Dzień dobry, witam serdecznie.
W świadomej pielęgnacji siedzę okrągły rok. Wydaje mi się, że nawet mam dzisiaj rocznicę przyjścia pierwszej dostawy tych bardziej świadomych kosmetyków. xD
Włosy na początku drogi nie były generalnie w złym stanie - same z siebie są dość odporne, w miarę gęste i były w stanie bez wykruszania się urosnąć do pasa jeszcze w czasach, gdy pielęgnacja ograniczała się do umycia rypaczem. Po rozczesaniu błyszczały ładnie, ale się puszyły i szybko plątały. Najwięcej szkody wyrządziła im popularna swego czasu szczotka TangleTeezer, której skutki niestety są widoczne do dziś - no i będą, póki włosy nie odrosną na całej długości, taki urok tych szczotek. Postawiłam jednak na stopniowe pozbywanie się zniszczeń, bo skrócenie moich niemal metrowych włosów o ponad połowę długości złamałoby mi serce.
Jeśli chodzi o sytuację obecną. Porowatość - mocno mieszana. Przy nasadzie i tak mniej więcej do brody wyraźnie zaczęły zachowywać się jak niskopory. Na długości będą średniopory minus, średniopory plus przy końcówkach, bo pandemia uniemożliwia mi wizytę u fryzjera. Ale jakbym miała określić taką generalna porowatość, powiedziałabym, że średniopory minus. Falują się na takie bardzo nędzne 2A, ale przy tej długości nawet nie próbuję się bawić w wydobywanie - ilość produktu poszłaby na to absurdalna, a i tak by się szybko rozprostowały pod własnym ciężarem. Czasami sobie na noc zawijam na pasek od szlafroka i rano mam całkiem przyzwoite fale. Choć żeby się utrzymały, musiałabym się zapewne posiłkować pianką. Podglądowo jaki u mnie jest efekt, twarz uważnie zamazałam, ale jeśli byłby z tym jakikolwiek problem, to usunę
Jak chodzi o codzienną pielęgnację, u mnie jest raczej minimalistycznie i budżetowo. Mycie raz na około trzy dni metodą kubeczkową, szamponem bodajże jajecznym z Agafii (wiem, że sporo jest ostatnio kontrowersji wokół firmy, ale mi ten szampon służy bardzo dobrze), który jest średniej mocy, naprzemiennie z łagodniejszym Petal Freshem. Raz na jakiś czas rypanie barwą jajeczną, aczkolwiek jak się skończy, to rozejrzę się za czymś innym. W zależności od nastroju i potrzeb, robię albo MO, albo MOO (wtedy na drugie "O" idzie emolient), odżywkami żongluję w zależności od potrzeb, nastroju, fazy księżyca i kierunku wiatru na Filipinach. Z obecnie używanych:
E - Anwen Irys
P/PEH - Cafe Mimi Keratin Hair Mask (ta fioletowa), Anwen Zielona Herbata, Dr Sante Argan Hair, Barwa Ryżowa (która jest jednocześnie najtańszą i najulubieńszą ze wszystkich moich odżywek)
H - Zielony VisPlantis na tę chwilę.
Jak jestem w Rossku to zwykle kupuję odżywkę z Isany, tę złotą, arganową. Też bardzo ładnie działa. W planie mam jeszcze przetestowanie masek od OnlyBio, ale to jak mi się skończy Irys Anwen.
Olejuję głównie olejem migdałowym, na mokro. Choć ostatnim razem zrobiłam górę kokosowym, dół migdałowym i też było dobrze. Emulguję losowym Kallosem.
Raz na ruski rok, jak mnie najdzie wena, bawię się w laminowanie żelatyną (łyżka żelatyny, na oko wody, na oko Kallosa, na oko zwykle trochę VisPlantisa do tego). Efekt laminowania fotografowany ziemniakiem
Niedawno przyszła do mnie pierwszy raz wcierka Sattvy Henna i Amla i żywię co do niej spore nadzieje, bo wcześniejsze były raczej niewypałami (Jantar z nowym składem raczej meh i Vianek, po którym w sumie nie widziałam efektu poza szybszym przetłuszczaniem, ale za to pięknie pachniał szałwią). Jakby ktoś był ciekawy, Sattva Henna i Amla pachnie magi. Ale po wtarciu już nie czuć. xD
Rozważam opcję kupienia sobie jakiegoś żelu i wczesania małej ilości na mokro paddle brushem. Raz po nieudanym wydobyciu skrętu osiągnęłam w podobny sposób efekt bardzo ładnej tafli, może to by była odpowiedź na moje problemy. XD