Serwery spłonęły, opowiadanie zniknęło i bardzo poważnie zastanawiałam się czy do niego wracać. Jednak moje serce całkowicie jest oddane tej historii i nie wybaczę sobie jeżeli pozostanie ona niedokończona. Cały czas siedzi w mojej głowie...
Także wracam z "Gwiazdą...". Może w niektórych rozdziałach wprowadzę pewne zmiany, coś dopracuję, a niektóre może zostaną takie jakie były. Dużo czasu minęło od kiedy zaczęłam tworzyć, sama sporo się nauczyłam i pewnie nieco zmienił się mój styl i mam nadzieję, że "Gwiazda..." na tym zyska.
Chcę żeby ta historia dalej żyła.
Aż do samego końca
Druga Gwiazda na lewo
1. Mrok na skraju miasta
Dawno, dawno temu istniało wiele światów, przenikających się i połączonych ze sobą największą mocą, jaka istniała. Światy te były jednak puste. Niezamieszkane krainy upadały, ziemie zmieniały się w nieurodzajne, a wszystko, co zostało stworzone – umierało. Widząc, jak wielkie straty przynosi pustka, Wielki Byt, do tej pory samotny artysta nieskończoności, postanowił stworzyć istnienia, które zawładną światami, uratują je przed nicością i sprawią, że zaczną się rozwijać.
Jako pierwsze pojawiły się piękne, potężne istoty, które, dzięki swojej mocy, miały uczynić zamieszkaną ziemię jeszcze piękniejszą. Miały rozjaśnić mroki nocy i wprowadzić ład. Wielki Byt nazwał je Gwiazdami.
Gwiazdy posiadały ogromną moc, jednak szybko okazało się, że, mimo iż są łagodne i potężne, nie potrafią zachwycać się niesamowitymi widokami i cudami natury. Nie mogąc dostrzec prawdziwego piękna, Gwiazdy nie nadawały się do jego tworzenia. Wielki Byt postanowił więc, że zatrzyma Gwiazdy przy sobie, jako strażników wszystkich światów, łagodnych, choć bezwzględnych żołnierzy chroniących pokoju.
Nie chcąc popełnić ponownie tego samego błędu, tworząc kolejne dzieło, Wielki Byt poprosił Gwiazdy o pomoc. Nowe stworzenia zostały obdarowane ciepłym, jasnym światłem podarowanym przez Gwiazdy i nazwanym Duszą. Nowe istoty, choć słabsze, były idealne. Potrafiły wpadać w zachwyt widząc zachodzące słońce i smucić się razem ze spadającymi z nieba kroplami deszczu. Tworzyły piękne przedmioty i budowle, które, mimo tego, że bardzo odległe od natury, stawały się częścią świata, z każdym kolejnym dniem zmieniającego się coraz bardziej.
Wielki Byt był dumny ze swojego dzieła. Widząc, że wszystko co stworzył jest piękne, obdarował część nowych stworzeń wyjątkowymi umiejętnościami, by tworzone przez nie rzeczy jeszcze bardziej zbliżyły się do cudu. Zignorował Gwiazdy, które ostrzegały go przed darowaniem zbyt dużej mocy i zdawał się nie zauważać rozłamów pomiędzy różnymi rasami istot.
Zachwycony swoim dziełem, Wielki Byt nie dostrzegł, że Gwiazdy zaczynają być niezadowolone z braku poświęcanej im uwagi. Choć same nie dostrzegały piękna, były próżne i głodne pochwał. Część z nich postanowiła stworzyć własne dzieło, stworzenie będące dzieckiem Gwiazd, potężne i piękne. Wielki Byt nie mógł na to pozwolić. Choć czuł ogromny ból w czystym sercu, stoczył walkę z Gwiazdami. Słysząc błagania o wybaczenie, nie był jednak w stanie pozbawić życia stworzeń, będących ich dziećmi. Za karę uwięził Gwiazdy na nieboskłonie, tak by służyły jako przewodnicy wszystkim istotom i w ten sposób odpracowały swoją próżność.
Po tych wydarzeniach część Gwiazd, która nie brała udziału w buncie, została opiekunkami i przewodnikami jedynie swoich dzieci, w których widziały nadzieję dla lepszego jutra. Dbały o to, by ich moc nie służyła złu. Najbardziej potężni potomkowie czystej krwi mieli za zadanie chronić resztę zamieszkujących światy istot przed mrocznymi demonami czającymi się w podziemiach i złem, które powoli zaczynało przenikać do wszystkich krain.
Zajęty obserwowaniem rozwoju swojego dzieła, Wielki Byt nie dostrzegł, że część istot, które stworzył, zafascynowanych mocą szczególnie obdarowanych istot, zaczyna pragnąć coraz większej władzy…
- Co to za gówno? – Ciemnowłosy chłopak zatrzaskuje książkę, wywracając wymownie oczami. – Nie mogłaś znaleźć jakiejś lepszej historii?
- Mieliśmy znaleźć alternatywne historie powstania świata. – Wzruszam obojętnie ramionami. – Znalazłam. Nie rozumiem o co ci chodzi.
- Profesor Cuvert chciał alternatywną historię, a nie bajkę. – Wpycha egzemplarz pomiędzy inne książki znajdujące się na zakurzonej półce, nie zważając na zirytowane spojrzenie sprzedawcy.
Ponownie biorę książkę do rąk. Nie odpuszczę tak niezwykłego okazu.
Felix nie lubi tego miejsca. Stary antykwariat przyprawia go o gęsią skórkę, a kiedy tylko przekracza jego próg, na pewno czuje to samo co ja – powiew chłodu i zapach wiekowego, zagrzybionego papieru. W powietrzu unoszą się drobiny kurzu, doskonale widoczne przy przyćmionym świetle, które wpada do pomieszczenia przez brudne szyby witryny sklepowej. Cały antykwariat wygląda tak, jakby od lat nikt go nie sprzątał, a już na pewno nie mył podłogi, sądząc po zalegającym na niej osadzie.
Dodatkowo sam sprzedawca pracujący w sklepie jest wyjątkowo odpychający. Starszy mężczyzna o siwych, wiecznie rozczochranych włosach i krótkiej brodzie tego samego koloru oraz błękitnych oczach, których jedno spojrzenie wystarczy by zmrozić człowieka do szpiku kości. Zawsze ubrany w to samo: jasną koszulę przykrytą przez brązowy, powycierany i połatany płaszcz, ciemne, sztruksowe spodnie i stare buty, które w latach swojej świetności musiały być bardzo wygodne i eleganckie, jednak teraz straciły swój urok. Starzec nigdy się nie uśmiecha. Wpatruje się w klientów z ponurą miną, zaciskając usta w wąską linię i niechętnie sprzedaje jakiekolwiek książki.
Jednak nie wszystkich to odstrasza. Osobiście uwielbiam to miejsce. Przychodzę praktycznie codziennie oglądać książki, kiedy tylko mam chwilę wolnego czasu i całkowicie nie zauważam panującego wokół bałaganu i przytłaczającej atmosfery. Nauczyłam się nawet ignorować nerwowe pochrząkiwania sprzedawcy, które ustały po kilku miesiącach, kiedy starzec najwyraźniej przywykł do mojej irytującej obecności. Czasami nawet uśmiecha się pod nosem, kiedy uda mi się odnaleźć jakieś małe arcydzieło i przybiegam do niego z błyszczącymi oczami, żeby zapłacić.
- Nawet jeżeli to bajka, to w dalszym ciągu jest alternatywną historią – naburmuszam się. – Do tego bardzo ładną historią. Na pewno nikt takiej nie znajdzie. – Podaję sprzedawcy wybrany egzemplarz, ignorując fakt, że mruczy coś niezrozumiałego pod nosem.
- Bo nikt normalny nie szuka w TAKIM miejscu – warczy poirytowany Felix, kiedy płacę.
- Jesteś naprawdę niemożliwy, Fel. – Wywracam wymownie oczami, poprawiając torbę z książkami, która zsuwa się mojego lewego ramienia, kiedy ruszam, w stronę wyjścia za chłopakiem. – Możesz mi w takim razie powiedzieć, gdzie chcesz znaleźć materiały dla Cuverta?
- Elle, naprawdę? – Posyła mi pobłażliwe spojrzenie. – Słyszałaś może o czymś takim jak internet? – śmieje się.
- Czyli jak zawsze idziemy na łatwiznę?
- Nie. Po prostu oszczędzamy czas – stwierdza. – Gdzie idziemy? Do ciebie czy do mnie?
- Wszystko mi jedno – wzdycham. – Może być u ciebie, tylko muszę wrócić do domu przed dziesiątą. Obiecałam mamie. Wpadnie w szał jeżeli znowu się spóźnię – wyjaśniam. – Ostatnio zrobiła się strasznie przewrażliwiona na moim punkcie.
- Dziwisz się? Po tym co się stało… - ścisza głos. – Podejrzewam, że każdy rodzic jest nieco przewrażliwiony.
- Fel, takie rzeczy się zdarzają… Po prostu się zdarzają! Ktoś zniknął po grubo zakrapianej imprezie. Brzmi całkowicie prawdopodobnie… Ale mnie tam nie było. – Kręcę głową ze zrezygnowaniem. – Umówmy się, ja nawet nie chodzę na imprezy. Podejrzewanie mnie o uczestnictwo w szalonym pijaństwie stulecia, kiedy spóźniam się do domu piętnaście minut, jest po prostu nienormalne.
- Martwi się o ciebie – kwituje, kiedy zapala się zielone światło i ruszamy przez ulicę. – Moi rodzice mają gdzieś, co robię. Prawie w ogóle nie ma ich w domu i podejrzewam, że nawet nie pamiętają ile aktualnie mam lat.
Stara się być obojętny, ale dobrze wiem, że tak naprawdę brakuje mu zainteresowania ze strony rodziców. Jednak Felix nigdy się do tego nie przyzna – ani przede mną, ani przed samym sobą.
Nie lubię takich chwil. Chwil, w których nie wiem co powiedzieć, bo żadne ze słów nie jest odpowiednie.
- Hej, Elle, nie przejmuj się tym aż tak. – Felix daje mi kuksańca w żebra. – Rusza cię to bardziej niż mnie. – Uśmiecha się, pokazując rząd równych, białych zębów. – Przywykłem do tego, że ciągle ich nie ma.
- W jaki sposób ty to robisz?
- Co?
- Zawsze wiesz o czym myślę – jęczę.
- Nie potrafisz kryć się z tym co czujesz, Elle – parska rozbawiony. – W tej kwestii jesteś jak dziecko. Widać po tobie wszystko.
- To niesprawiedliwe – burczę.
- Lubię to w tobie. Przynajmniej jesteś szczera – oznajmia, przekręcając klucz w zamku i wpuszczając mnie do swojego mieszkania. – Nawet kiedy nie chcesz być szczera, to i tak jesteś.
- A nie pomyślałeś, że dla mnie może to stanowić pewien problem? – rzucam niechętnie.
Rozsiadam się w starym, lekko powycieranym, szarym fotelu. To moje ulubione miejsce u Felixa. Mogę się w nim ukryć i mieć pewność, że nic złego mnie nie spotka. Tak, jakby miękkie poduchy wciągały mnie do jakiegoś dziwnego, magicznego azylu.
Przymykam oczy i biorę głęboki oddech. Czuję, że przed nami dużo pracy.
- To opisujemy tę historię z gwiazdami? – rzuca Felix, wychylając głowę z kuchni.
- Przecież powiedziałeś, że to gówno.
Dajcie mi siły. Naprawdę czasami nie rozumiem jego pokrętnej logiki.
- Bo to gówno. Ale chociaż oryginalne – stwierdza. – Jak zawsze łyżeczka cukru do herbaty?
- Od wczoraj nic się nie zmieniło – potwierdzam. – Więc mam twoją zgodę, żeby przedstawić Curvertowi wersję o gwiazdach?
- Zawsze i wszędzie, Elle. – Felix stawia na niewielkim stoliku dwa kubki z herbatą i sam siada na ogromnej, puszystej pufie.
- To bierzemy się do roboty!
Wyciągam z torby pióro.
***
Śpieszę się najbardziej jak tylko mogę, nie łamiąc przy tym nóg i unikając biegu, za którym nie przepadam. Patrzę na srebrny zegarek, zajmujący stałe miejsce na mojej lewej ręce. Mam tylko dziesięć minut, żeby się nie spóźnić i nie spowodować tym kolejnej awantury w domu. Jestem święcie przekonana, że jeżeli znowu nie zdążę na czas, matka urwie mi głowę. I właściwie to będzie miała rację.
Zatrzymuję się przy niewielkim, wąskim przejściu obok mojej ulubionej kawiarni Papa’s Cafe. Panująca w alejce ciemność nie zachęca do wycieczki, jednak jest to najkrótsza droga do domu, dzięki której choć raz będę mogła nie zawieść rodziców. Przełykam głośno ślinę i niepewnie stawiam stopę w mroku.
Nigdy nie byłam wybitnie odważna i, od kiedy tylko pamiętam, panicznie boję się ciemności, w której na pewno czają się demony, czekające, żeby mnie pożreć. Długie lata walczę z własnymi lękami, a mimo to wciąż odczuwam paraliżujący strach, gdy patrzę na ponure cienie przesuwające się po ścianach budynków. Wydaje mi się, że któryś z nich nagle ożyje i rzuci się na mnie, rozszarpując gardło.
Obejmuję się ramionami, by choć trochę opanować drżenie. Powietrze nagle robi się chłodniejsze, a z moich ust wydobywają się obłoczki pary, tak jakby ktoś nagle zmienił wąską alejkę w dobrej klasy chłodnię.
Klimatyzacja kawiarni buczy cicho, ostrzegając mnie przed ciemnością.
- Cześć – rozlega się głos, dobiegający gdzieś z prawej strony.
Podskakuję przerażona i przywieram plecami do ściany budynku, nerwowo rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła dźwięku, jednak panujący mrok skutecznie mi to utrudnia.
Dostrzegam go dopiero, kiedy robi kilka kroków w moją stronę. Młody, jasnowłosy chłopak w zielonej czapce uśmiecha się przyjaźnie. Mrużę podejrzliwie oczy. Rodzice zawsze uczyli mnie, żebym nie rozmawiała z nieznajomymi, tym bardziej, kiedy jestem sama w niezbyt zaludnionym miejscu. On jednak nie wygląda na groźnego, a w jego złotym spojrzeniu jest coś tak szalenie hipnotyzującego, że nie pozwala mi na zrobienie choćby jednego kroku dalej.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. – Blondyn wyciąga przed siebie dłonie w uspokajającym geście, jednocześnie nieco się przybliżając.
Zdanie, które wypowiada, ani trochę mnie uspokaja, tym bardziej, że zauważam na jego rękach coś, co przypomina sierść. Poza tym, zazwyczaj kiedy ktoś mówi, że nie ma zamiaru zrobić krzywdy, ma całkowicie inne intencje, w których zawiera się wiele słów takich jak: „boleć”, „uderzyć” i „krzyczeć”.
W mojej głowie pojawia się czerwona lampka z napisem: „czas stąd uciekać”. Delikatnie przesuwam się w bok. Koniec alejki znajduje się kilkanaście metrów dalej, oświetlony przez uliczne latarnie i wypełniony hałasem ruchu drogowego, jednak jestem przekonana, że nie zdążę dobiec do wyjścia zanim dopadnie mnie dziwny nastolatek, który wygląda na całkiem sprawnego fizycznie.
Pozostaje mi tylko jedno.
Uśmiecham się najprzyjaźniej, jak tylko mogę.
- Jestem, Elle – mówię pewnym siebie głosem, wyciągając dłoń w stronę chłopaka. – A ty?
- Mówią na mnie Esche.
Męska dłoń zaciska się na moich palcach i, kiedy tylko nasze skóry się stykają, dzieje się coś dziwnego. Chłopak wrzeszczy z bólu, odskakując ode mnie. Sama czuję w ręce nieprzyjemne pieczenie. Spoglądam na mój nadgarstek. Obok zegarka pojawiły się czerwone, bolące bąble wypełnione płynem, takie same jak przy oparzeniach.
Podnoszę przerażone spojrzenie na zdezorientowanego blondyna i, wykorzystując chwilę jego nieuwagi, puszczam się biegiem przez alejkę.
Światła lamp są coraz bliżej.
Nie obracam się. Wiem, że jeżeli to zrobię, zobaczę za sobą wykrzywioną w grymasie wściekłości twarz obcego, a strach na pewno mnie spowolni. Zmuszam się do nadludzkiego wysiłku i, słysząc za sobą odgłos pościgu, wypadam na ulicę, potykając się o własne nogi. Ląduję na twardym asfalcie boleśnie zdzierając sobie łokcie i kolana, jednak wiem, że wśród przechodniów jestem bezpieczna.
- Nic ci się nie stało? – Młoda kobieta pochyla się nade mną i pomaga mi wstać.
- Nie, nic. Dziękuję – odpowiadam automatycznie. – Jestem trochę niezdarna. – Wymuszam uśmiech.
Spoglądam w stronę ciemnej alejki. Przy jej wylocie stoi blondyn wpatrujący się we mnie wściekłym spojrzeniem. Nie mam pojęcia czego chce, ale z całą pewnością chce tego ode mnie i na pewno nie odpuści. Posyła mi złowrogi uśmiech i powoli cofa się w mrok, aż w końcu całkowicie znika mi z oczu.
Zegar na kościelnej wieży wybija dziesiątą.
Jestem spóźniona.
***
Zatrzymuję się przed drzwiami prowadzącymi do bloku numer dwanaście i biorę głęboki oddech. Wciąż jestem roztrzęsiona i pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść, jednak to co przeżyłam jest niczym w porównaniu ze wściekłością mojej matki. Rozplątuję zieloną chustę, do tej pory szczelnie owiniętą wokół szyi, wyciągam z kieszeni klucz ozdobiony kolorowymi gwiazdkami i otwieram drzwi.
Wiem, że rodzice będą na mnie bardzo źli za kolejne spóźnienie, dlatego wchodzę na trzecie piętro bardzo powoli. Powłóczę nogami przy każdym kolejnym stopniu, trochę ze względu na piekące przeraźliwie kolana, a trochę po to, by odwlec rodzicielski wyrok w czasie.
Gdybym tylko mogła zrzucić wszystko na złą pogodę, może wtedy obyłoby się bez większej awantury? Albo gdybym po chichu przemknęła niezauważona do pokoju, złość jakoś by minęła i rozeszła się po kościach? To całkiem dobry plan.
- Estelle Elaine Choiserespoir. Miałaś być w domu o dziesiątej.
W progu ciemnobrązowych drzwi stoi dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna i nerwowo tupie nogą. Krzyżuje ręce na piersi, posyłając mi rozgniewane spojrzenie, które nieco łagodnieje, kiedy przygląda mi się uważniej.
- Co ci się stało, Elle?
- Nic takiego. Potknęłam się, kiedy biegłam do domu, żeby się nie spóźnić – wyjaśniam szybko, podchwytując w tym jedyną szansę na nieco łagodniejszą karę.
- Odchodziliśmy z matką od zmysłów! – krzyczy, kiedy zręcznie wymijam go w progu, schylając się przed ciosem otwartej dłoni, skierowanym wprost w tył mojej głowy. – Czy ty naprawdę nie potrafisz nigdy wrócić punktualnie?
- Ale, tatooo… - jęczę. – Trochę się zasiedziałam z Felixem. Pisaliśmy pracę.
- Trochę? Moja droga, to zaczyna przekraczać wszelkie możliwe normy – rozlega się kobiecy głos.
Tego obawiałam się najbardziej. Matka jest wściekła.
Ostrożnie zerkam w stronę kuchni. Mama ma na sobie fartuch kuchenny. Rudawe włosy upięte w wysokiego koka odsłaniają pociągłą twarz, zadarty nos i zaróżowione z gniewu policzki. Usta zaciska w cienką linię.
- Masz szlaban – pada krótkie stwierdzenie, wypowiedziane tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nic ci się nie stało? – Kiwa głową w kierunku moich podziurawionych spodni.
- Nie. Trochę się pozdzierałam..
- W łazience jest woda utleniona. Przemyj kolana i ręce, żeby nie wdało się zakażenie.
Wzdycham. Mogłam się tego spodziewać.
Powoli, bez słowa, nawet nie ściągając butów, idę do swojego pokoju, po drodze zabierając z łazienki specyfik. Zatrzaskuję za sobą drzwi mocnym kopniakiem.
Siadam na brzegu łóżka i delikatnie oczyszczam nieduże rany, wciąż zastanawiając się, kim był ten dziwny nastolatek. Mimo tego, że wyglądał jak zwyczajny człowiek, coś każe mi przypuszczać, że wcale nim nie był.
Chyba naczytałam się za dużo książek.
Opadam na poduszkę i przez chwilę wpatruję się sufit, całkowicie pogrążona we własnych myślach. Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że zasypiam.
Kiedy otwieram oczy, pokój jest rozświetlony przez dziwne, przyćmione, błękitne światło. Zaspana zwlekam się z łóżka w poszukiwaniu jego źródła. Z zaskoczeniem stwierdzam, że jasny blask wydobywa się z mojej torby, a dokładniej z mojego nowego nabytku, który przyniosłam ze starego antykwariatu.
Biorę książkę do ręki i ją otwieram.
Kilka rzeczy dzieje się jednocześnie.
Czuję ciepły podmuch, który rozwiewa moje włosy. Cały pokój rozświetla się tak, jakby ktoś nagle włączył wszystkie światła. Drzwi otwierają się z hukiem, mocno uderzając o ścianę i do środka wpada moja matka.
Patrzymy na siebie chwilę w milczeniu. Ja, klęcząca na podłodze z książką otwartą na kolanach i ona, z pełnymi przerażenia oczami i ustami rozchylonymi w niemym zdziwieniu.
– Elle, nie! – krzyczy, rzucając się w moją stronę.
Jestem pewna, że zaraz na mnie wpadnie i obie boleśnie uderzymy o podłogę, jednak nic takiego się nie dzieje.
Właściwie, to nie dzieje się już nic.
Jestem tylko ja i dziwna książka. Wokół panuje ciemność.
Wszystko, co mnie otaczało, zniknęło.
Czuję, że spadam w bezdenną otchłań.
***
Pada deszcz. Zawsze go lubiłam, jednak z każdą kolejną minutą staje się on moim największym wrogiem. Siedzę pod gałęziami ogromnego drzewa, starając się ukryć przed spadającymi na mnie kroplami wody. Nie wiem po co to robię, przecież i tak już dawno przemokłam do suchej nitki, choć chłodne krople zmyły ze mnie przynajmniej odrobinę błota, w którym się obudziłam.
Podciągam kolana pod brodę i obejmuję je rękami. Trzęsę się jak w febrze, skulona pod jakimś omszałym pniem. To stanowczo nie jest mój najlepszy dzień.
Staram się przypomnieć sobie, co tak właściwie się stało, jednak nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. Ostatnim co pamiętam jest dziwne niebieskie światło, a później obudziłam się w jakimś błotnistym bagnie, zalewana padającym z nieba deszczem, nie mając pojęcia, gdzie właściwie jestem.
Jęczę cicho, wciskając twarz w kolana.
Nie może być gorzej.
Coś szeleści w krzakach. Zaalarmowana podnoszę głowę. Spoglądam podejrzliwie w gęstwinę liści, dostrzegając w niej dziwnie błyszczące ślepia. Stanowczo coś tam jest. Jest i prawdopodobnie zaraz będzie chciało mnie zeżreć.
Ostrożnie wstaję i powoli zaczynam się wycofywać, nie spuszczając oczu z podejrzanej istoty. Znowu coś cicho szeleści. Nie mam nawet czasu, żeby krzyknąć, kiedy ciemne stworzenie, przypominające wilka z największych koszmarów, wyskakuje z krzaków. Obracam się, żeby uciec, jednak ogromna siła powala mnie na ziemię. Czuję, że powietrze ucieka z moich płuc, gdy bestia przygniata mnie swoim ciężarem do ziemi, wciskając moją twarz w miękkie błoto.
Zaczynam się dusić.
Ostatnio zmieniony przez Amrana (30-06-2021 o 15h10)