~ ★ ~
Rozdział 3
Drżąca dłoń odsunęła ozdobną fajkę od ust, z jej końcówki, rozżarzonej delikatnie, uchodził pachnący ziołami dym. Jego dłonie pachniały tą uspokajającą mieszanką, tak samo jak włosy i szata. Nie drżał z nerwów, raczej z niedospania i skrajnego wycieńczenia. O ironio, sam jeszcze niedawno właśnie przez to pokłócił się poważnie z tą, która teraz była pod jego opieką; że o siebie nie dba. Gęsty las wokół dawał ciszę, spokój i schronienie, a niewidoczna zza drzew chatka była idealną kryjówką, która była niegdyś domem dla Leiftana i Miko, gdy oboje byli niezbyt mile widziani i uciekali od fałszywych faeries. On sam dowiedział się o niej dopiero teraz, gdy okazało się, że to jedyne wyjście z ich problemów na chwilę obecną. Musiał przeczekać, a gdzie będzie lepiej niż właśnie w takiej samotni? Nie dość, że było to dobrze ukryte miejsce, to nawet drzewa wokół i same driady strzegły sekretu, myląc drogę w lesie przypadkowym przechodniom i gubiąc ich wśród leśnych gęstwin. Czujne lisie uszy drgnęły, gdy zza jego pleców dobyło się ciche skrobanie, ale nie zareagował, ani na to, ani na lisie piski i krzyki.
Oczy miał zamknięte, nasłuchiwał. Widział jej reakcję wcześniej, gdy udało mu się ją uspokoić, a ona coś zwęszyła - to małe, dotąd przerażone stworzenie zaczęło kipieć furią. Dlatego teraz była zamknięta za drzwiami, a on był tutaj i próbował zrozumieć, jaki zapach mógł doprowadzić ją do paniki na taką skalę.
W pewnym momencie złapał coś, ale nie było to na pewno źródło jej paniki.
Cztery łapy chowańca uderzały miarowo w podłoże, dwa oddechy. Dwa łby czy może dwie istoty, tylko jedna przemieszczająca się bezszelestnie? Do tego brnęli do celu bez przeszkód, jak gdyby leśne sztuczki nie mogły ich zbić z tropu.
Blondyn wstał z drewnianego podestu, odstawił fajkę i zaplótł ręce na klatce piersiowej, wpatrując się w ścianę drzew ze skupieniem, oczekując. Cokolwiek nadchodziło - był na to gotów. Dźwięki były coraz wyraźniejsze, aż w końcu spomiędzy drzew wypadł ciemnowłosy wampir, a za nim, spokojniej, wyszedł posiadacz czterech łap, łypiąc fioletowym okiem na gospodarza.
-No proszę, dobrze mi się wydawało! - skwitował zadowolony z siebie mężczyzna, z szerokim uśmiechem zbliżając się do domu. -Wybacz niezapowiedzianą wizytę, ale…
-Opuść głos. Nie dość, że ją straszysz to jeszcze możesz ściągnąć niepotrzebnie uwagę niepowołanych uszu - mruknął blondwłosy lis, mierząc wzrokiem gościa, który miał właśnie zamiar chwycić za klamkę. -Rozmawiamy tutaj.
-Jasne, możesz w takim razie zawołać…
-Nie - znów mu przerwał, ignorując zaskoczenie szefa straży Cienia. Znów usiadł na podeście, opierając się o ścianę budynku i sięgając po fajkę. -Nie dogadacie się. Próbuję już od tygodni.
-... Jasne - mruknął niezbyt przekonany Nevra, zaraz odwracając głowę w stronę drzwi; znów skrobanie. -Ale jesteś pewien?
-Wczoraj wyłapała jakiś zapach i od tamtej pory próbuje uciec - wyjaśnił spokojnie, zaciągając się dymem. -O co chodzi? Nie pytam, jak znalazłeś to miejsce, pewnie o nim słyszałeś.
-Nie, właściwie to nie - Nevra podrapał się po policzku zastanawiając, czy na pewno. -Nie, nic mi nie mówili. Instynkt. Ale! - klasnął w dłonie; Shaitan w międzyczasie podszedł do swojego pana i gdy ten usiadł po turecku, chowaniec położył się tuż obok, czujnie obserwując las i nasłuchując. -Muszę z tobą pogadać. Wpadłem na pewien trop i by zbadać go dokładniej, będę musiał podjąć dość… radykalne kroki.
-Jakbyś nie zauważył, odszedłem z kwatery - zauważył zdroworozsądkowo lis, mierząc gościa spojrzeniem, ale tylko przez krótką chwilę. Jedna z dłoni tkwiła blisko ust dzierżąc fajkę, druga zaś skryła się w kieszeni jego spodni. Spojrzenie czerwonych oczu wróciło do obserwowania nieprzejednanej ściany lasu. -Z resztą, nigdy nie miałem nic wspólnego z władzą tam, przyjechałem w gości. Nie wiem po co zadałeś sobie trud znajdowania mnie tutaj.
Uśmiech wampira, z beztroskiego zmienił się w iście demoniczny. W końcu można było zobaczyć podobieństwo między panem i chowańcem.
-Szykuję grunt pod jej powrót. To, co zamierzam zrobić, będzie dla niej wielkim szokiem gdy w końcu do nas wróci i nie wykluczam, że jej stan może znów się pogorszyć. Jako, że opieka nad nią znów spocznie na tobie, chcę się upewnić, że będziesz mieć na tyle czasu by się na to przygotować. Plus, powinienem powiedzieć ci wcześniej, czego się spodziewać gdy wrócicie - mówił to w sposób kompletnie inny niż zwykle; w końcu był poważnym szefem, szpiegiem na usługach jedynej słusznej władzy, niby ślepo wierny ale tak naprawdę dokładnie planujący każdy swój ruch. Nie prosił o zgodę, on oznajmiał dawno podjęte decyzje w sposób, który mógłby dawać złudzenie proszenia o zgodę.
To dlatego Ukyo obserwował go w skupieniu, jakby starając się wyczytać coś z jego twarzy, z myśli ukrytych pod kruczoczarną czupryną. Od zawsze wiedział, że Miko, świadomie bądź i nie, otaczała się wyjątkowo uzdolnionymi jednostkami, nietuzinkowymi, a te lgnęły do niej jak ćmy do światła. Wiedział też, że żaden z obecnych członków Lśniącej Straży nie dołączył doń tylko ze względu na ich przyjacielskie relacje; można by rzec, że te relacje powstały przez to, że dołączyli do elity Eel, jakkolwiek to nie brzmiało. Dlatego, zanim się odezwał, spróbował dokładnie przeanalizować informacje, które przekazał mu bawidamek Kwatery Głównej Straży Eel.
W końcu, oblizał wargi mrużąc oczy.
-Ile czasu potrzebujesz, by w pełni rozwinąć swój plan? - spytał w końcu, postanawiając zaufać Nevrze. Shaitan zerknął swoim jedynym ślepiem na kitsune, jakby samemu nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
-Ile zajmie wam rekonwalescencja? - gospodarz wzruszył ramionami.
-Nie wiem, nie mam pojęcia, czy się uda. Ale jeśli, muszę wiedzieć jak długo będę musiał zwlekać z powrotem w wasze mury.
-Prawdopodobnie około roku - wyjaśnił mężczyzna po chwili zamyślenia. -Minimum to sześć miesięcy. Powtarzanie tego nie wchodzi w grę, to najlepszy moment. Pracuję nad tym od lat i w końcu wszystko idealnie się złożyło, nie chcę zepsuć lat starań.
-Będziesz miał w takim razie pół roku, albo i rok, jeśli się uda. W razie czego, wiesz gdzie mnie znaleźć - lis wzruszył ramionami.
Zapadła cisza, podczas której Nevra obserwował Ukyo w pełnym skupieniu. Jego jedyne oko zdawało się skanować opartego o ścianę budynku mężczyznę, jakby oczekując jakiejś reakcji, czegoś, czego nie wyraził słowami. Cień zainteresowania, nutkę wątpliwości, może maleńką szpileczkę irytacji…? Nie dopatrzył się jednak niczego. Czerwone oczy były zgaszone, cienie pod nimi głębokie. Wysoki lis reprezentujący sobą słońce, był jakby szczuplejszy, a na pewno nie tak promienny jak zwykle. Nevra widział go kilka razy, gdy przybywał by wesprzeć szefową w różnych rzeczach albo przekazać wieści z jej rodzinnych stron. Zawsze wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć i często zasypiał, ale było w nim coś, co sprawiało, że otoczenie rozkwitało. Swoista aura słońca, któremu był jedynie narzędziem, zupełnie jak Miko była naczyniem dla energii kryształu. Szef Cienia znał tą historię, chcąc nie chcąc jego natura kazała mu sprawdzić, komu obiecał posłuszeństwo.
Teraz nic przy nim nie kwitło. Był w pełni przytomny i nie wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć, chociaż zdecydowanie brakowało mu snu. Wręcz poszarzał. Wydarzenia ostatniego okresu odcisnęły na nim swoje piętno.
Mógłby teraz odejść, mając zgodę od tego wraku mężczyzny, ale coś go trzymało. Shaitan łypnął na swojego podopiecznego, jakby czując, co ten planuje.
-Odnalazłem go. Wierzy, że jestem po jego stronie. Sprowadzę go do kwatery i zniszczę w odpowiednim momencie - wypalił w końcu, zaraz uderzając się pięścią w klatkę piersiową. -Poprzysiągłem wierność jednej osobie i to się nie zmieni, nie wiń mnie więc za cokolwiek, co od dziś padnie z moich ust.
Spojrzenie Ukyo padło na zaciętą minę krwiopijcy, nieco puste, pełne niezrozumienia, jednak coś w jego spojrzeniu sprawiło, że otworzył szerzej oczy.
Zrozumiał, o kogo chodziło Nevrze.
-Nie, to nie jest możliwe, przecież…
-Przez te wszystkie lata sabotował wszystko, co robiła. Wszystko, czemu była oddana, próbował zniszczyć, chciał zniszczyć także ją. Ściągnąć na swój poziom, nie potrafiąc wejść na jej - oznajmił z goryczą w głosie wampir, nie dając mu dokończyć. -Teraz jej nie ma, a on triumfuje, chociaż nie taki był plan. Jego wspólnik się wścieka, ale on jest szczęśliwy. Dam mu okazję, by wrócił i wszystko naprawię. Przysięgam.
-To bez sensu, przecież ataki były wyraźnie zaplanowane tak, by skrzywdzić Ezarela i…
-Ez był tylko jednym z punktów na liście, odhaczony przy okazji. Leila to z kolei temat na inną rozmowę - odgarnął palcami ciemne kosmyki włosów do tyłu. -Nie wszystko poszło tak, jak tego chcieli, ale on jest usatysfakcjonowany tym, co osiągnął i nie interesuje go kontynuowanie zlecenia, co wprawia jego pracodawcę w furię, czeka nas więcej przepraw i więcej potyczek. Jeśli jednak uda mi się sprowadzić tego drania do Kwatery… - wampirzy uśmiech stał się mroczny, wręcz upiorny, gdy wyszczerzył białe kły. -Zmiażdżę go. Nie ważne jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić.
Nie czekał już na odpowiedź, która i tak miała nigdy nie paść; decyzja została podjęta. Wstał, strzepnął ubrania jednym ruchem i ruszył biegiem, wraz ze swoim chowańcem, by zaraz przepaść w leśnej gęstwinie, kryjąc się przed spojrzeniem oszołomionego kitsune.
Szkarłatne tęczówki tkwiły w leśnej gęstwinie, w miejscu, gdzie zniknął wampir i jego psowaty kompan, wyrażając lekkie oszołomienie.
Jakim cudem udało mu się wytropić kogoś, kto upozorował własną śmierć tak dokładnie, że nie sposób było to podważyć nawet jemu? Przez lata stawał na głowie by udowodnić, że działał przeciwko kwaterze, że zaginięcie i śmierć były tylko przykrywką i to bez skutku. Nie ważne jak bardzo kombinował i gdzie zasięgał języka, jakich technik używał i z czyjej pomocy korzystał, wszystkie starania były bezowocne. A jednak, jakimś cudem temu młodemu wampirowi udało się znaleźć najwyraźniej nie tylko dowody i trop, ale nawet wniknąć w umysł poszukiwanego i stać się jego "sprzymierzeńcem"...
Skrobanie do drzwi ucichło nieco, dało się usłyszeć lisie piśnięcie.
-Zupełnie jakby chodziła po całej krainie z jakimś magnesem na "wybitne jednostki". Albo pakowała je w kłopoty tylko po to, by później wybawić z opresji zabierając do siebie. W ogóle by mnie to nie zdziwiło - rzucił głośniej, na co odpowiedziało mu popiskiwanie nieco głośniejsze i ponowne drapanie w drzwi. -O nie, nigdzie nie idziesz, jeszcze ściągniesz jakąś "wybitną" wiewiórkę albo stadko chowańców - oznajmił wzdychając i sięgając do klamki. -Starczy mi jedno stworzenie do opieki nad - dokończył i wszedł do środka, spychając niewielkiego lisa swoimi siedmioma ogonami w głąb pomieszczenia, by zamknąć za sobą drzwi.
Nevra tymczasem biegł niczym niesiony na skrzydłach, po raz pierwszy sprawiając problem Shaitanowi, który z reguły zwalniał tempa by dać panu szansę zrównania tempa, a tym razem ledwie sam go doganiał. Blackdog nigdy nie miał problemu by nadążyć za szczenięciem, teraz jednak biegł on nie po to, by uciec. Biegł na spotkanie z przeznaczeniem, lżejszy o swój plan, który teraz był znany jedynej osobie, która później będzie mogła go sądzić. W to wierzył. Ciężar spoczął na barkach blondwłosego lisa, pozwalając brunetowi lecieć wręcz na skrzydłach.
Ta lekkość była czymś nowym dla nich obu, jednak to Shaitan miał problemy z dostosowaniem się do niej.
-Wybacz, przyjacielu - oznajmił wampir zatrzymując się w samym sercu lasu, a chowaniec z gracją zwolnił zataczając kilka kółek wokół nóg właściciela, w końcu dając mu się pogłaskać po łbie. -Czekałem na ten moment całe wieki. Jestem gotów.
"Brzmisz jakbyś szedł na spotkanie ze śmiercią" odpowiedział mu tylko w jego własnej głowie demoniczny chowaniec, na co chłopak się zaśmiał.
-A wiesz, że trochę tak? Bez względu na wynik, jestem gotowy na śmierć.
"Nie dam ci zdechnąć, szczenię. Kto zaopiekuje się tym drugim, mniejszym? Jej nie zdzierżę."
-Spokojnie, Karenn radzi sobie beze mnie to i bez ciebie też da radę.
"Bo jest uzbrojona w instynkt przetrwania i skuteczny system odstraszania wroga." Nevra zaśmiał się cicho; nie od dziś wiedział, że Shaitan nie był fanem gadulstwa jego młodszej siostry jak i tonu jej głosu, bolał go w uszy. Potrafił to doskonale zrozumieć.
-Sam widzisz, nie masz się kim opiekować.
"Tylko jednym nierozgarniętym szczeniakiem, który myśli, że zawojował świat. Masz na siebie uważać, bo nie zamierzam cię ratować że wszystkich opresji, to nudne."
Chłodne palce poczochrały lekko czarne jak noc futro zwierzaka. Kochał tego blackdoga, tak samo jak i jego złośliwość i fakt, że traktował go jak swoje szczenię. Tym bliższy mu był, że czasami brzmiał jak Ezarel w swoim zrzędzeniu. Ponoć tak traktowali rodzice swoje dzieci.
-Będę ostrożny. A jeśli nie będę, zawsze możesz mnie za karę ugryźć - wzruszył ramionami przeciągając się.
"Skorzystam" stwierdził chowaniec i skoczył w gęstwinę, z gracją godną ducha, gdy ruszył w dalszą drogę. Nevra natychmiast pognał za nim, tym razem trzymając tempo ze swoim ukochanym zwierzakiem.
Jak tu go nie kochać, gdy był najbliższą mu istotą, pomijając siostrę? Opiekował się nim, dbał o niego i vice versa. Nawet przypieczętowanie relacji z pomocą oka było niską ceną. Każde poświęcenie było warte takiego przyjaciela.
Każde poświęcenie… przysiągł to dołączając do Lśniącej Straży. Utrzymać pokój wszelkimi dostępnymi środkami, bez względu na to jakim kosztem. Utrzymać przy życiu wszystkich mieszkańców Schroniska i zadbać o nich, bez względu na cenę. Zamierzał dotrzymać słowa, co było widać na załączonym obrazku. Postanowił sprowadzić osobę nienawidzącą ich szefową najbardziej na świecie tylko po to, by zachować spokój w kwaterze, by rozbić ich sojusz przeciwko całemu ich światu i uspokoić mieszkańców, którzy byli nieświadomi kto stał za nieszczęściem, które ich spotkało. Ale o tym nie wiedział nikt, poza biegnącym przez las, oddalając się od kwatery coraz bardziej wampirem, jego niemym towarzyszem, teraz blondwłosym lisem, który nie mógł nic zrobić i tak ze swojej obecnej pozycji…
No i ten blondyn, który teraz z miną anioła wręczył Valkyonowi nowe zlecenie na wykucie pewnej nietypowej broni.
Białowłosy odgarnął z twarzy kosmyk, który wymknął się w kucyka, studiując w skupieniu szkice.
-Leiftanie, nie wiem, czy wykucie czegoś takiego jest możliwe.
-Oh, z pewnością, nie powinieneś się tym martwić - zapewnił go promiennie szef, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza. Osiłek zmarszczył lekko brwi.
-Z pewnością, nie jestem tylko pewien, czy ja dam radę. To bardzo skomplikowana konstrukcja, do tego rdzeń jest wyjątkowo niestabilny. Może zabrać wiele prób, a ten materiał jest…
-Nie przejmuj się - mężczyzna położył dłoń na ramieniu szefa Obsydianu, spoglądając mu w oczy z ciepłym uśmiechem, choć poważnymi, nieprzejednanymi oczami. -Wiem, że ci się uda. Jeśli komuś ma się udać, to właśnie tobie, Valkyon - przez chwilę w zielonych oczach zatańczyła tajemnicza iskierka, a mężczyzna poczuł, jakby zaciskała mu się na gardle pętla. Jakby… wiedział. -Materiały nie będą problemem. Grunt, żeby się udało. W trzech egzemplarzach - złote oczy otwarły się szerzej, a mężczyzna pokręcił gwałtownie głową. Nie pozwoliłby sobie na ten gest, gdyby nie fakt, że byli bezpiecznie ukryci w gabinecie.
-Leiftan, to niedorzeczne, materiały na jeden egzemplarz będą zdobyte cudem, nie licząc próby… a ty chcesz ich aż trzy? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić?! - wypalił, kładąc z impetem szkic na biurko. W międzyczasie nowy szef podszedł do okna, spoglądając przez nie. Często to robił… i musiał przyznać, że zrozumiał, czemu robiła to Miiko. Spoglądając na te spokojne uliczki, radosny targ, pełne faeries butiki, spokojnych mieszkańców, czuł tą determinację, która pomagała podjąć decyzje, nawet najtrudniejsze, jeśli tylko były słuszne. Pomagało postawić na przodzie ludzi, właśnie tych ludzi, którymi mieli się opiekować. Wziął głębszy wdech, zamykając oczy, by po chwili otworzyć je z nowo zrodzoną determinacją i tak odwrócić się do chłopaka. Mina, którą dostrzegł, była dla niego zaskoczeniem, jak i dla samego Leiftana.
Zupełnie, jakby okno było zaklęte i otworzyło w nim nowe pokłady… czegoś. Czego? Nie wiedział, bo nigdy się tak nie czuł.
-Spokój spowijający wioskę jest warty każdego poświęcenia. Przysięgałeś, zupełnie jak i ja - dwie pary oczu padły na stary pergamin. -Ta broń zapewni ten spokój. Musi być w trzech egzemplarzach. Wiem, że ci się uda - i mówiąc to zaplótł ręce na klatce piersiowej, odwracając się znów do okna.
Valkyon chwilę bił się z własnymi myślami, by w końcu chwycić schematy i wyjść bez ani jednego więcej słowa.
Nikt mu nic nie mówił. Trzymali go w niewiedzy, ukrywali coś, był tego pewien, nie wiedział tylko co i dlaczego. Normalnie by mu to nie przeszkadzało, może nawet by nie zauważył.
Ale jak nie zauważyć dziwnego zachowania, gdy wszystko, począwszy od szefostwa się zmieniło?
Nevra znikał i milczał. Leiftan zachowywał się jak Miiko, a Miiko jak Leiftan, który wiecznie krył się w cieniu - Valkyon uznał, że skoro jej nie widuje na co dzień, to pewnie się ukrywa jak kiedyś jej prawa ręka. Ludzie oskarżali ją o zbrodnie. Ewelein była przerażona i przemęczona bardziej niż wcześniej, Leila ożyła, ale była podejrzliwa na każdym kroku a Ezarel… cóż, tu nic się nie zmieniło, dalej był wrakiem tylko z innego powodu. Tak elfy jak i wampir milkli gdy tylko na horyzoncie pojawiał się on albo Leila. Leif był nie lepszy. Od tamtego incydentu, nikt nawet nie próbował zamykać ust tym wszystkim idiotom oczerniającym szefową.
Valkyon pchnął drzwi do swojego pokoju i odetchnął ciężko, gdy tylko się zamknęły. Potrzebował odpocząć, ostatnio nie wychodził z kuźni robiąc metodą prób i błędów bransoletę dla Leili. Wciąż wymagała pracy ale był już bliski ukończenia projektu, spędził nad tym całą noc, bo za dnia było zbyt wiele osób…
Spojrzał na projekt w ręce.
Czeka go więcej zarwanych nocy. Nie mógł nad tym pracować za dnia.
Usiadł na łóżku i przetarł twarz dłonią, chcąc się nieco doprowadzić do ładu, gdy ciszę jego pokoju przerwało ciche popiskiwanie. Podniósł wzrok na szafkę nocną, na której siedziała maleńka musarose.
-Wybacz maleństwo - szepnął głaszcząc palcem łebek chowańca, na co to zapiszczało radośnie. -Jestem ostatnio zbyt nieobecny, hm?
I wtedy ich cichą rozmowę przerwało pukanie. Białowłosy zmarszczył czoło. Nikogo się nie spodziewał, jak zwykle z resztą, więc zdziwiła go ta nieproszona wizyta. Mimo to odchrząknął.
-Otwarte - rzucił głośno, ale nic się nie wydarzyło. Poczekał chwilę. -Proszę, możesz wejść - ale znów odpowiedziała mu głucha cisza. Czyżby Karenn robiła sobie z niego żarty? A może Nevra wrócił? Nie, on by nie zapukał tylko wszedł jak do siebie. Szef Obsydianu podniósł się z cichym westchnieniem i otworzył drzwi, jednak nikogo przed nimi nie było. Rozejrzał się uważnie i już miał zamknąć drzwi, gdy dobiegł go cichutki pisk, ledwie słyszalny dla niego ale wystarczająco głośny dla jego przyjaciółki, która zaczęła popiskiwać radośnie.
Złote oczy zsunęły się ze ściany przed nim na podłogę, gdzie stał niewielki wiklinowy koszyk a w nim, obok paczki z pożywieniem dla musarose, na kocyku, siedziała maleńka myszka z pączkiem na ogonie, jeszcze mniejsza niż jego. Podniósł koszyk, dopiero wtedy dostrzegając liścik.
"By księżniczka nie czuła się samotna."
Kąciki ust wojownika uniosły się nieznacznie. Floppy będzie mniej samotna, gdy on będzie spędzał jeszcze więcej czasu w kuźni.
(...)
Nevra spojrzał na młodszą siostrę surowo. Karenn, mimo swojej upartej natury, ufała bratu bezgranicznie wręcz, choć nigdy by tego nie przyznała. I vice versa - Nevra bez wahania powierzyłby jej swoje życie. W końcu ona zaufała mu pierwsza, wyruszając wraz z nim w nieznane. Dwubarwne włosy zaplecione miała w dwa ciasne warkocze, a zwykle upstrzony błyskotkami strój był teraz jednolicie czarny, spowijający ją całą. Kaptur tylko czekał by zostać naciągniętym na głowę i zatuszować całkiem jej tożsamość.
-Tylko pamiętaj…
-Przeczytaj instrukcję w samotności a potem ją spal, natychmiast - wyrecytowała po raz kolejny. Uśmiechnął się nikle i pieszczotliwie poczochrał włosy siostry.
-Przepraszam - powtórzył, również któryś raz z rzędu, spoglądając na młodą wampirzycę.
-Sama ci to zaproponowałam. Do tego tylko mi możesz teraz zaufać - uśmiechnęła się jak chochlik. Tak, to była prawda. Jedyna osoba, której mógł powierzyć to zadanie, to ona. I miał zadbać o to, by jej status się nie zmienił; miała pozostać poza wszelkimi podejrzeniami. Na szczęście, pomyślał Nevra, granie głupiutkiej nastolatki szło jej bezbłędnie, nie musiała się nawet starać. Dobrze, że dziewczyna nie umiała czytać w myślach. -Wszystko się uda, zobaczysz. Tylko nie spal się jak w naszych przekomarzankach - dodała zgryźliwie, na co Nevra cicho prychnął.
-Robie to tylko by cię rozbawić.
I zapadło milczenie, bo oboje wiedzieli, że to nie prawda.
Prawdziwy Nevra taki nie był. Może nie był aż tak… nieczuły i obojętny jak Leiftan, ale z pewnością był inny. Zdecydowanie dobry był z niego aktor. Tak samo jak i z jego młodszej siostry, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Co prawda żyjąc w kwaterze oboje nauczyli się opuszczać gardę, ale niestety, większość to była gra pozorów. Zmyłki to klucz pracy jako szpieg. Najbardziej brutalny morderca zagra niewiniątko by podejść ofiarę, a łagodny i wrażliwy człowiek będzie grał bezdusznego by nikt go nie próbował skrzywdzić.
Karenn przekrzywiła lekko głowę, by przyjrzeć się raz jeszcze bratu. W ciemności tylko jego oczy lekko połyskiwały, nie, żeby dla wampira był to jakiś problem. Widziała wystarczająco dobrze, by widzieć, że mężczyzna przed nią nie był już "kwaterowym podrywaczem". Nie był nawet "Szefem Cienia". Miał teraz więcej z jej brata - nastolatka, z którym wyruszyła w podróż - chociaż to na pewno nie był on. Ciałem, tak. Nic poza tym. Odgarnął włosy do tyłu, zamykając na chwilę jedno ze swoich ślepi, a następnie, ku niezadowoleniu Shaitana, który warował kawałek dalej, zdjął opaskę, ukazując "dymiące" czerwienią oko. Akcesorium wcisnął w kieszeń.
To był dla niej znak.
Odwróciła się na pięcie, zarzucając kaptur i odbiła się od ziemi zwinnie, wskakując na jedno z drzew. Zerknęła jeszcze raz przelotnie na brata, wiedząc, że mogą już więcej nie móc ze sobą porozmawiać tak normalnie, na prawdę i licho wie, kiedy będą mogli to zrobić następnym razem.
-Uważaj na siebie, Nev - rzuciła i nie czekając na odpowiedź, której i tak nie oczekiwała, ruszyła przed siebie, okrężną drogą w stronę Kwatery.
-Ty też - padło wręcz bezgłośnie, gdy zniknęła mu z zasięgu wzroku. Odwrócił się do blackdoga wyrażającego pełne niezadowolenie. Skrzywił się.
"Nie pisałem się na twoją niańkę, szczenię. I nie dostałeś tego by się popisywać."
-To nie popis, a ty nie jesteś moją niańką - oznajmił chłodno spoglądając na chowańca. -Jesteśmy od siebie zależni, chcesz, czy nie. I teraz, musisz grać według moich zasad, czy tego chcesz czy nie - mówiąc to wzmocnił sznurowanie ochraniacza na nadgarstku. -Idziemy - rzucił chłodno i oboje ruszyli na spotkanie, które miało postawić na głowie życie całej Kwatery Głównej.
Czy się bał? Możliwe.
Ale patrząc na tego wampira, przemykającego między drzewami niczym zjawa, nie dało się tego powiedzieć.
(...)
Przetarłem zmęczone oczy, starając się skupić na tekście, który coraz mocniej mi się rozmazywał. Wszyscy mówili, że przesadzam, że się ukrywam, że nie mam co zrobić z czasem i do tego ten bezczelny ponad miarę były chowaniec, który miał czelność okłamywać Leilę. I Leila…
Która wolała wysłuchać jego zamiast mnie.
Wcale się przed nią nie chowałem. Nie. Byłem po prostu zajęty. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy, więc postanowiłem im wszystkim ją udowodnić!
Nawet, jeśli uważali, że zachowuję się jakbym unikał Leili. Nie prawda. Potrzebowała odpoczynku po tamtych wydarzeniach, jej organizm musiał być wykończony, tak było lepiej. Naprawdę, lepiej.
Miesiąc to wcale nie tak dużo, dramatyzują.
I znowu to samo. Powróciłem do początku tego nieszczęsnego, rozmytego zdania, nie będąc w stanie go zrozumieć chociaż tkwiłem na nim od dobrych kilkunastu minut. Zawsze coś wpadało mi do głowy, kierując uwagę na inne tory a zmęczone oczy nie pomagały.
-Ezarel… chodź, powinieneś się położyć - powiedział cichy, łagodny głos, poczułem dłoń na ramieniu. Odruchowo sięgnąłem ją swoją, by przykryć i zatrzymać w tym miejscu, ciesząc się ciepłem jej obecności. Może jednak mnie nie nienawidziła? Moze chciała wysłuchać Leiftana wtedy tylko po to, by poznać jego wersję i uwierzyć i tak mi? Na pewno ma jakiś plan.
-Nie mogę, muszę dokończyć chociaż ten rozdział - odpowiedziałem zaspanym głosem, na co przytuliła się do moich pleców. Jak na rozkaz całe moje ciało zamarło.
-Jesteś przemęczony Ez, nie powinieneś się tak forsować. Odpocznij ze mną, chociaż jeden dzień - podniosłem wzrok, by spojrzeć na tą uroczą, łagodną buzię ozdobioną ciepłym uśmiechem i sam się odruchowo uśmiechnąłem. Jak mogłem wątpić w to, po czyjej stoi stronie? Przecież ostatecznie to ja gotów byłem zasnąć wraz z nią wiecznym snem. To ja spędziłem cały ten czas gdy była nieprzytomna u jej boku. Ja, nie on. -Proszę… chodź ze mną. Wykończysz się w ten sposób - znów jej głos, tak łagodny, tak ciepły, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
Sama jej obecność odsunęła ode mnie wszystkie troski i zmartwienia, co nie powinno mnie dziwić; taki urok gwiazdy. Wszyscy to odczuwaliśmy na swój sposób. Rozjaśniła nasze ponure życia swoim światłem chociaż długo nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
-Wybacz. Tyle mam na głowie… nasza szlachta, listy z Luere de Trass, ten idiota Leiftan i do tego Miiko… nie mam czasu na nic więcej.
-Zauważyłam - stwierdziła i usiadła na moim biurku, tuż przede mną. Ujęła moją twarz w swoje drobne dłonie. -Ale musisz o siebie dbać. Nie ważne co z resztą, musisz zadbać o siebie by móc zadbać o innych.
-By móc zadbać o ciebie muszę wyprostować wszystkie pozostałe sprawy - westchnąłem i jak dziecko przytuliłem się do niej, kładąc głowę na jej udzie z zamkniętymi oczami. Zaczęła mnie głaskać po głowie co było niesamowicie relaksujące. -Ale to jest tak czasochłonne…
-By zadbać o mnie, musisz być. A ciebie wiecznie nie ma - powiedziała dziwnym tonem. Uniosłem brew ale się nie wyprostowałem, chciałem być blisko.
-Przecież cały czas jestem. Potrzebujesz odpoczynku po ostatnich wydarzeniach.
-Nie, Ez. Odpoczęłam. Teraz już tylko odchodzę od zmysłów przez twoją ciągłą nieobecność, uciekanie przede mną - zacisnąłem szczękę.
-Nie uciekam.
-A jednak unikasz.
-Czego unikam?
-Mnie - prychnąłem i się wyprostowałem.
-No chyba sobie żartujesz - jej mina była niezmienna, chociaż blady uśmiech był teraz wyjątkowo pusty i ledwie widoczny. -Dla ciebie zrobiłbym wszystko, porzuciłem swoje królestwo i naraziłem Ewelein na śmierć! Sam chciałem umrzeć wraz z tobą. Jak mógłbym cię unikać?
-Robisz to cały czas, Ezarel. Codziennie na każdym kroku, w każdej swojej akcji, odtrącasz mnie.
-Jesteś niedorzeczna - prychnąłem wstając od biurka i odwracając się do niej tyłem.
-A ty jesteś ślepy, panie elfie - jej głos stał się bardziej stanowczy ale też tak dziwnie obcy. -Zmusiłeś mnie do wiary w to, że mnie nienawidzisz, zamiast wyjaśnić sytuację. Byłeś powodem dla którego uwierzyłam złym ludziom, że chcesz mojej krzywdy. Zamiast szukać sposobu na ocalenie mnie, obarczałeś wszystkich winą o to, co mi się stało, samemu umierając u mojego boku niczym tchórz! - ostatnie słowa krzyknęła uderzając dłonią w blat. -A teraz, jak jeszcze większy tchórz, uciekasz przede mną! Nie wyciągnąłeś żadnej lekcji z tego, co ci się przytrafiło, jestem zawiedziona - głos wypowiadający te ostatnie słowa nie był głosem Leili. Nie mógł być. Nie odwróciłem się jednak by dowiedzieć się, czemu brzmiał tak inaczej, byłem przecież na nią zły za te bezpodstawne oskarżenia. Oooh, byłem wściekły.
Tak. Byłem. Nie mogłem się więc odwrócić. Nie chciałem widzieć jej twarzy, nie teraz gdy była na mnie zła.
-Nie masz pojęcia o czym mówisz Leila.
-Dobrze wiem. Znam cię. Obserwuję cię od tak dawna. Nie uczysz się na błędach i wiesz co? - zapadła cisza na chwilę, gdy czekała na to, aż spytam, "co" w złości. Nie spytałem. Wyczułem jej gorycz. -Ezarel. Ezarel!
-Czego do stu ciralaków jeszcze ode mnie chcesz?! - wydarłem się na cały głos, podrywając głowę z biurka, a książka, którą miałem przed sobą spadła z impetem na podłogę, zrzucona przez moje własne dłonie.
Nie miałem pojęcia co się do diabła wydarzyło, ale znów siedziałem na swoim miejscu. Byłem połamany, jakbym spał na czymś niewygodnym. Westchnąłem i przetarłem twarz. Czyżby mi się to wszystko śniło?
-Na bogów, co za koszmar - mruknąłem sam do siebie.
-Nie martw się, koszmar już sobie idzie - padło i nim zdążyłem podnieść sparaliżowany wzrok, drzwi już zamknęły się za osobą, która ewidentnie była jeszcze chwilę temu w moim gabinecie.
Co. Jak. Kiedy. Co?
Zerwałem się z fotela i pognałem do drzwi, otwierając je na oścież i rozglądając się wokół, a moje spojrzenie padło na drobną dziewczynę oddalającą się właśnie w stronę głównego holu. Pobiegłem za nią chwytając zaraz za rękę, by ją zatrzymać i odwrócić do siebie, ale ledwie to zrobiłem a faeliene wyrwała dłoń z mojego uścisku.
-Zostaw mnie.
-Leila, to nie tak, ja…
-Nie tłumacz się - powiedziała gorzko, spoglądając na mnie a jej fioletowe oczy wypełniała gorycz. -Jesteś zmęczony i masz wszystkiego dosyć, a przede mnie miałeś tylko więcej pracy. Rozumiem, że tak cię zmęczyłam, że nie chcesz mnie już widzieć i mnie unikasz, ale nie musisz na mnie krzyczeć - poprosiła cicho opuszczając głowę. -Już sobie idę.
-To nie tak, po prostu coś mi się śniło.
-Powtarzałeś moje imię a potem krzyknąłeś - zamarłem. Nie, to nie mogło być prawdą. Z resztą, przecież to mi się śniło.
Moja Leila nie mogła pomylić moich sennych majaków z prawdą. Przecież spałem u jej stóp tyle czasu, warowałem niczym minaloo. Słyszała jak mówię przez sen. Przecież na pewno wie lepiej. Zna mnie lepiej.
-O'marene, to był tylko sen, śniło mi się, że…
-Ktos kiedyś mi powiedział, że sny odzwierciedlają nasze pragnienia - przerwała mi marszcząc lekko brwi, ale nie w gniewie. Znaczy, chyba. To był chyba smutek. -Jeśli faktycznie śnisz o mnie, czemu mnie unikasz? - spytała, na co nie wiedziałem jak odpowiedzieć.
-To absurd.
-Skoro nie śnisz o mnie z tęsknoty, to jak mam wierzyć, że nie śnisz o mnie przez niechęć, jaką do mnie czujesz?
-Jak mógłbym czuć niechęć do ciebie, Leila? Wygadujesz kompletne bzdury.
-To co, może nie był to sen? Może byłeś świadomy, że mówisz te słowa i kierujesz do mnie?
-Przecież w życiu bym…
-Nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Tyle się wydarzyło, a ja… ja naprawdę uwierzyłam w twoje słowa, wtedy, gdy odchodziłeś - poczucie winy, które zrodziło się w moim wnętrzu było nie do przełknięcia. Nie mogłem się z nim pogodzić, z resztą, nie byłem temu winny. To nie moja wina, że się we mnie zakochała ani, że mi uwierzyła. Ani też, że musiałem kłamać.
-Wtedy, gdy mnie zostawiłaś samego w lesie, zamiast drążyć temat? - spytałem ironicznie, maskując złość na samego siebie ironią właśnie. Byłem pewien, że zaraz zacznie krzyczeć.
Ale jej twarz zamarła w niedowierzaniu, z szeroko otwartymi oczami. Po chwili jednak je zamknęła a wargi zacisnęła w wąską linię.
-Chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że moje złamane serce i cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie moją winą?
-Oczywiście, że nie - prychnąłem oburzony, zaplatając ręce na klatce piersiowej. -Raczej Ewelein, że jest tchórzem i nie chciała się zgodzić na zerwanie zaręczyn. I jej rodu, że nie miał na tyle siły, by się bronić i wpadli na pomysł małżeństwa z rozsądku. I mojego genialnego ojca, który najpierw wyraził na nie zgodę, a później bezczelnie umarł, zmuszając mnie do tego - oznajmiłem wściekły na samą myśl o tym. Staruszek wiedział, że tak się stanie i wiedział, że nie chcę ślubu. Jestem pewien, że umierając był szczęśliwy, że w końcu dopnie swego.
Takiego wała.
-Powiedz, że żartujesz - wykrztusiła z dziwną miną. Jakby mi nie dowierzała. Serio? Nie zamierzałem odpowiadać na tak głupie pytanie, więc staliśmy tak chwilę w ciszy, aż uniosła dłoń do ust, by je zasłonić. To niedowierzanie stało się jeszcze wyraźniejsze. -Nie wierzę, ty mówisz poważnie - aż cofnęła się do tyłu.
-To nie jest temat, o którym bym żartował.
-To jest po prostu… nie, nie nie nie - i odwróciła się, tym razem biegnąc przed siebie. Wydawało mi się, że w ułamku sekundy, w którym się odwracała, dostrzegłem łzy lśniące w jej oczach, ale tym razem nie miałem jak jej zatrzymać.
-Leila!
-Ezarel - padło za mną.
-Nie mam czasu - mruknąłem ruszając za dziewczyną, ale czyjaś silna ręka pociągnęła mnie w tył za kołnierz.
-Nie dam ci pogorszyć tej biednej dziewczynie samopoczucia - upomniał mnie Karuto i pociągnął za sobą.
-Daj mi spokój, satyrze, nie mam… - mówiąc to odepchnąłem jego rękę, jednak nie przewidziałem jednego. Karuto był niegdyś wojownikiem, dowódcą armii.
Dla niego, chwycić moją rękę i wykręcić ją na moje plecy, by mnie unieruchomić, było dziecinną igraszką. To też właśnie zrobił, na co zareagowałem jęknięciem.
-Aua!
-Dla ciebie, panie satyrze. A ty, idziesz ze mną, elfia miernoto. Eh młodzież w tych czasach, zero krzepy...
(...)
-Idealnie - szepnął do siebie z cieniem sadystycznego uśmiechu na ustach, zaraz jednak jego minę skryła kamienna maska, gdy rozległo się pukanie do drzwi. -Proszę.
Pozornie młody mężczyzna wszedł do skąpanego w mroku pomieszczenia pewnym siebie krokiem, nie zdradzając swojej obecności nawet najcichszym dźwiękiem. Gdyby nie kula światła unosząca się nad solidnym biurkiem, zbyt słaba by oświetlić całe pomieszczenie, jej właściciel nie byłby w stanie dostrzec nawet zarysu postaci, która właśnie się doń zbliżyła. Gościowi nie przeszkadzał ten mrok, widział w nim równie dobrze jak w pełnym świetle dnia.
-Przyszedłeś.
-Mówiłem, że przyjdę - oznajmił specyficznie beztroski głos, gdy nowo przybyły bez czekania na zaproszenie zajął miejsce na fotelu naprzeciwko biurka. Dopiero teraz gospodarz miał szansę zobaczyć młodzieńcze rysy twarzy i jego równie beztroską jak i ton minę. -Czyżbyś się mnie nie spodziewał?
-Ani trochę - przyznał bez wahania, odchylając się do tyłu, by światło nie sięgało jego twarzy, nie chcąc zdradzać swoich emocji. Na darmo, w końcu i tak go widział idealnie. -Nie po twoim ostatnim przedstawieniu.
-Dobry agent musi być przekonujący - wyjaśnił spokojnie brunet, opierając łokieć o mebel a na dłoni policzek. -Muszę być wiarygodny dla tych, których mam zwieść - jego uśmiech, dotąd chłopięcy, przybrał na tajemniczości.
-No i jak ja mam ci wierzyć, co? - ton głosu jego rozmówcy stał się rozbawiony. -Może próbujesz być wiarygodny dla mnie, by mnie oszukać?
Chłopak chwilę milczał, by następnie w milczeniu sięgnąć do jednej ze swoich kieszeni. Chwilę czegoś w niej szukał, zanim w końcu rzucił jej zawartość na blat. W blasku kuli zalśnił drobny łańcuszek z kryształkami, który Miiko zwykła nosić we włosach. Zaraz po tym do ozdoby dołączył niewielki sztylet.
-Co to ma być?
-To? Oh, nic takiego - wzruszył ramionami, odchylając się wygodnie na krześle, czując napięcie rosnące w gospodarzu. -Tylko ozdoba, która jakimś cudem pętała magiczne umiejętności lisicy przez lata i sztylet, który znajdował się w świątyni, gdzie trzymano gwiazdę. Przypadkiem, to jedyne przedmioty, które mogłyby doprowadzić resztę straży na twój trop. I, przypadkiem, zniknęły zanim ktoś się nimi zainteresował bardziej. Nie ma za co - machnął dłonią nieco lekceważąco, jakby właśnie poratował sąsiada cukrem, a nie ukrył dowody jego zbrodni.
-Jasne, już ktoś by się tym zainteresował - prychnął, udając, że go to nie zainteresowało ani nie ruszyło. W rzeczywistości jednak, jakiś cichy głosik właśnie łajał go za taką niedbałość, by pozostawić po sobie tyle tropów. Chociaż nie sądził, by ktokolwiek chciał się zainteresować błyskotką należącą lisicy, skoro ona sama przez tyle lat nie zwróciła na nią żadnej większej uwagi.
Z resztą, nawet jakby chcieli podążyć tym tropem - doprowadził do swojej “śmierci” już dwa razy. Za każdym razem wiarygodnie, tak wtedy, przy tej misji, jak i ostatnio, gdy wszyscy jego ludzie zginęli przez moc gwiazdy.
Cisza spowijająca budynek była wręcz przerażająca, biorąc pod uwagę jego rozmiary. Nic dziwnego; większość jego mieszkańców została stracona bądź uciekła, a człowiek, który dał temu miejscu życie zniknął nie tak dawno. Mężczyzna pozostał więc sam w wielkiej posiadłości, korzystając z niej wedle swojego widzi mi się. Znał ją jak własną kieszeń przez lata spędzone tutaj, może dlatego było mu tu tak wygodnie. Doprowadził swój plan do końca, spełnił skryte marzenie, pozbył się uciążliwego “wspólnika” i właściwie czuł się spełniony - nie miał już celu w życiu. Chciał sobie po prostu żyć, egzystować, zobaczyć co mu przyniesie czas, ale tak naprawdę, to powoli zaczynała pożerać go nuda. Monotonia. Każdy dzień był taki jak poprzedni.
Nadmiar wolnego czasu próbował spożytkować na różne sposoby, ale nie wychodziło mu to najlepiej; jego myśli często kręciły się wokół “A co gdyby…?”.
Wampir widział to w jego pustych oczach, w tym, jak szybko ogarnęła go ekscytacja na widok gościa.
-Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy ostatnio? - spytał brunet zakładając nogę na nogę. Ciszę ze strony rozmówcy uznał za odpowiedź. -Dziewczyna nie pamięta twarzy, nie bardzo wie, co się wydarzyło. Ona nie żyje - urwał, chcąc zbudować napięcie w mężczyźnie. -Obiecałem coś więcej niż to, że jeszcze cię odwiedzę. Lepsza okazja się nie znajdzie - milczenie. Dymiące oko bruneta rozjarzyło się, oświetlając nieznacznie twarz skutą kamienną maską pozbawioną prawdziwych emocji. -Od tak dawna pragniesz wrócić… teraz możesz. Ta, przez którą odszedłeś już nie istnieje. Możesz wrócić do życia, które tak kochałeś przed tym, jak wszystko zepsuła. Możesz powrócić do swojej ukochanej kwatery, Lance.
Widząc pochmurną minę Lance’a, Nevra uśmiechnął się tajemniczo.
Rybka zainteresowała się przynętą.
"Życie nie jest mierzone liczbą oddechów, które bierzemy, a chwilami, które pozbawiają nas tchu."
~ ★ ~ Opowiadanie ukazuje się również na wattpadzie *Klik*