ruszania się z miejsca. Wędrowcy w pełni uświadomili to sobie dopiero wówczas, gdy rozpoznali jej ślad. Niektórzy z nich zaczęli się wahać, kusił ich powrót do domu, tęsknili za ciepłym posiłkiem i wygodnym łóżkiem. Rozsądek podpowiadał im, że szanse na kradzież berła są naprawdę niewielkie i na pewno podczas spotkania z Rhianweną nie wszyscy z nich uszliby z życiem. Jednak wizja ogromnej władzy i bogactwa była zbyt kusząca. Przebyli tak długą i męczącą drogę, odnaleźli dowód na istnienie Królowej, nie mogli się już wycofać. Warunki im sprzyjały, śnieg przestał padać, a mróz się utrzymywał, ślady łap na śniegu utrzymywały się przez długie kilometry.
Po kilkunastu godzinach nieprzerwanego chodu wzdłuż tropu wędrowcy odkryli coś co bardzo ich uradowało. Królowa Wilków odłączyła się od swojego stada, a ślady jej okazałych łap były świeże. Wszyscy z poszukiwaczy poczuli natychmiastowy przypływ adrenaliny. Ich cel był blisko. Niebawem mieli stawić czoła postaci dotychczas znanej im jedynie z legend. Każdy z siedmiu wędrowców umiał walczyć, doskonale posługiwali się bronią, byli wyrośnięci i dobrze zbudowani, jednak nikt nie wiedział czy przewaga liczebna i siła wystarczyłyby do pokonania Rhianweny.
W powietrzu unosił się nietypowy zapach, delikatny i przyjemny, jednak nie przypominał żadnego z dotychczas znanych mężczyznom zapachów. W oddali mężczyźni zauważyli kobietę, jednak kobieta ta również nie przypominała żadnej z dotychczas poznanych przez mężczyzn kobiet. To była ona - Królowa Wilków. Kolana oraz łydki miała porośnięte białym futrem, a zamiast stóp obdarzona była parą łap zakończonych długimi, ostrymi szponami. Wśród bujnych włosów wystawała para śnieżnobiałych uszu, które ozdobione były pokaźną koroną. W prawej dłoni trzymała upragnione przez wszystkich poszukiwaczy magicznych skarbów berło. Z każdym krokiem mężczyźni coraz wyraźniej widzieli Rhian. Była piękną kobietą. Miała drobną, kobiecą figurę i śliczną, delikatną twarz. Mimo zwierzęcych cech nie wydawała się być istotą potrafiącą kogokolwiek skrzywdzić - ta myśl dodała pewności siebie mężczyznom. Ona również ich zauważyła, ale jedynie stała i ze stoickim spokojem czekała, aż wędrowcy do niej podejdą. Najroślejszy z wędrowców wyciągnął miecz w stronę Królowej.
- Poddaj się i oddaj nam swe berło, a cię oszczędzimy - rzekł drżącym głosem, a ona odpowiedziała mu jedynie milczeniem, po czym spojrzała się na wszystkich z politowaniem. Kobieta uniosła delikatnie berło, z którego wydobył się zielony opar, a mężczyźni wiedzieli już, że nie ma dla nich ratunku. Nie mogli się ruszyć, wszystkie ich mięśnie odmawiały im posłuszeństwa, nie ze strachu, lecz pod wpływem magii berła. Nie docenili potęgi Królowej i magicznego przedmiotu. Od początku nie mieli najmniejszych szans na pokonanie Rhianweny. W oddali słychać było już skowyt wilków. Podopieczni Rhian biegli na obiad.
- Wyczułam was już kilka dni temu. Miałam nadzieję, że nie podążycie za watahą, którą aktualnie się opiekuję i pójdziecie swoją drogą, jednak teraz wiem, że to właśnie mnie szukaliście, a konkretnie mojego skarbu. Wy ludzie zawsze byliście gotowi poświęcić wszystko dla bogactwa i władzy. Nie lubię odbierać niewinnym dzieciom ojców, matkom synów, a żonom mężów, jednak muszę was srogo ukarać, żeby inni nie szli waszymi śladami. - Rhian wypowiedziała te zdania nie ukazując żadnych emocji, wówczas gdy na twarzach mężczyzn malowało się coraz większe przerażenie.
Wszyscy wiedzieli co się za chwilę wydarzy, jednak żaden z siedmiu mężczyzn nie był już w stanie wpłynąć na ich los. Wilki już tu były. Otoczyły swoje ofiary i rozpoczęła się uczta.
Ostatnio zmieniony przez Ivyw (03-04-2022 o 18h00)
Offline
Klątwa lusterka
Dessa była zwykłą dziewczyną, która miała swoje obowiązki, pasje i przyjaciół. Pewnego dnia postanowiła wybrać się w podróż do starych ruin Memorii. Nie wiedziała co tam zastanie, czy będą tam jakieś stworzenia. Potrzebowała oderwania się od codzienności, dlatego jej przygotowania do wycieczki nie trwały długo. Spięła swoje piękne różowe włosy do tyłu, odsłaniając szpiczaste uszy. Wplotła między pasma włosów biały kwiat. Jej strój był niezwykle zachwycający, utrzymany w jasnych barwach. Często ubierała się tak na spotkania ze znajomymi. Czuła się w takich kolorach najlepiej, ponieważ jeszcze bardziej podkreślały piękny kolor jej włosów.
Ruiny Memorii wywarły ogromne wrażenie na Dessie, nie mogła się na nie napatrzeć. Spacerowała przy starym posągu i kolumnach. Nagle zobaczyła za posągiem stare, złote lusterko. Nie mogła się powstrzymać, aby go nie podnieść. Było jej zdaniem najpiękniejszym przedmiotem jaki kiedykolwiek zobaczyła.
Kiedy tylko przejrzała się w nim, a jej spojrzenie spotkało się z tym w odbiciu, zapadła w trans.
- Jestem taka piękna - odparła cicho pod nosem, wpatrując się w swoje odbicie.
Dessa padła klątwą przeklętego zwierciadła, które zostawiła tam zła istota. Jedynie pocałunek prawdziwej miłości mógł zdjąć urok z pięknej Dessy. Od momentu spojrzenia w złote lustro, Dessa spacerowała po ruinach Memorii będąc w transie. Nie pamiętała kim była i co tam robiła. Co chwilę spoglądała w swoje odbicie, zachwycając się sobą.
Czy kiedykolwiek ktoś uwolnił ją z tej straszliwej klątwy? Tego nie wiedzą nawet najstarsze sylfy. Być może nadal błąka się po ruinach Memorii.
Ostatnio zmieniony przez LexanitaFoxx (13-05-2022 o 17h03)
Offline
Proste zaklęcie
Delikatna bryza przesuwała się pomiędzy źdźbłami trawy. W świetle księżyca przy starym drzewie można było zauważyć klęcząca postać. Wokół niej podskakiwał biały, puszysty chowaniec.
Postać rozglądnęła się w poszukiwaniu jaśniejszej plany światła przechodzącego pomiędzy liśćmi i rzucanego przez roślinność. Kiedy znalazła odpowiednie miejsce, tajemnicza osobistość wyciągnęła z szerokiego rękawa zwiniętą kartkę.
Z niezwykłym skupieniem zaczęła czytać przytłumionym głosem:
- łuska z ogona salamandry, pęczek sierści kota, odrobina melodii w fiolce, elfie winogrona, lekka bryza. No dobrze, wszystko mamy.
Kiedy się wyprostowała można było zauważyć twarz młodej kobiety. Lekko zdenerwowana wyciągnęła rękę aby pogłaskać swojego futrzastwgo towarzyszą.
- No to co, zaczynamy? To tylko prosty czar na zwinniejsze ruch w tańcu. Co może pójść źle, prawda? - lekko niepewnym głosem zwróciła się do chowańca, który w odpowiedzi poruszył wąsami.
Po chwili można było usłyszeć nabierany oddech i w powietrzu rozebrzmiała melodia.
W miarę jak kobieta śpiewała i kantacje zaklęcia delikatny wiatr zerwał się wśród traw, składniki leżące przy kolanach kobiety uniosły się wraz z nim. Powiewy wiatru otoczyły postać spod drzewa zasłaniając ja całkowicie. Kiedy wir zaczął tlić się drobinkami światła a melodia dobiegać końca chowaniec zastrzegł uszami, jego nosek poruszył się szybko parę razy jakby coś poczuł, po czym biała puchata kulka z niesamowitą prędkością wskoczyła na drzewo. Z tamtąd obserwowała jak w miejscu w którym stała kobieta światło przygasa odsłaniając ja.
Tylko że... Coś chyba jednak poszło nie tak.
-"Znowu" pomyślał chowaniec patrząc jak jego przyjaciółce oczy otwierają się że zdziwienia kiedy zobaczyła efekt swojego zaklęcia
Ostatnio zmieniony przez Myrida (13-05-2022 o 15h38)
Offline
W moim ogrodzie...
Myrida przechadzała się po ogrodzie. Ciepłe wiosenne powietrze pozostawiało na skórze wrażenie lekkiego dotyku.
Cisza, przerywana jakimś gniewnym pomrukiwaniem była mniej pogodna- ale Myrida zdawała się być tym nieprzejęta.
Zielona trawa ogrodu odpowiadała odcieniom jej stroju. Z przyzwyczajenia bardziej starała się by nie zdeptać delikatnych źdźbeł, niż skraju własnej sukni.
Dziś przechadzała się po ogrodzie już bez nerwowego pośpiechu. Podczas, gdy uspokajała myśli- swoisty głęboki oddech po wyczerpującym maratonie zajęć, oglądała cuda swojego ogrodu. Machinalnie podlała kwiatowy krzew wyczarowaną kulą świeżej wody.
Kroki dziewczyny prowadziły do zacienionej altany. Pod baldachimem liści był drewniany stolik przykryty lekką serwetą. Trzy krzesła. Dzbanek wody z miętą, kilka szklanek. Wszystkie poza jedną odwrócone do góry dnem, zdążyły pokryć się lekką warstwą kurzu.
To tu zawsze można było znaleźć Myridę, plamę zieleni w zielonym krajobrazie... Widać jednak od jakiegoś czasu nikt nie próbował.
- I to się już nie zmieni. - westchnęła Myrida do słońca, które coraz bliżej było zenitu.
Zielonooka przysiadła na krześle, gdy przeszedł ją dreszcz. Jednak nie miał nic wspólnego z cieniem goszczącym pod altaną.
Choć Myrida zdążyła zrobić wszystko, co zaplanowała- nie mogła pozbyć się uczucia pustki.
Czy to przez tą ciszę? Nie, raczej nie.
Próbowała wspominać miłe chwile, jak choćby wtedy, gdy znajome strażniczki wpadały w odwiedziny, poradzić się w sprawie chowańców, zjeść z nią śniadanie na trawie, porozmawiać o ogrodzie.
Ale to wszystko blakło, przepłoszone głośniejszym już pomrukiem. Jak daleki grom.
Może gdyby były tu zwierzęta z ogrodu, udałoby jej się odegnać ponury nastrój?
Niestety.
Odkąd wysłała wszystkie przez portal- została sama.
Ciepły wiatr potargał czule jej włosy, burzę loczków. Przyjemne wrażenie, gdyby wiatr nie niósł ze sobą ciężkiego pyłu, narazie drobinek podchwyconych mocniejszym podmuchem.
Myrida czuła jednak ciężki zapach naruszonej ziemi.
A pomruk był coraz głośniejszy. Gdzieś w oddali złamało się jedno ze starych drzew. Gdzieś osunęła się ziemia.
- ciekawe, jak to będzie... - powiedziała, zagłuszona bliższym już chrzęstem.
Powierzchnia wody z dzbanka coraz bardziej drżała.
Drżała od wstrząsów rozpadającego się świata, który chciała ratować. I... uratowała.
Uratowała tylu, ilu mogła. Wiedziała jednak jaka będzie cena. Nitka magii wiążąca jej portal musiała jednak zostać z nią, tutaj.
Myrida uśmiechnęła się mgliście, gdy na skraju pola widzenia pojawiła się gęsta, głodna ciemność końca świata.
- Może nowe będzie lepsze... -
Ostatnio zmieniony przez Anatea (11-04-2022 o 14h06)
Offline