Dzień dobry, wracam po pożarze pod innym nickiem – wcześniej pisałam jako Brushmysmile i wykorzystałam okazję do zmiany pseudonimu :"d. Fanfik "Ezarelicznie", który był tutaj przeze mnie wstawiany, też powinien całkiem niedługo się pojawić w nowym wątku. :3
Przychodzę z nowym, króciutkim opowiadaniem, ^^ Jest to podzielony na trzy części oneshot w ramach alternatywnego odcinka trzeciego Nowej Ery. To dla mnie trochę inna forma, z którą nadal czuję się dość niepewnie i z góry przepraszam, jeśli popełniłam tu jakieś bardziej rażące błędy </3
؏POWRÓT ELFA؏
1. Wyrwane kartki
Kwatery Głównej nigdy nie było.
To tylko kilka wyrwanych stron ze środka historii Ezarelowego życia, które pozostawiły po sobie jedynie nieścisłość w numeracji. Lubił myśleć, że tak naprawdę nie wiązały go z tamtym miejscem żadne wspomnienia; nigdy nie kochał dziewczyny, która wskoczyła w kryształ, nie przyjaźnił się ze zmarłym w bratobójczej walce smokiem ani nie dowodził Strażą Absyntu. Że kiedy uciekł z rodzinnego kraju, od razu miał ze sobą Marię-Annę i Twyldę i podróżował w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Że od razu pozbył się ich przy pierwszej lepszej okazji, osiadając w pierwszej lepszej wiosce w pierwszej lepszej pracowni alchemicznej, namawiając swoją kompanię do wznowienia podróży. To brzmiało według niego logiczniej i mniej tragikomicznie. Dlatego w swoim codziennym rytmie pierwszego lepszego życia oszukiwał się, że tak było zawsze i był z tego w pełni zadowolony.
Lubił wyobrażać sobie, że nigdy wcześniej nie spotkał szefa Straży Cienia; ta myśl pozwoliła mu ostać się w regionie wampirycznym, stać się najlepszym alchemikiem i prawą ręką ojca Nevry. W końcu skoro utrzymywał, że nigdy Nevry nie poznał, to nie mógł zdradzić ich braterskiej solidarności, dlatego bez wahania przyjął propozycję stałej i w miarę spokojnej pracy. Gdyby się przyjaźnili, sprawa rzecz jasna wyglądałaby inaczej, ale Ezarel nie mógł nic poradzić na obecny stan rzeczy. Był tylko młodym, zdolnym alchemikiem, który po rozłamie rodzinny chciał zarobić trochę grosza, żeby prowadzić jakieś byle jakie, ale w miarę znośne życie wyjadacza chleba. Dlaczego miałaby interesować go relacja swojego chłodnego przełożonego z jego nieznajomym synem?
Starał się o tym nie myśleć, ale czasami, kiedy przychodził wieczór, nachodziły go niedorzecznie naiwne myśli, że te kilka wyrwanych stron było w jego biografii kluczowe. Jakby to w nich zawarł się punkt kulminacyjny historii; akcja w początkowych stronach nie zdążyła się zawiązać, a już zaczynała na nowo zwalniać, grając jakimś nudnym, nie do końca logicznym i przede wszystkim oklepanym rytmem. Zazwyczaj starał się utopić te przemyślenia w kubku uspokajającej herbaty z melisy i zająć umysł czymś bardziej pożytecznym. Było to dość skuteczne, ale nieraz przyłapywał się na puszczaniu sobie podobnie irracjonalnych zachowań płazem i zastanawianiu się, czy to wszystko nie mogło się jakoś inaczej potoczyć.
Ezarel był tym bardziej wszystkim oszołomiony, kiedy pewnego lipcowego popołudnia, kiedy był pogrążony właśnie w tych irytujących, uporczywie nawiedzających go myślach, zupełnie nieznany mu, wiekowy, ale nadal groźnie wyglądający Gallytrot zniszczył mu pazurami drzwi wejściowe jego bardzo ładnego, niewielkiego domku na obrzeżach wioski. Kiedy otworzył je z impetem, chcąc pogonić czworonożnego intruza i wykląć soczyście jego właściciela, ta nostalgiczna część jego osobowości kazała mu się zatrzymać i rozważyć jedną z opcji. Nie, to nie mógł być...
— Sheitan — wyszeptał, ganiąc sam siebie w myślach. Jak... czemu? Czemu po siedmiu latach Nevra postanowił się z nim skontaktować?
Chowaniec najprawdopodobniej trzymał w pysku kilka wyrwanych z historii jego życia kartek.
Zacisnął ręce w pięści. Powietrze momentalnie zgęstniało i Ezarel zauważył, że jakoś ciężej mu się oddychało. Wyjechał, żeby o niczym nie pamiętać. Chciał spokoju, nudy i bylejakości dla kontrastu z jego wcześniejszymi niezdrowymi ambicjami i szaleńczym pędem życia. Niczego więcej. Dlaczego nie mogli tego uszanować, tylko nawet na odległość musieli mieszać go w swoje sprawy?
Nie chciał wiedzieć, o co chodziło Nevrze i dlaczego po takim czasie nagle się odezwał. Dlatego podszedł ze wściekłością do Gallytrota... i ostrożnie wyjął list spomiędzy jego zaciśniętych szczęk, po czym wślizgnął się z powrotem do domu, ignorując wściekłe wycie zostawionego na zewnątrz chowańca.
Rozerwał kopertę niemal zwierzęcymi ruchami, wyciągając ze środka arkusz papieru. Od razu rozpoznał elegancką papeterię z Lśniącej Straży, którą od lat skupowano za nie takie małe pieniądze od Purrekos. Pamiętał, że metr kosztował dziewięć złotych monet (dlaczego w ogóle to pamiętał?).
Zanim zastanowił się dwa razy nad tym, że nie powinno go już to interesować, rozwinął kartkę i pochłaniał tekst literka po literce.
„Kwatera Główna, Biuro Lśniącej Straży, 25. 06.
Drogi Ezarelu,
Nie chciałem wtrącać się do Twojego życia, które z pewnością poukładałeś sobie od nowa. Uznałem jednak, że zasługujesz na to, żeby wszystkiego się dowiedzieć. Zatajanie tego przed tobą byłoby nierozsądne, dlatego robię to wbrew rozkazom Szefowej. Proszę, przeczytaj tę wiadomość do końca; zrobisz z nią później, co uważasz za słuszne, ale nie niszcz jej przed przeczytaniem.
Wszyscy wiemy, jakie relacje łączyły Cię z Gardienne, dlatego mam nadzieję, że siedzisz, kiedy to czytasz (jeśli nie, to teraz to zrób). Zarówno ona, jak i Leiftan wczoraj powrócili. Nie wiemy, jak i dlaczego, ale są żywi. Cali i zdrowi.
Wypytywała o Ciebie, kiedy tylko się obudziła. Pamiętała, że zostałeś ranny w bitwie i bała się, że możesz być martwy. Obawiamy się, że na wieść o twoim wyjeździe może zareagować równie źle, o ile nie gorzej, jak na tę o śmierci. Szefowa zabroniła nam mówić, co się z tobą stało; powiedziała jej tylko, że nie ma Cię teraz w Kwaterze. Nie wspomniała, że od siedmiu lat. Na razie Ewelein zamknęła Gardienne w przychodni, żeby oszczędzić jej szoku.
Nie proszę Cię, żebyś wrócił, bo znając Ciebie, zapuściłeś już korzenie tam, gdzie jesteś i nie zniszczysz sobie życia. Pewnie domyślasz się, że z Kwaterą również sprawy mają się inaczej, niż lata temu. Zanim podejmiesz decyzję, musisz wiedzieć, że na czele Straży Absyntu stoi teraz młodsza siostra Huang Hua.
Niezależnie od tego, co zrobisz, szanuję Twoją decyzję.
Nevra."
— Czemu niby miałoby mnie to obchodzić? — zapytał ze złością, ale jakoś tak bez przekonania.
Poszedł do kuchni, żeby zagotować wodę w zakamienionym czajniku. Potrzebował byle jakiej chwili męczącej normalności, żeby odciągnąć myśli od listu. Niespecjalnie mu się to udało.
Mógł sobie wmawiać, że nie pamiętał Nevry, ale ten jednak wysłał głupi list, który Ezarel zdecydowanie odebrał i na potwierdzenie jego prawdziwości nienawistnie miął w dłoniach. Gardienne zachowała się tak samo karygodnie; miała zostać przez niego zapomniana, a teraz znowu stała się główną bohaterką jego myśli. Jak to, tak nagle „wstała"? Jeśli się nie żyje, to nie można tak po prostu wstać. Co trzeba mieć w głowie, żeby tak po prostu wrócić do życia? Tego mógł się spodziewać po tym zdrajcy, Leiftanie, ale nie po niej. Nieodpowiedzialne. Groteskowe.
Potarł skroń. To tak, jakby ktoś próbował z powrotem dokleić wyrwane strony taśmą, wyrywając przy okazji wszystkie kolejne. Po co wampir do niego napisał? Teraz tylko czuł się przez to źle. Nie na miejscu. Nevra nie powinien był przypominać mu o swojej obecności, skoro on w najlepsze dogadywał się z jego ojcem. Ezarel przy czytaniu listu po raz pierwszy otwarcie pomyślał o sobie w kontekście zdrajcy. Może naprawdę nie powinien był tu zostawać.
Kim jestem, żeby teraz wracać? — pomyślał, popijając słabą, bezsmakową herbatę. Nalał zbyt dużo wody i nasypał za mało listków do kubka. Stracił ochotę na napój i wylał lurę do zlewu.
Chciał wrócić. Już to ze sobą ustalił, kiedy czekał na zagotowanie się wody. Był na siebie zły, bo to było co najmniej irracjonalne. Nikt normalny nie wracał po siedmiu latach do miejsca, które nie miało mu już za wiele do zaoferowania. Pasowali do siebie z Gardienne, dwójka nierozsądnych baranów.
Nie mógł tak po prostu wyjechać i zostawić za sobą tych siedmiu lat, porządnej pozycji i w miarę obiecującej, spokojnej przyszłości spędzonej na przygotowywaniu odżywczych krwawych naparów. Nevra wyraźnie dał mu przecież do zrozumienia, że chociaż okoliczności były takie, a nie inne, nie miał już czego szukać w Straży Eel. Ktoś zajął jego miejsce. Nie było do czego wracać. Czy Gardienne, której uczucia też mogły po takim czasie wygasnąć, była tego warta? Nie potrafił odpowiedzieć. Wydawało mu się, że już się z niej wyleczył; siedem lat starczyło, żeby praktycznie wyrzucić ją ze swojej głowy i udawać, że nigdy jej nie było. Dawał sobie radę sam, przynajmniej tak sądził; a jednak jeden list wystarczył, żeby zaczął wszystko kwestionować. Po raz kolejny naprawdę nie wiedział, co ma zrobić.
Dlatego w końcu zupełnie przypadkiem ściągnął torbę podróżną z góry wypełnionego szkłem laboratoryjnym kredensu. Niepozornie zaczął wrzucać rzeczy do środka i w sumie nieźle szło mu przekonywanie siebie, że robił to nieintencjonalnie. Nawet kiedy wybrał się na rozmowę z ojcem Nevry, myślał o tym, że to w sumie nie jego wina, że po prostu musiał złożyć rezygnację, spakować się i wyjechać jeszcze tego samego dnia.
2. Zagubiony rozdział
Gardienne wyznaczyła sobie za punkt honoru zdewastowanie pewnej części Kwatery Głównej. Nie mogła nic poradzić na ogarniającą ją solidnie uzasadnioną wściekłość i żądzę destrukcji.
Przetrzymywano ją w skrzydle szpitalnym ponad miesiąc. Ewelein mówiła, że jej stan maany jest szalenie niestabilny i wymaga podłączenia do aparatury, w celu załagodzenia niepokojących objawów. Gardienne czuła się wcale nieźle, ale przecież skoro leżała już siedem lat, to mogła poleżeć jeszcze parę tygodni dla własnego zdrowia. Nie robiło jej to większej różnicy. I tak nie miała do roboty niczego poza poznawaniem na nowo Kwatery, ale nieszczególnie jej się do tego spieszyło. Trochę bała się dowiedzieć, jakie skutki wywołał finał ostatniej wojny. Dlatego siedziała spokojnie i nie narzekała, w spokoju odzyskując siłę i licząc na bezproblemowy powrót do zdrowia.
„G@$%#, a nie powrót do zdrowia!" — mruknęła wściekle, zbiegając po schodach i nie zważając na okrzyki Huang Hua. Trzymali ją w zamknięciu tylko dlatego, że czekali, aż Lance wyjedzie na misję. Nie chcieli, żeby ta dwójka się gdzieś przypadkowo spotkała. Gdyby nie to, że Gardienne usłyszała zbyt głośną rozmowę Chrome'a i Karenn na ten temat, to bezczynnie leżałaby tam jeszcze i tydzień, bo smok nadal siedział w bezpiecznych murach Kwatery i wyjeżdżał dopiero w następny wtorek.
Na pewno nie żałowała tego, że sama odpięła się od (i tak odłączonej od źródła energii i funkcjonującej jako rekwizyt) maano-kroplówki. Była całkiem zadowolona, że najpierw wygarnęła, co leżało jej na duszy, pielęgniarce i próbującemu uspokoić ją Leiftanowi, a potem przyłożyła w twarz niespodziewającej się nagłego ataku Huang Hua. To i tak nie pozwoliło jej rozładować negatywnej energii, więc postanowiła posunąć się o krok dalej. Zamierzała zacząć od zniszczenia tych ślicznych, śnieżnobiałych pomników pod wiśnią. Taka była z niej bohaterka i portretowana wybawicielka, że nie dopuszczano jej nawet do podstawowych informacji.
Nie szanowano jej pamięci, jeżeli dopuszczano na wysokie stanowisko osobę, która zniszczyła jej życie i zmusiła do zmarnowania całych siedmiu lat. Tak się po prostu nie robiło — nawet jeśli Lance naprawdę się zmienił, mogli po prostu dać mu w spokoju żyć pomiędzy faeries w Kwaterze. Mogli go, najlepiej, wygnać z tych regionów, odesłać na dożywotnią misję resocjalizującą u Fenghuangów albo załatwić mu tu jakieś prace społeczne. Jak głupie było przyznanie mu miejsca w Lśniącej Straży? Jak osoby, którym odebrał rodzinę i przyjaciół miały stanąć pod jego skrzydłami? Wydawało jej się, że zaufanie do przywódcy było ważnym aspektem w życiu społecznym, ale nie rozumiała, jak mogłaby na nowo zaufać Huang Hua albo zaakceptować szefa Obsydianu. Wybaczanie było piękną umiejętnością, ale Gardienne uważała, że i ono powinno mieć swoje granice. Przeklęta, umoralniająca innych na siłę Huang Hua. Złoty autorytet bez grosza empatii. Morderstw nie dało się puścić w niepamięć, nawet po siedmiu latach. Ciekawe, jak chętna byłaby do przyznawania Lance'owi stanowisk, gdyby coś się przez niego stało Ewelein.
Dlatego Gardienne nie zamierzała wspierać nikogo w udawaniu, że pamiętano i respektowano wydarzenia sprzed siedmiu lat. Niech będą konsekwentni – myślała. Wymachiwała młotem zamaszyście, rozdrabniając swoją figurkę na maleńkie kawałeczki. Te posągi i tak nie miały prawa bytu, jeśli nie honorowały należycie wszystkich bohaterów. Widocznie pamięć o Valkyonie, który pokornie postępował w imię poznanej przepowiedni, była zbyt niewygodna; z pewnością źle by wybrzmiewała w kontekście wybaczania jego bratu.
Nie rozumiała zachowania Huang Hua, którą jeszcze niedawno mogła nazwać najbardziej godną zaufania osobą w Eldaryi. „Jej" Kwatera była jakaś dziwna. Nieprzyjemna; zupełnie inna, niż ta, którą zapamiętała. Obecna sytuacja była lepsza, spokojniejsza, ale wewnątrz brakowało charakteru i przyjaznej duszy. Jeśli Gardienne odniosła takie wrażenie przez swoje przywiązanie do byłych mieszkańców i była to kwestia nieprzyzwyczajenia, to najprawdopodobniej i tak potrzebowałaby całego stulecia na oswojenie się z taką nowością.
Znowu się w niej zagotowało na wspomnienie byłych mieszkańców... dopiero tego dnia, kiedy sama zaczęła się wszystkiego dowiadywać, łaskawie powiedziano jej, że Ezarel wcale nie był na misji. Wyjechał na dobre, ciągnąć za sobą Twyldę i morderczynię jej syna (kolejna decyzja, której Gardienne nie rozumiała). Jak mogli tak ją okłamać? Przez cały miesiąc miała nadzieję, że niedługo go spotka. Że może nie zmienił się aż tak, jak reszta Kwatery. Czuła się zdradzona i piekielnie osamotniona w swojej wściekłości; wszyscy opowiadali się tym razem przeciwko niej, uznając jej reakcję za przesadzoną.
Niewiele myśląc, przyłożyła młotem w szybę Sali Kryształu, ale wytrzymałe szkło ani drgnęło. Przeszła więc pod okno kuźni i tam próbowała dokonać kolejnego aktu wandalizmu. Na szczęście tam sytuacja była taka sama; na szczęście, bo już po chwili powstydziła się tego wybuchu i wzięła kilka głębokich wdechów, zanim znowu zaczęła się nakręcać.
Prawda była taka, że nikt tu nie był taki sam. Chrome i Karenn dorośli, Nevra zgorzkniał, a Huang Hua zniszczyło stanowisko twardej przywódczyni. Nie jej było niby oceniać, czy zmiany wyszły im na plus, ale nie umiała spojrzeć na nich bez żalu.
Usłyszała rozmowy za ścianą kuźni, więc niewiele myśląc, uciekła z miejsca zdarzenia, kierując się w stronę plaży. Nie miała chęci już teraz ponosić konsekwencji ani słuchać o tym, że jej złość była niewskazana. To mogło poczekać. I tak pewnie potraktują ją później jak dzieciaka i będą udawać łagodną wyrozumiałość, nie przyznając jej większej kary oprócz krótkiej pogadanki.
Zasuwała w ciężkich butach po suchym piachu, co nie było najłatwiejszym zadaniem. Zwolniła dopiero gdy dotarła do skały Ezarela. Wspomnienia zaczęły powracać do niej lawinowo. Musiała przygryźć wargę, żeby nie zacząć płakać tu i teraz. Była smutna, wściekła i przede wszystkim zszokowana.
Przypomniała sobie o sekrecie, którym elf się z nią podzielił. Ostrożnie odsunęła skałę, odkrywając niewielką skrytkę. Kiedy wyciągnęła stamtąd słoik do połowy wypełniony już zepsutym miodem Beko, najcenniejszym skarbem Eza, nie wytrzymała i zupełnie się rozkleiła. Ezarel, którego znała, dałby się pokroić żywcem za tę drogocenną i tak uwielbianą słodycz. Jak źle musiał przyjąć wiadomość o śmierci jej i Valka, że nawet nie pofatygował się, żeby tutaj zajrzeć przed wyjazdem?
Teraz myślenie o tym zdawało się na nic. Elf był setki mil dalej i na pewno poukładał sobie życie w błyskawicznym tempie; to ten typ człowieka (albo raczej faery), który zdecydowanie wiedział, jak zdobyć powszechne uznanie z uwagi na wybitne umiejętności. Nawet jego z pozoru paskudny charakter nie stanowił dla niego najmniejszej przeszkody. Tak naprawdę w każdym kącie Eldaryi miał obiecującą przyszłość i karierę, może z wyjątkiem swoich rodzinnych stron, gdzie czekał na niego co najwyżej stryczek. Gardienne położyła się na plecach, kurczowo obejmując ramionami słoiczek z pokrytym grubą warstwą pleśni miodem. Oczywiście nie pachniał Ezarelem, tylko stęchlizną.
Elf mógł już dawno przetrawić jej stratę. Uznać, że kości zostały rzucone, a Gardienne leżała zupełnie nieżywa, bez szansy powrotu. Może znalazł już sobie kogoś innego? Niewykluczone. To było takie frustrujące, że straciła go z dnia a dzień, ale dla niego upłynęło już wystarczająco dużo czasu, żeby zamknąć ten życiowy rozdział. Była bezradna. Tak bezradna, że nie umiała zrobić niczego poza leżeniem w piasku i szlochaniem.
Może mogła wyjechać i go poszukać? Nie miała nic do stracenia, ale coś ją przed tym powstrzymywało. Jak zareagowałby, gdyby nagle po tylu latach wywróciła mu znowu życie do góry nogami? Nadal się o niego troszczyła i nie chciała robić mu czegoś takiego. Chyba powinna najpierw napisać list i zobaczyć, czy w ogóle chciałby i mógłby się z nią zobaczyć. Nie mogłaby być zła na nikogo oprócz siebie, gdyby odmówił. Dobrze by było jednak się spotkać, nawet jeśli Ezarel nie chciałby już utrzymywać kontaktu. Musiała go zobaczyć, upewnić się, że daje sobie radę — mogło to być dla niej bolesne, ale wolała postawić sprawę jasno, niż żyć w wiecznej niewiedzy. Nie mogła ruszyć dalej, dopóki nie poradziła sobie z przeszłością.
Próbowała myśleć bardziej optymistycznie, ale nie było szansy na stłumienie strachu przed tym, jak wiele rzeczy mogło pójść nie po jej myśli. Ilekroć odważyła się stwierdzić, że już się uspokoiła, zmartwienia wracały. Nawet się nie zorientowała, a przeleżała tak kilka godzin; dookoła zaczęło się ściemniać. Miała z tyłu głowy myśl, że pozostawanie poza Kwaterą po zmroku było nieodpowiedzialne, ale kiedy uświadomiła sobie, że na jej życie nie czyha już Ashkore, machnęła na to dłonią i nie ruszyła się z miejsca. Szum morza ją choć trochę uspokajał w połączeniu z rześkim powietrzem. Chociaż to miejsce było takie samo, jakkolwiek by na nie nie spojrzeć.
Myślała, że nie może tęsknić bardziej, ale zmrok przypomniał jej o ich pierwszej randce na plaży, którą nieszczęśliwie przerwał atak Naitili. Ez pożyczył jej wtedy swoją kurtkę, której zapach potrafiła z palcem w nosie odtworzyć w swojej otępiałej wspomnieniami głowie. Siedzieli pod tą samą skałą, patrząc na te same gwiazdy. Pocałowała go nawet w policzek, a on, na Boga, nawet nie zaprotestował! To miejsce naprawdę musiało mieć w sobie coś magicznego. Chciała cała oddać się panującej magii, zachłannie wdychając przesycone jodem powietrze.
Poczuła się zaalarmowana dopiero wtedy, kiedy przyłapała się na przysypianiu. Nie mogła zasnąć w takim miejscu, chociaż nie miała najmniejszej ochoty wracać. Kiedy wreszcie się podniosła, czuła się jak widmo z jakiejś ziemskiej legendy, ze stękaniem pałętające się po zabytkowych zamczyskach. Była cała zapiaszczona, zapłakana i półprzytomna. W sumie nie wiedziała, gdzie w ogóle wracała – miała jeszcze pokój? – więc uznała, że prześpi się jakoś na korytarzu. Stale trwające przy laboratorium, obite ciemnym pluszem sofy wyglądały na tak samo wygodne, jak siedem lat temu. Nie miała zamiaru pytać o nic Huang Hua ani nikogo innego z Lśniącej Straży. Czuła się zdradzona, a miała jeszcze resztkę dumy. Chciała unikać wracania z podkulonym ogonem, nawet jeśli oznaczało to spanie na środku KG.
3. Szczęśliwe zakończenie
Środek nocy nie był najlepszym czasem na wielkie powroty. Ezarel nie mógł jednak nic poradzić na to, że powitał Kwaterę daleko po zmroku. Nie zależało to od niego; gdyby tak było, to wybrałby bardziej cywilizowaną porę. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego powrót byłby tak samo niespodziewany, gdyby pojawił się o świcie albo w samo południe, więc przestał się tym szczególnie przejmować.
Miał już wystarczająco okropne wątpliwości, czy w ogóle dobrze postąpił. Przemierzył jednak prawie pół Eldaryi i został na dobre wygnany z klanu przez zerwanie współpracy, więc nie miał już możliwości cofnięcia swojej decyzji. Spalił za sobą dużo mostów i zabierał ze sobą spory bagaż doświadczeń. Nie można było powiedzieć o jego materialnych manatkach; wiózł ze sobą tylko dwie niespecjalnie zapełnione torby. Zabrał dokładnie tyle, ile wziął wcześniej z Kwatery, może z wyjątkiem rzeczy, które zdążył zniszczyć i ubrań, które zostały skonsumowane przez mole. Ostatnie siedem lat nie obfitowało w nowe nabytki, więc nie musiał się rozstawać z niczym oprócz mieszkania i dobrze wyposażonego laboratorium.
Stał już dłuższą chwilę na skraju znajomego lasu, słuchając odległego szumu fal i wpatrując się w nieruchomą, ciężką bramę główną. Nie umiał powiedzieć, co go za nią czekało. Nie mógł też udawać, że było mu to obojętne. To było miejsce, w którym działy się najważniejsze chwile jego życia. Jego brakujący punkt kulminacyjny. Powrócił do niego, żeby wydrzeć nudne strony epilogu i napisać kolejne rozdziały od nowa. Żywił nadzieję, że nie będą to najgorsze rozdziały, jakie dotychczas napisał.
Nic tak naprawdę nie wiedział już o Kwaterze. Kto pozostał, kto wyjechał, kto żył, kto zmarł, kto czym dowodził? Czy Miiko naprawdę odeszła ze Straży, tak jak planowała przed jego ucieczką? Co z Nevrą, Huang Hua? Jak bardzo wszyscy mieli mu za złe jego wyjazd? Jak dali sobie bez niego radę?
— Nie dowiem się, dopóki nie sprawdzę — powiedział do siebie, chcąc dodać sobie trochę odwagi. Stres mieszał się z nostalgią, zakłopotaniem i ekscytacją. Czuł się, jakby wracał do domu – innego niż kiedykolwiek, ale nadal domu. Pełnego traumatycznych wspomnień, wypełnionego myślami o zmarłym przyjacielu i bardziej lub mniej poszkodowanych znajomych, ale nadal domu. Domu.
Można było skojarzyć go z dzieciakiem, który uciekł od rodziców i wrócił po godzinie pod drzwi z podkulonym ogonem, wiedząc, że czeka go paskudna awantura, płacz i zgrzytanie zębów. Dzieciakiem, który pomimo tej świadomości rozumiał, że musi, chce i powinien wejść do środka i ponieść konsekwencje. Nie znał tego uczucia z doświadczenia, ale gdyby miał je opisać, to użyłby dokładnie tych słów.
Początki mogły być trudne, ale w końcu to tutaj czekała na niego Gardienne. Podróżował ponad tydzień, żeby ją zobaczyć; nie wiedział, jak mogło potoczyć się ich spotkanie, trochę się go bał, ale w gruncie rzeczy nie mógł się go doczekać. Była cała i zdrowa i to się liczyło. Minęło siedem lat, ale nigdy nie spotkał nikogo choćby w połowie takiego, jak ona.
Wziął kilka głębokich oddechów, zamrugał szybko, wyprostował się i uniósł wyżej głowę. Był Ezarelem, nie takim wyzwaniom stawiał czoła. Wystarczyło, żeby zrobił to po swojemu, a wszystko powinno jakoś pójść. Wyciągnął przed siebie dłoń, stanowczym gestem naciskając na klamkę. Brama się nie otworzyła. Westchnął, sięgając do kieszeni spodni. Nadal miał przy sobie klucze do wszystkich zamków w Kwaterze. Nigdy ich nie oddał. Jakoś tak się stało, że pomimo upływu czasu ciągle nosił je przy sobie. Tak jakby czekał tylko naiwnie na okazję, żeby znowu ich użyć.
Powitały go pustki. Nikogo nie było na straży. W cichym ogrodzie panowały niemal egipskie ciemności; jedynym źródłem mdłego światła były pojedyncze latarnie w alei łuków i przelatujące świetliki. Było tak pięknie i spokojnie... tak spirytualnie, że chociaż nigdy nie ujawniał się ze swoją duszą romantyka, przystanął aż na chwilę, podziwiając nocną scenerię. Tęsknił za tym miejscem, chociaż tak bardzo starał się wyprzeć je z pamięci.
Nogi same zaniosły go pod stuletnią wiśnię. Rozłożyste konary drzewa lekko drgały na wietrze, osypując trawnik różowymi płatkami. Ulubione miejsce Valkyona. Ez nie rozumiał, czemu to Leiftan wrócił do świata żywych, a nie Obsydianin. Zdecydowanie bardziej na to zasługiwał.
Nie umknęły jego uwadze białe drobinki rozsypane przy drzewie. Podszedł, trochę zaciekawiony. Z jednego z większych odłamków spoglądała na niego marmurowa, delikatnie uśmiechnięta twarz Gardienne. Ten widok był w sumie jakoś smutnawy; pusty i łagodny wzrok kamiennej anielicy nie pasował do jej roztrzaskanej na drobny mak postury. Ezarel zaśmiał się cicho; niszczenie swojego posągu pasowało do Gardienne; nie mógł sobie wyobrazić nikogo innego, kto mógłby to teraz zrobić. To było naprawdę zabawne, że Ziemianka w tym wszystkim nie chciała zniszczyć „swojej" facjaty. Nie wierzył, że pominęła ją przypadkowo. Pewnie znowu uznała, że to przyniosłoby jej pecha; czego by o niej nie powiedzieć, naprawdę była przesądna.
Pomiędzy szczątkami statui znalazł jeszcze pół skrzydła, kawałek czoła i nosa drugiej figurki – najprawdopodobniej Leiftana – oraz parę drobniej posiekanych fragmentów przedstawiających powłóczyste szaty, włosy albo pojedyncze pióra. Zmarszczył brwi – nigdzie nie mógł wypatrzeć choćby najmniejszego znaku, że pomiędzy figurkami aengeli znalazł się też pomnik bohaterskiego smoka. To było trochę ironiczne; pomniki stały w jego ulubionym, charakterystycznym miejscu, a nawet nie dorobił się wśród nich swojego własnego. Po kilku minutach Ezarel poddał się i przestał przegrzebywać odłamki. Mógł przestać tracić czas i później kogoś o to zapytać.
— Hej, co ty tu robić? Ty... tu to zrobić? Zniszczyć pomniki Gardienne i Leifan? Aresztować! — usłyszał za sobą krzyk w łamanym eldaryjskim. Nie spodziewał się takiego oskarżenia, ale to co innego zapaliło w jego głowie czerwoną lampkę. Ten głos...
Elf powoli się odwrócił, wstając z klęczek. Jak tylko stanął na nogi, olbrzymia masa zgniotła go w niedźwiedzim uścisku. Wzdrygnął się lekko, odzwyczajony od dotyku, ale nie próbował się odsunąć.
— Co tut-taj robić? Ezarel? Nie wierzyć... Nic się nie zmienić! — Jamon nie umiał wydusić z siebie słów. Ezarelowi brakowało tlenu, ale nie narzekał głośno. Dawny znajomy sam się zreflektował i poluźnił uścisk. — Jamon taki szczęśliwy... wszyscy wracają. Gardienne, potem Ezarel... Jamon tęsknić. Być smutno, kiedy wyjechać... Jamon myśleć, że nigdy cię nie zobaczyć.
Cały Jamon – nie pytał czemu, po co i jak – po prostu cieszył się z jego powrotu. Elf był mu za to bardziej niż wdzięczny. Uśmiechnął się, lekko klepiąc strażnika po ramieniu.
— Jamon powiedzieć Huang Hua, że ty wrócić. Trzeba wszystko zorganizować, zapisać do Straż... tyle cię ominąć — wyliczał z przejęciem, wreszcie go puszczając.
— Jeśli możesz, nie mów jeszcze nikomu, że wróciłem. Wszystkich powiadomię, ale chciałem najpierw zrobić mały obchód po Kwaterze. No, nie sądziłem, że będę kiedyś aplikował do Absyntu jako... nowicjusz. Ptaszki ćwierkają, że siostra naszej pani Fenghuang zajęła moje miejsce? — zapytał, za wszelką cenę nie chcąc dać po sobie poznać, że był tym trochę rozczarowany. Konkretniej ujmując, pioruńsko zazdrosny.
— Huang-Chu sprawować władzę nad Absynt, prawda... Ezarel dogadać się z nią. Jest bardzo sympatyczna. Podobna do Ezarel.
— To sympatyczna, czy podobna do mnie? — Wyszczerzył się szeroko, obracając się na pięcie. — Pójdę się przejść i poszukać Huang Hua. Swoją drogą, co tu robi? Nie powinna być już w Świątyni?
— Ty mieć nieaktualne wiadomości... Huang Hua być szefowa Lśniąca Straż. Nie mieszkać w Świątyni. Ezarel pójść przywitać się z innymi.
Och, więc dlatego. To ona tutaj zarządzała? Tym bardziej nie rozumiał sprawy z pomnikami. Wydawało mu się, że pretendentka do tytułu Feniksa i Obsydianin mieli dobre, ciepłe relacje. To, że potraktowała go jak powietrze, było przynajmniej dziwne.
Zgodził się, kiwając głową. Ruszył przed siebie, czując na sobie wzrok ogra. Nie wiedział, gdzie powinien pójść; była masa miejsc, które chciał zobaczyć i masa osób, które chciał spotkać. Coś podpowiadało mu, żeby iść prosto do pokoju Gardienne, ale jednocześnie chciał odłożyć ich konfrontację w czasie. Stchórzył. Skierował się więc w stronę laboratorium.
Targ nocą był cichy jak zawsze, a Sala Drzwi wyglądała dość majestatycznie w środku nocy. Jedynie małe lampki-gwiazdki podwieszone pod sufitem mieniły się delikatnym, żartobliwie mrugającym błękitnym światłem, dodając pomieszczeniu nieokreślonej figlarności. Przypuszczał, że po prostu Straży nie było stać na ponowny zakup poważniejszych żyrandoli albo potrójnych świeczników, więc zignorowali to, że lampki ani trochę nie pasowały do reszty wystroju. Miał nadzieję, że nie odnowili w ten sposób też jego laboratorium. Och, zaraz, już nie jego. Laboratorium Huang Chu.
Szybko znalazł się na miejscu. Korytarz na półpiętrze przy królestwie alchemii wyglądał niepozornie. Wąskie, obite wytartym pluszem wersalki stały niezmiennie od lat. Przypomniał sobie, jak na jednej z nich łaskotał Gardienne do łez; był jeden z ich najbliższych momentów z czasów, gdy nie byli jeszcze parą. Westchnął głośno i jeszcze głośniej przeklął, ignorując to, że ktoś ucinał sobie właśnie drzemkę na jednym z mebli. Wyciągnął klucz z kieszeni i otworzył szeroko drzwi do laboratorium, ciekawsko zaglądając do środka. Pół zerknięcia później niemal podskoczył z wrażenia.
— Co znowu... jeszcze chociaż godzinę, mama... — wymamrotało cielsko z wersalki.
Nie spodziewał się czegoś tak... nagłego. Chwilę mu zajęło zrozumienie, czyj głos się do niego odezwał. Znał go aż zbyt dobrze; budził go niemal każdego ranka. Siedem. Lat. Wcześniej.
— Nie... co ty tutaj, cholera jasna, robisz? — wrzasnęła Gardienne, wyglądając tak, jak na obudzoną w środku nocy osobę przystało. Dłuższe i mniej postrzępione, niż to zapamiętał, włosy lepiły jej się do ust, a pod fioletowymi oczami malowały się cienie. Powoli podniosła się z kanapy, wpatrując się w nowo przybyłego oczami jak złote monety. Była niemal pewna, że to jakiś rodzaj okrutnego żartu albo desperacka halucynacja.
— Mógłbym zapytać o to samo! — również krzyknął. — Śpisz na korytarzu, zwariowałaś? — z jakiegoś powodu go to oburzyło.
— Co ty tu... panie wyjechałem-i-jestem-lata-świetlne-od-ciebie...? Że co? Jak, nie wierzę. W ogóle się nie zmieniłeś, może oprócz włosów. Pasują ci. — W ułamku chwili znalazła się tuż koło niego. Odgarnęła kosmyk jego rozpuszczonych włosów za spiczaste ucho. Dotknęła jego policzka, jakby zastanawiając się, czy był prawdziwy. Był, ale nadal to do niej nie docierało.
— Wróciłem, jak się dowiedziałem, że żyjesz. Nikt jeszcze o tym nie wie — przyznał, nagle speszony. Cały Ezarel, nieumiejący swobodnie rozmawiać o swoich uczuciach. — To było spontaniczne. Musiałem wrócić. Przepraszam.
— Zamknij... się — rozkazała z przekornym, ale trochę sztucznym uśmieszkiem. Starała się z całej siły spiąć mięśnie twarzy i nie zacząć płakać. Zarzuciła mu ręce na szyję, wtulając się w jego klatkę piersiową. Przykleiła się do niego, ściskając chyba jeszcze mocniej niż wcześniej Jamon. Elf zaczął się zastanawiać, ile siniaków od zbyt mocnych uścisków zyskał tej nocy. Mimo bólu od wbijających mu się pod żebrami kościstych łokci Gardienne, poczuł się od razu spokojniejszy. Bezpieczniejszy. Na miejscu.
Nie miał ochoty jej nigdy puszczać, bojąc się, że kiedy tylko uwolniłby ją ze swoich ramion, znowu zostaliby rozłączeni na lata. Rzecz jasna nawet w tak romantycznym momencie byłoby mu okropnie głupio wypowiedzieć to glośno.
— Myślałem, że tym razem naprawdę cię straciłem — wymamrotał, dziękując Wyroczni, że Gardienne nadal była wtulona w jego klatkę piersiową i nie mogła zobaczyć, że z oczu ciekną mu łzy.
— Ale, Ezarel... to niedorzeczne. Minęło tyle lat, ja... Ja... nadal cię kocham, rozumiesz? Dla mnie nie minął nawet dzień od Bitwy. Nie otrząsnęłam się z tego i nie będę mogła się tak nagle... odkochać, a ty masz już pewnie swoje życie — marudziła, jeszcze nie dopuszczając do siebie prawdziwego powodu powrotu elfa.
— Gdybym miał, to chyba bym tu nie wrócił. Zleciało siedem lat, a ty nadal nie zmądrzałaś — burknął niemiło, próbując zatuszować wzruszenie. — Nadal czuję się wobec ciebie tak samo.
— Mhm. No to boję się wiedzieć, co by było, gdybym nie wróciła. S-spałbyś z moim portretem zamiast pluszowego misia do końca życia? — Próbowała zażartować, ale zamiast się zaśmiać, zaczęła szlochać. Poluzowała uścisk, ale nie wypuściła go z objęć. Elf nareszcie przestał się martwić dostępem do powietrza. Stali przez chwilę w ciszy. — Nie narzekam. Czasami się cieszę, że jesteś taki uparty.
— Gdybyś nie wróciła, hmm... — Zaczął się głośno zastanawiać. — Najprawdopodobniej urządziłbym wielką imprezę z okazji twojego nie-wyjścia-z-kryształu i ostatecznego pozbycia się ciebie na dobre
Zaczęli się śmiać. Łzy rozbawienia mieszały się z łzami wzruszenia; oboje płakali jak bobry, ale nie przeszkadzało im to w celebrowaniu swojego spotkania. Chichrali się tak długo, że Gardienne rozbolał od tego brzuch, chociaż przecież ich przekomarzania nie były nawet szczególnie śmieszne. Po prostu obojgu im tego brakowało; radości z przebywania z drugą osobą.
Powoli zaczęli przyzwyczajać się na nowo do swojej wzajemnej obecności; z ich dwójki chyba bardziej skonfundowana była Gardienne, która nie była w ogóle przygotowana na spotkanie ze swoim chłopakiem w ciągu najbliższych miesięcy. Ezarel z kolei wyglądał, jakby Boże Narodzenie przyszło trzy miesiące wcześniej, albo jakby jego urodziny były obchodzone drugi raz w roku. Pojawienie się tej dziewczyny było prawdziwym cudem i chociaż wiedział o nim od dawna, trudno było przyjąć mu to wszystko do wiadomości. Wieści wieściami, ale przekonanie się o tym na własnej skórze było o wiele bardziej emocjonujące.
— To... powiedz mi, co tu się właściwie dzieje? O co chodzi z tymi roztrzaskanymi pomnikami i czemu nie ma między nimi Valka? — zapytał Ezarel, kiedy się już trochę uspokoili. Czuł się dziwnie; szczęśliwie, ale dziwnie, dlatego postanowił podejść do nowej sytuacji od bardziej racjonalnej strony.
Gardienne automatycznie się najeżyła, ale przy okazji również ucieszyła, że nareszcie ma kompana do wspólnego ponarzekania na rządy Huang Hua.
— Obrzydliwa sprawa. Nie uwierzysz, ale nawet Leiftan dostał pomnik. Rozumiesz to? On dostał, jako wielka ofiara, a o Valkyonie, który się naprawdę poświęcił, od razu zapomnieli.
— Paskudnie, że jeszcze pochwalili tego śmiecia, ale co do Valka... Pewnie wiedzieli, że by mu się to nie spodobało. Nie był fanem takich bezsensownych ceregieli — mruknął, co zdenerwowało jedynie bardziej dziewczynę.
— To powinni wiedzieć, że mi też się to nie spodoba, a jakoś ich to nie powstrzymało. Sama musiałam się tym zająć. Nadal, to oburzające. Całe szczęście, że wstałam i mogłam zrobić z tym porządek. Jeśli jeszcze ktoś wpadnie na pomysł, żeby po postawić mi po śmierci pomnik, to zmartwychwstanę kolejny raz, albo chociaż będę nawiedzać pomysłodawcę z zaświatów — zagroziła z determinacją.
— No, nie wątpię, w końcu umieranie-a-jednak-nie to twoja specjalność. Jeśli da ci się dodatkowy powód, to będziesz już w ogóle nie do zdarcia — sarknął, nie uznając za stosowne wspomnienia, że był z tego faktu nad wyraz zadowolony.
— Nie minęło nawet kilka minut, a już mam cię dosyć. Może jednak wrócę do tego kryształu? — Ezarel zarobił pstrzyczka w nos.
— Nawet tak nie mów — odpowiedział cicho, poważniejąc i mocniej ściskając jej dłoń. — Najgorsze, cholerne siedem lat życia. Zrobiłem tyle durnych rzeczy, ile nie zrobiłem nawet na dworze u rodziców.
— Opowiesz mi o tym? Teraz albo kiedyś, jak będziesz gotowy?
— Mhm. Tylko wolałbym najpierw się tu zameldować u Mii... Huang Hua, znaczy się. Przydałoby się dowiedzieć, gdzie w ogóle mam się podziać i gdzie mogę spać. Jestem padnięty. — Tak naprawdę chciał wcześniej zastanowić się, czym może wytłumaczyć swoje siedmioletnie zakwaterowanie u ojca Nevry. Nie miał zbyt wiele na swoje usprawiedliwienie.
— Zawsze możesz przespać się na korytarzu i zająć się tym rano, chyba że masz zbyt delikatne plecki na byle jaką wersalkę. Tym razem chyba nie masz zapasów eliksiru przeciwbólowego, a ja cię, jak widzisz, nie przenocuję.
— Właśnie, co ty tu tak właściwie robiłaś? — zainteresował się szczerze.
— Och. Uciekłam z przychodni i spoliczkowałam Huang Hua, zanim zdążyłam ją zapytać o swój pokój. Potem głupio mi było wracać z podkulonym ogonem, więc przełożyłam swój honor nad wypoczynek — oznajmiła, nad czymś się zastanawiając. — W sumie to nie chcę od niej czegokolwiek kiedykolwiek przyjmować, więc nie wiem, jak to rozwiążę. Jutro będę się tym martwić.
— Ty, spoliczkowałaś? Nawet przy mnemosyne nikomu nie przywaliłaś. Co się zmieniło? Zacznij od początku, powoli, spokojnie, chcę cokolwiek zrozumieć — pouczył, trochę zaalarmowany.
— Lance jest w Lśniącej Straży. Zajmuje stanowisko swojego martwego brata — odpowiedziała śmiertelnie poważnie, ignorując oczywistą zaczepkę w pytaniu. Nie zważając na zszokowaną minę rozmówcy, wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać. — Nie powiedzieli mi o tym, kiedy się obudziłam i próbowali wyciągnąć mnie z przychodni dopiero, jak ten śmieć będzie na misji, żebym mogła się ze wszystkim oswoić i żebym nie zareagowała gwałtownie. Mało tego, Huang Hua powiedziała, że się na mnie zawiodła. Zawiodła, rozumiesz to? Ale poczekaj, aż powiem ci więcej. Zawiodła się, bo myślała, że zaufam jej decyzji i postaram się mu wybaczyć. Czego ona, kurczę, oczekiwała? Że ot tak wybaczę komuś, kto zabił moich przyjaciół, i przez kogo fanaberie z rozbijaniem kryształu musiałam zmarnować siedem lat życia? Mało tego, ile razy omal nie zginęłam z jego rąk, albo, co gorsza, byłam blisko stracenia cię? Oczywiście o tym, że wyjechałeś w pioruny, też nie pisnęli ani słówkiem. Leiftana, który wbijał im latami nóż w plecy, od razu chcą wciągnąć do Lśniącej, a mnie traktują jak jeszcze większą idiotkę, niż jak wpadłam tu prosto z Ziemi. A przypomnę, teraz jestem tu wielką bohaterką i cholerną legendą. Jestem na nogach od kilkunastu godzin, a już mam wszystkiego po dziurki w nosie — wyrzucała z siebie swoje żale jak karabin maszynowy.
— Żartujesz sobie? L-Lance? Jak, niby kto mógł pomyśleć, że to dobry pomysł? Wiesz, czemu to zrobili?
— Oczywiście — odpowiedziała z dobrze znanym mu ironicznym uśmiechem. Nie oznaczał niczego dobrego. — Bo „nie miał kto wyszkolić porządnych wojowników". Nawet nie chce mi się tego komentować.
— Co? — Nie domyśliłby się, że rozchodziło się o coś tak banalnego. Spodziewał się chyba wszystkiego, ale nie takiej infantylności podejmowanych przez Straż decyzji. Pomyślał, że nawet za takich chaotycznych czasów jak krótki okres szefowania Miiko takie coś absolutnie by nie przeszło. — I to wszystko to decyzje Huang Hua? Tej Huang Hua, która walczyła po naszej stronie z Ashkorem i zawsze nas wspierała? I tej, która była śmiertelnie obrażona na Miiko, kiedy podaliśmy ci eliksir?
— W rzeczy samej — odparła lakonicznie, ale po jej minie widać było, że powoli traciła kontrolę nad emocjami. — Strasznie mi z tym źle. I z tym, co zrobiła, i z tym, jak ją potraktowałam. Myślałam, że skoro wróciłam do żywych, to wszystko będzie w porządku i po staremu, a tymczasem... Byłam wściekła, jak mi o tym powiedzieli. Straciłam przyjaciółkę — dodała już solidnie drżącym głosem. Ezarel bez słowa pogłaskał ją po włosach.
— Cholera — westchnęła, przysuwając się bliżej.
Ezarel milczał dłuższą chwilę, próbując jakoś przetrawić najnowsze wiadomości.
— Teraz już w ogóle muszę się z nią natychmiast zobaczyć. Jest bardzo zdenerwowana? — próbował wybadać sytuację.
— Na ciebie pewnie jeszcze nie, na mnie na sto procent. Pewnie lepiej by było, gdybyś poszedł do niej beze mnie. Nie sądzę, żeby chciała mnie widzieć. Naprawdę jej nagadałam i ja też nie chcę na razie jej spotkać. Jest mi głupio, bo zachowałam się okropnie i boję się jej reakcji, ale nadal jestem na nią wściekła i nie chcę jej przepraszać. To by było niezręczne. Zapytaj tylko o pokój dla siebie, najwyżej mnie przenocujesz.
— Wydawałaś się usatysfakcjonowana spaniem na korytarzu, więc czy to na pewno konieczne? Stęskniłem się za swoim dużym, wygodnym i pojedynczym łóżkiem.
— Kretyn — zaśmiała się, wiedząc, że żartuje. — Dobrze, że wróciłeś specjalnie do niego po tych siedmiu długich latach. Ciekawe, co cię skłoniło do powrotu? Usłyszałeś, że ma zostać przerobione na boazerię?
— Mhm, ktoś przekazał mi wiadomość, że skoro pani poświęcam-się-i-zostaję-bohaterką wstała, to nie ma potrzeby przetrzymywać umeblowania pokoju jej chłopaka jako relikwii.
Gardienne aktorsko pacnęła się w czoło, mamrocząc coś w stylu „Co ja z tobą mam".
— Tęskniłam za tobą... chociaż dla mnie od naszego ostatniego spotkania minął miesiąc i trochę — wyznała po chwili.
— Też za tobą tęskniłem — odpowiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i zmniejszając dystans między nim a dziewczyną.
Usłyszeli za sobą jakieś hałasy, ale po chwili byli już zbyt zajęci sobą, żeby zwrócić na nie uwagę. Ezarel zdał sobie sprawę z czyjejś obecności, kiedy usłyszał męski głos z drugiej części korytarza na pierwszym piętrze.
— Co to za hałasy? Dopiero co rozchodzili się po walnym zebraniu, to chyba im niewystarczająco było denerwowania biednych, śpiących ludzi. Wyobraźcie sobie, że niektórzy pracują od ra... a co to znowu? — wrzasnął tubalnie brzuchaty, bosonogi mężczyzna w pasiastej koszuli nocnej, uzbrojony w szczotkę do zamiatania podłogi. Kiedy podszedł bliżej i chyba rozpoznał ich twarze, spojrzał na nich tak, jakby zobaczył ducha i czym prędzej odwrócił się na pięcie. — Mam zwidy. Właśnie zobaczyłem przeklętego Ezarela. Dobranoc.
Kiedy postać, będąca naczelnym kucharzem Kwatery Głównej Straży Eel, zatrzasnęła za sobą drzwi do swojej sypialni, pozostawiona samym sobie dwójka spojrzała po sobie z rozbawieniem. Naprawdę musieli czym prędzej zobaczyć się z Huang Hua i wszystko wytłumaczyć, żeby nie rozsiać po strażnikach plotki, że budynek nawiedza znajomo wyglądająca zjawa.
... A może nie musieli? W głowie Ezarela zrodził się szatański pomysł, żeby wykorzystać okazję i zrobić kilku osobom dość paskudny kawał. Sen mógł jeszcze trochę poczekać. W końcu nie na co dzień wracało się bez zapowiedzi po siedmiu latach nieobecności.
؏K O N I E C؏
Strony : 1
#1 03-05-2021 o 20h20
#2 04-05-2021 o 18h07
Jak tylko Methrylis wspomniała o tym opowiadanku, to przyleciałam przeczytać i bardzo się cieszę, że to zrobiłam.
Pięknie uchwyciłaś charakter Eza. Bardzo mi się podoba jego zawahanie, to że pomimo widocznego bólu nadal stara się żartować i jakoś żyć, a przy spotkaniu z Gardienne jest przede wszystkim ostrożny i zwyczajnie się boi.
Co do bohaterki, ta - w przeciwieństwie do tej z gier - da się lubić. Z przyjemnością zagrałabym taką protagonistką. Która ma charakter, uczucia, emocje i pamięć dłuższą niż złota rybka.
Bawiło mnie to ile nieścisłości i głupot wytknęłaś twórcom przez usta bohaterów w tym opowiadanku. A co do Huang Hua, ostatnio odnawiałam sobie 11 odcinek i tam wyraźnie widać, że Ez jest wobec niej bardzo ostrożny i nie chce skakać tak, jak ona zagra (a i strofuje Gardienne, gdy ta stroi się jak szczur na otwarcie kanału). Nie jestem przekonana czy Ez chciałby zostać w Straży w związku z tym jak bardzo chciał z niej odejść i kilkukrotnie o tym wspominał w taki czy inny sposób.
Cieszy mnie, że Ez znalazł swoje małe, szczęśliwe zakończenie.
Jeśli idzie o techniczny aspekt opowiadania, to popracowałabym trochę nad tempem. W momentach kluczowych nad lekkimi spowolnieniami lub przyspieszeniem (robisz to choćby przez odpowiednią długość zdań, albo bardzo krótkich, albo długich i rozbudowanych, a także przez ich ilość).
Czytało mi się cudnie. Dziękuję.
Ostatnio zmieniony przez Ayumi89 (04-05-2021 o 18h09)
#3 05-05-2021 o 19h55
Jestem tylko prostym człowiekiem - widzę taki tytuł i nie ma mowy, że ominę to opowiadanie. Po prostu.
Zacznijmy subiektywnie; ubóstwiam elfa odkąd dołączyłam do gry (więc trochę czasu już to trwa) i nie umiem się pogodzić z tym, że już go z nami nie ma. Paradoksalnie o wiele łatwiej byłoby mi przetrawić wiadomość o jego śmierci niż o tym, że odszedł z Kwatery na stałe. Miał swoje powody - ok, nie przeczę; nie zmienia to faktu, iż się na to nie godzę i czuje, że jeszcze długo będzie kipiała we mnie złość na Pszczoły za ten ruch. O tym jak szybko fabularna Gardzia o nim zapomniała nawet nie wspomnę.
Obiema rękoma podpisuję się pod komentarzem Strażniczki powyżej - charakter Ezarela został oddany perfekcyjnie, a przemyślenia chodzące mu po głowie, gdy próbował wyrzucić z niej myśli o czasach w KG... O rany. Rozpłynęłam się. Poza tym ogromny plus za Gardienne; obecnie i tak mam wrażenie że ma lepszy charakter i jest bardziej pyskata, nie mniej została okropnie naiwna i uległa. Gdy wyobrażałam ją sobie tak jak ją opisałaś, biegającą z mordem w oczach i młotem w dłoni, uśmiech sam zakwitł mi na twarzy i nie chciał jej opuszczać. Ile bym dała, aby zobaczyć taką ilustrację w grze prędzej czy później!
Maleńka drobnostka - rzuć okiem na literówki i gdzieniegdzie "zjedzone" słowa. Też mam z tym problem, nie ważne ile razy sczytam to, co pisałam.
Podsumowując - jeśli istniałaby szansa przywrócenia Ezarela (czego niestety chyba się nie doczekam), z wielką chęcią zobaczyłabym ten powrót w przedstawionej przez ciebie odsłonie. To było tak naturalne - ich działania, odczuwane przez nich emocje... Całokształt. Po takim powrocie nawet bym im wybaczyła to, że wykopali go na kilka pierwszych odcinków.
#4 05-05-2021 o 21h02
Och, opowiadanie o Ezie — więc musiało mnie do siebie ściągnąć! Dużo czytańska, jak widze, ale o elfie im więcej, tym lepiej!
O kurcze, ale początek już mega mi się podoba — to podkreślanie, że niczego nie było, to wszystko się nie wydarzyło — i przewijanie się przez teoretycznie konsekwencje tego „nieistnienia” ogromu jego historii.
No dobrze, jestem lekko rozczarowana jego reakcją na wieść o tym, że Gardienne żyje, ale może potem będzie lepiej. Na razie jestem oburzona, że tam niby coś go ruszyło, ale w sumie to poszedł sobie zrobić herbatę xd I też wydaje mi się, że te jego sarkastyczne myśli niespecjalnie pasują do sytuacji, bo z fabuły Eldzi wiemy, że Ez był tak swobodny tylko gdy mógł sobie na to pozwolić; w innych przypadkach był bardzo poważny i odpowiedzialny. Oczywiście, minęło aż siedem lat, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że po Ezie wieść o powrocie jego dawnej miłości by tak sobie spłynęła.
Ale może wysnuwam pochopne wnioski i zaraz coś się zmieni. Oby.
No okej, niżej było wyjaśnione, że się z niej wyleczył. I ok, to jak najbardziej rozumiem, ale — jak zostało tu wspomniane — martwi tak po prostu nie wstają, nie odżywają. I samo to powinno Eza zszokować, a nie zrobiło na nim żadnego wrażenia i to potwornie mi tu nie pasuje.
Ale za to ostatni akapit tej pierwszej części to złoto i diamenty <3
Ale za to mooooocno szanuję za perspektywę Gardzi — bo opisałaś to dokładnie tak, jak to się powinno wydarzyć. Zwłaszcza podoba mi się ten fragment o nieszanowaniu jej pamięci, jeśli Straż postanowiła mieć gdzieś winy Lance’a i sobie go palnąć na szefa straży — i to jeszcze w miejsce zamordowanego własnoręcznie brata.
Dlatego tak wściekłą Gardzię mocno szanuję. xD Nie, ale naprawdę — jej myśli, emocje, ogromny żal, poczucie zdrady i osamotnienia — to mi idealnie pasuje do jej sytuacji i aż tym bardziej mnie boli, że w grze tego poskąpiono, albo wręcz w ogóle z tego zrezygnowano. I bardzo szanuję za to jej rozważanie, czy jechać szukać Eza, czy może napisać list albo w ogóle nic nie robić, bo pewnie już ułożył sobie życie, bo pewnie już zapomniał i tak dalej. Tutaj Gardzia zachowuje się bardzo dojrzale — w pełnym przeciwieństwie do growego odpowiednika. xd
Wow, ale tytuł trzeciej części. Czy to spoiler? ???? XDD
Uwu Jamon <3 „— To sympatyczna, czy podobna do mnie?” — XDDDDDD
Okej, przyszykowalaś nam tu w sumie komedię, ale spodziewałam się czegos innego i może dlatego kilka rzeczy mi tu bardzo odpowiada, a inne mniej. Średnio podoba mi się część Eza, przegenialna była część Gardzi, ale ich wspolna też wyszla średnio. To ich spotkanie nie było w ogóle emocjonujące — a powinno być. Było wesołe, zabawne, trochę wzruszające — owszem, to wszystko niby pasuje do charakteru Eza, ale, jak wspomniałam wcześniej, on wiedział, kiedy zachować powagę, zwłaszcza w przypadku Eza. A tu — widzi ukochaną o po 7 latach i pierwsze, co robi, to ją ochrzania za spanie na korytarzu, a ta na niego wrzeszczy. Reszta była już urocza, ale jakoś tak brakło mi u Eza emocji. I to wielu emocji.
Nie zmienia to jednak faktu, że czytalo się wspaniale — poza tym wiadomo, to o naszym ukochanym elfie, wiec musiałam wpaść! Także wielkie dzięki za to opko i pozdrawiam serdecznie <3
Strony : 1