2 hej Lina, właściwie to nie, mam rękę do mordowania roślin, zupełnie niechcący z resztą. Nawet ten storczyk, który miałam pod opieką, jest jakimś mutantem, bo korzenie bokiem zaczął puszczać. Widać mam talenty mistrzyni mutatorki.
oddaję wyzwanie z pustynią
"Piach, piach, PIACH!" Występują: Kitsune, Lyz, Henrieta, Charlees, Anatea
Gorąco. To pierwsze, co przebijało się przez uśpiony umysł Lyz. Miała wrażenie, że coś ciężkiego leży jej na piersi, jednak to tylko rozgrzane powietrze wlewało się wrzątkiem do płuc.
Gdy niechętnie otworzyła oczy, potwierdziły się najgorsze przypuszczenia.
Najwyraźniej tym razem otworzony przez Kitsune portal rzucił je gdzieś naprawdę daleko...!
- Właśnie, dziewczyny...!- ciemnowłosa Lyz zerwała się, wzbijając chmurę piasku.
Kitsune wylądowała blisko, Lyz niemal się o nią potknęła. Dziewczyna gorączkowo kopała we wydmie. Nawet kwiat w jej włosach, opadły z gorąca, zdawał się podkreślać dramatyzm sytuacji.
Z wydmy, w której kopała Kitsune, wystawała... Głowa Henriety, oraz jej ramię.
Kropla potu spłynęła po czole nieprzytomnej strażniczki Cienia.
- Lyz, jak dobrze, że się ocknęłaś, nie mogłam Cię dobudzić, pomóż!- krzyknęła Kitsune.- na początku znalazłam tylko jej kapelusz... Pomóż, szybko!
Kopiąc we dwie, szybko zdołały uwolnić Henrietę z piaskowej pułapki. Wkrótce, we trzy siedziały na piasku, dysząc ze zmęczenia.
Stoickie w swym spokoju kaktusy zdawały się drwić z ich wysiłku.
- Tym razem... Przesadziliśmy...- Henrieta- odzyskała głos, chrapliwy od skwaru i piasku.
Powiedziała to spokojnie, ale wiedziały, że ma rację. Umysły strażniczek kalkulowały szybko- tak szybko jak zmniejszał się cień kaktusów, przy którym się schroniły, zbierając siły.
Robiło się coraz goręcej. Żadna z nich nie miała wody, ano nawet możliwości poszukania takiej.
W dodatku... Nie wiedziały gdzie są dwie pozostałe strażniczki, które razem z nimi skoczyły do portalu. Skołowane po podróży portalem, nie pamiętały nawet, gdzie docelowo miały wybrać się tym razem.
Z natłoku ciemnych myśli postanowiła wyrwać je Lyz.
- Im szybciej tym prędzej. Od siedzenia tu, nic nam nie przyjdzie. - zamachała nerwowo wachlarzem. - trzeba rozejrzeć się, poszukać Charlees.
-... Oraz drogi powrotnej- westchnęła Kitsune, potwierdzając, że nie ma sił na ponowne otwarcie portalu.
Dziewczyny najpierw wspięły się na wyższe wydmy, rozglądając za punktem orientacyjnym, chcąc ustalić kierunek marszu.
Potem zdawało się, że jest tylko gorzej. Lyz niefartownie zsunęła się z wydmy. Ochronnie zasłoniła twarz, by wszędobylski piasek nie sypał się jej do gardła, gdy toczyła się w zdradziecki lej.
Słońce grzało nieubłaganie, a żar załamywał powietrze nad pustynią.
Henrieta- próbując wykopać wodę u wejścia małej jaskini, ledwo odskoczyła, unikając ataku jakiegoś zirytowanego węża.
Widoki na pozytywne wyjście z tej przygody, były coraz bardziej marne. Widoki, które przysłaniał pot zalewający oczy. Można by pomyśleć, że to wszystko koszmarny sen, ale piasek, ocierający się nieprzyjemnie o każdy możliwy milimetr skóry, udowadniał, że to brutalna rzeczywistość.
We dwie na szczęście były wystarczająco szybkie, by podczas kolejnych godzin marszu, złapać Kitsune. Ta, w pustynnym mirażu pomyliła skulone sylwetki kaktusów, z odpoczywającym na piasku Nevrą. Strażniczka Obsydianu na szczęście nie wpadła w ramiona kaktusów...
Jednocześnie, po tej sytuacji trudno się dziwić, że nie uwierzyły jej, gdy późnym popołudniem zawołała:
- Charlees, widzę Charlees!
Ale tak, była tam. Szczęśliwie, szła w tą samą stronę, co pozostałe dziewczyny. Niestety, chwiejnym krokiem, mamrocząc coś o randce w ciemno. Widać skwar nie obszedł się łagodnie z ciemnoskórą, rogatą strażniczką, choć przecież słońce chyliło się już na odpoczynek. Zagubiony, wędrujący krzak, minął strażniczkę z chrzęstem.
- Miałyśmy szczęście - uśmiechnęła się do towarzyszek, jej uśmiech jaśniał na twarzy tym bardziej, w zapadającym leniwie zmierzchu.- tu... Tędy prowadzi trop, widzicie?
Tak! Ślady! Płytkie... Ale nie tak płytkie, by je pomylić z innymi: ślady butów! I to na tyle świeże, że nie wykruszył je gorący, pustynny wiatr.
Na ten ślad, wstąpiła w nie nowa energia! Strażniczki puściły się biegiem za tropem, jakby spadająca szybko temperatura nie przyprawiała je o dreszcze.
Jeszcze teraz prosto, prowadziła Charlees, zaraz przed wzniesieniem ślady skręciły ostro w prawo, Henrieta pokazała im drogę. Teraz pomiędzy wydmami, bieg prowadziła Kitsune.
Na widok świateł pochodni, Lyz ścisnęło się gardło.
Stanęły w miejscu, jak wryte.
Pod namiotem z fioletowej tkaniny, szemrała fontanna. Strugi wody, wesoło skaczące w jej marmurowym basenie, odbijały się wspomniane płomienie pochodni. Zaraz przy fontannie, stał stół, a na nim patera z owocami, dzbany jakiegoś napoju. Pucharki odstawione grzecznie kielichem do blatu, czekały cierpliwie na gości, jak i odsunięte od stołu krzesła.
Była tam też Anatea, ułożona wygodnie na hamaku, ze szkicownikiem na kolanach.
Na widok towarzyszek, uśmiechnęła się lekko.
- Zeszło wam się na tym spacerze. Jak wam się podoba mój ogród?
Dziękuję ^^ miałam ochotę jeszcze trochę to rozbudować, ale z drugiej strony, nie chciałam Was męczyć
zapraszam, na pewno następnym razem spacer będzie bardziej optymistyczny.