Forum

Strony : 1 2

#26 03-08-2023 o 21h53

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 27

Witam i pozdrawiam.

cz.21 SPOTKANIE ZE SMOKAMI


          Leiftan siedział przy ognisku i czuł coraz większy niepokój z powodu zachowania Shairisse. Dlaczego chciała zostać sama? Dlaczego poszła na klif, a nie porozmawiała z nim? Widział przecież, że była załamana i niewiele brakowało, aby się rozpłakała. A jeśli zamierzała zrobić coś głupiego? Ta nagła myśl przeszyła jego serce niczym sztylet, więc poderwał się gwałtownie, żeby pójść za ukochaną i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Już w pewnej odległości od obozu usłyszał jej płacz, dlatego przyspieszył jeszcze bardziej kroku. Wchodząc na klif, od razu zobaczył Shairisse, która stała nad samym brzegiem urwiska i wpatrywała się w otchłań tuż przed sobą. Widząc ją, wystraszył się, że dziewczyna ma zamiar skoczyć w przepaść.
          - Shairisse! Na litość wszystkich bogów, nie rób tego! - zawołał, a z powodu przerażenia, które sparaliżowało jego ciało, nie potrafił się ruszyć, ani o centymetr. Patrzył tylko, jak ukochana robi krok do przodu, a następnie odwraca się, aby spojrzeć na niego. W jej spojrzeniu było coś, co wzbudziło panikę w jego sercu. Jej wzrok był nieobecny i zagubiony, a mimo to miał wrażenie, że jego widok wzbudził w niej lęk. - Shairisse, nie! - ponownie krzyknął przerażony, gdy nagle zniknęła mu z oczu. W tej samej chwili poczuł, jak ogromny ból przeszywa jego duszę, serce rozpada mu się na miliony części, a do oczu cisną się niepohamowane łzy. Dopiero po kilku długich sekundach był w stanie podejść do brzegu urwiska i opadając na kolana, spoglądał w otchłań i płakał całym sobą.
          - Shairisse! Shairisse! - wołał przez łzy, patrząc w dół i starając się wypatrzeć jakikolwiek ślad ukochanej. Niczego jednak nie mógł dojrzeć, poza falami gwałtownie rozbijającymi się o skalne nabrzeże. Dłuższy czas klęczał nad klifem, nie mogąc się pohamować od płaczu i rozpaczy. Ukrył twarz w dłoniach i pozwolił, aby smutek i żal opanował całe jego ciało i umysł. Dlaczego go zostawiła? Dlaczego skoczyła? Przecież nie mogła mu tego zrobić! Nie zostawiłaby go przecież tak bez słowa… To niemożliwe…
          Nie wiedział, jak długo płakał, klęcząc nad urwiskiem, gdy usłyszał za sobą czyjeś kroki. Nie miał ochoty, a nawet siły, aby spojrzeć, kto idzie w jego stronę, było mu wszystko jedno. W tamtym momencie czuł jedynie rozpacz, zniechęcenie i potworną pustkę w sercu. Bez Shairisse czuł, że cały jego świat legł w gruzach, nic nie miało znaczenia i nie miało sensu. Gdy przybyła osoba zatrzymała się przy nim, nawet nie podniósł wzroku, by spojrzeć, kto to jest.
          - Czemu tak rozpaczasz Leiftanie? - usłyszał nad sobą łagodny głos zaklinacza.
          - Shai skoczyła z urwiska… - wyszeptał przez łzy. Mimo iż wciąż czuł nieodpartą niechęć do tego mężczyzny, w tamtej chwili nawet nie myślał unikać rozmowy z nim. - Nie wyczuwasz tego?
          - Nie wyczuwam takich rzeczy… - odparł spokojnie Itzal.
          - Widziałem ją, jak spada z urwiska… - wymamrotał, łkając i wskazując ręką miejsce, gdzie dziewczyna zniknęła mu z oczu. - Jak możesz być taki spokojny i opanowany?
          - Jestem spokojny, ponieważ wiem, że Shairisse jest cała i zdrowa - odpowiedział pewnie zaklinacz.
          - Skąd to wiesz? - zapytał, zerkając na mężczyznę. Widząc jego spokojną twarz, poczuł, jak powoli wraca do niego nadzieja. - Masz pewność, że nic jej nie jest? - zapytał jeszcze raz, podnosząc się z kolan i patrząc prosto w jego oczy. Mimo całej niechęci, pogardy i wszystkich swoich negatywnych uczuć, jakimi darzył jego osobę, teraz patrzył na niego, jakby był dla niego ostatnią deską ratunku.
          - Tak, mam pewność - odparł Itzal. - Przed chwilą władca smoków poinformował mnie, że zamierza dać jej możliwość poznania pochodzenia i udowodnienia, że mogą jej zaufać. W tym celu przeniósł ją do groty prób w smoczym wymiarze. Wracaj zatem do obozu i oczekuj jej powrotu…
          - Dziękuję ci za tę informację - powiedział Leiftan z ulgą, odwracając się z powrotem w stronę horyzontu. Czuł, że potrzebuje chwili dla siebie, aby poskładać na nowo swoje myśli i uczucia.
          - Zapamiętaj jednak dokładnie swoją rozpacz i ból, bo przez ciebie mogą się one stać powszechne w sercach wielu innych osób… - powiedział Itzal, odwracając się.
          - O czym ty mówisz? - zapytał Leiftan i złapał go za ramię, aby go zatrzymać. Od razu jednak poczuł w dłoni ból, jakby poparzył go ogień, więc syknął i zaskoczony cofnął rękę. - Czy ty mnie o coś oskarżasz? - dodał, w międzyczasie starając się rozmasować obolałą dłoń.
          - O nic cię jeszcze nie oskarżam Leiftanie - odpowiedział spokojnie zaklinacz, spoglądając na niego pobłażliwie, ale z uwagą. - Proszę jedynie, abyś zapamiętał swój ból i rozpacz oraz wnikliwie zastanowił się nad konsekwencjami swoich zamiarów i przyszłych czynów - mówiąc to, ponownie się odwrócił, z zamiarem odejścia w stronę drzewa, pod którym medytował nocami.
          - Za kogo ty mnie masz Itzalu? - zapytał go, czując się już całkiem zdezorientowany.
          - To nie jest istotne, za kogo ja cię mam - rzucił przez ramię Itzal, przystając na chwilę. - Istotne jest, za kogo ty sam się uważasz… - po tych słowach odszedł. 
          Lorialet stał przez chwilę, w osłupieniu patrząc, jak mężczyzna spokojnie odchodzi. Jego zachowanie coraz bardziej go zastanawiało i niepokoiło jednocześnie. Zaklinacz był pewny siebie i sprawiał wrażenie, jakby znał o nim całą prawdę, ale zapytany unikał potwierdzenia tego wprost. Czy rzeczywiście poznał jego sekret? Czy może były to tylko jego jakieś dziwne zagrania, aby go sprowokować i dopiero wybadać?

     ***

          “Co się stało? Gdzie ja trafiłam?” - pomyślała Shairisse, gdy w końcu udało jej się odrobinę poukładać własne myśli. Zamrugała kilka razy oczami, nie będąc pewna, czy otaczająca ją ciemność jest rzeczywista, czy jest tylko wytworem jej umysłu. Nie wiedziała, gdzie się znajduje i zastanawiała się nawet, co dokładnie się stało, gdyż w głowie miała chwilową pustkę. Wokół niej panował nieprzenikniony mrok i całkowita cisza, które nie wiedzieć czemu, wcale jednak jej nie przerażały, a wręcz przeciwnie, dziwnie ją odprężały i uspokajały. Czuła też, jakby jej ciało było zawieszone w próżni, w całkowicie cichej przestrzeni, której nic nie ograniczało.
          - Ocknij się drogie dziecko - usłyszała przyjemny głos, który ciepło i łagodnie wypowiadał słowa tuż przy jej uchu. Dosłownie w tym samym momencie gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc i poczuła, jak miękko i powoli opada, zapewne z niewielkiej wysokości, ponieważ zaraz potem jej stopy dotknęły podłoża. Kiedy tylko stanęła na własnych nogach, otaczająca ją ciemność zaczęła znikać, ukazując jej oczom sporej wielkości pomieszczenie, rozświetlone niebieskimi kryształami. Niepewnie rozejrzała się dookoła i uświadomiła sobie, że przypomina jej to wnętrze okrągłej jaskini wydrążonej w skale. W ścianach znajdowały się cztery otwory, przypominające wejścia do tuneli - trzy mniejsze umiejscowione były przed nią, a większy był za jej plecami. Każdy z nich był zapieczętowany przez jakąś energetyczną barierę.
          - Gdzie ja jestem? - zapytała niepewnie.
          - Jesteś w grocie prób - odezwał się głos i chwilę później, w niewielkiej odległości od niej pojawił się Fafnir. - Każdy z tych tuneli prowadzi na miejsce poszczególnej próby - powiedział, wskazując na mniejsze wyjścia z jaskini.
          - Czego dokładnie dotyczą te próby?
          - Próby kształtowane są przez twój umysł, twoje serce i twoją duszę - powiedział łagodnie smok. - Wyłącznie ty sama będziesz odpowiedzialna za to, jak te próby będą wyglądać i czego dokładnie będą dotyczyć. My nie mamy żadnego wpływu na to…
          - Czyli, krótko mówiąc, nie wiecie… - powiedziała trochę zawiedziona. - A wiecie chociaż, czy coś mi grozi w trakcie ich przechodzenia? Czy istnieje ryzyko, że mogę…?
          - Na pewno nic ci nie grozi drogie dziecko - przerwał jej pospiesznie smok. - Nie chcemy przecież twojej krzywdy, tylko chcemy poznać czystość twojej duszy i serca…
          - No dobra. Powiedzmy, że wierzę… - odparła cicho. - Skąd będę wiedzieć, czy dana próba się zakończyła?
          - Po zakończeniu każdej próby zostaniesz przeniesiona z powrotem do tego pomieszczenia - oznajmił władca smoków. - Po wszystkich próbach, otworzy się ostatnie przejście, to za twoimi plecami. Prowadzi ono do smoczej sali narad, gdzie odbędzie się nasza najważniejsza rozmowa…
          - Rozumiem - powiedziała, siląc się na uśmiech. - Ostatnie moje pytanie… Skąd wy będziecie wiedzieć, czy moje serce i dusza są wystarczająco czyste, albo czy w ogóle jestem godna waszego zaufania?
          - Po prostu będziemy to wiedzieć - odpowiedział Fafnir. - Zatem, czy jesteś gotowa stawić czoła próbom?
          - Chyba tak… - odparła cicho. - Bardziej gotowa już raczej nie będę…
          - Podejdź więc do pierwszej pieczęci i przyłóż dłoń do znaku na jej środku - poinstruował ją smoczy władca. - Następnie przeczytaj napis, który pojawi się nad twoją ręką. Wówczas dostaniesz się na miejsce próby.
          Mimo zapewnień smoka Shairisse czuła się niepewnie i obawiała się tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Powoli podeszła do pierwszej, białej pieczęci, znajdującej się po lewej stronie i wyciągnęła prawą rękę w kierunku jej środka. Gdy zbliżała ją do bariery, wyczuła, że powietrze przy niej nieznacznie drży. Kiedy przyłożyła dłoń do okręgu znajdującego się mniej więcej pośrodku pieczęci, od razu poczuła jakby delikatne impulsy elektryczne, przebiegające pod jej skórą i rozchodzące się po całym jej ciele. Po chwili dookoła jej dłoni zaczął pojawiać się iskrzący napis, który odczytała na głos:
          - Niechaj informacje wyśle, co się skrywa w tym umyśle.
          Niemal natychmiast po tym, jak przeczytała te słowa, pieczęć rozbłysnęła bardzo jasnym światłem, a jej ciałem szarpnęła niepojęta siła, rzucając ją w jakąś nieznaną przestrzeń. Odruchowo zamknęła oczy i zasłoniła twarz rękami, a z jej ust mimowolnie wyrwało się zawołanie: “O matko!” Po chwili ponownie poczuła twardy grunt pod nogami i usłyszała cichy szum liści poruszanych przez wiatr. Wówczas zdecydowała się odsłonić twarz i otworzyć oczy, aby rozejrzeć się dookoła siebie. Zdała sobie sprawę, że znajduje się w samym środku jakiegoś lasu i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest w nim dziwnie cicho i jakby pusto. Nie rozumiała, dlaczego się tutaj znalazła? Jak pobyt w takim miejscu miał wykazać, co kryje się w jej umyśle? Może powinna z tego lasu wyjść? Nie wiedziała, co robić, więc postanowiła przejść się kawałek i poszukać jakichś wskazówek. Idąc krok za krokiem, miała coraz większe wrażenie, że ten las jest dziwnie znajomy i już kiedyś w nim była. Pewności nabrała, gdy doszła do ścieżki, wyglądającej identycznie, jak ta w lesie Eel, która prowadziła na polanę Yvoni. Ze ściśniętym sercem i rosnącą gulą w gardle, postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście jest to ta sama ścieżka i co się stanie, gdy dojdzie do tamtej polany.
          Im bliżej była końca ścieżki, tym bardziej las zdawał się zmieniać. Nagle zrobił się złowieszczy, ponury, a drzewa usychały dosłownie na jej oczach. Gdy weszła na polanę, wszystko dookoła wyglądało na obumarłe, poza jednym jedynym drzewem, które wyglądem do złudzenia przypominało drzewo tamtej leśnej nimfy. Jednak po krótkiej chwili i ono zaczęło się wykrzywiać i tracić liście, aż do momentu, gdy wyłoniła się z niego Yvoni.
          - Shairisse? Co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona nimfa, patrząc na nią smutnym wzrokiem. - Dawno cię tutaj nie było…
          - Y-Yvoni? Ale jak to możliwe…? - wymamrotała zdezorientowana i kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Jakby tego było mało, poczuła się jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać oczu od tej leśnej istoty i nie mogąc się ruszyć. Miała wrażenie, że znajduje się w jakimś koszmarnym śnie, z którego nie potrafiła się obudzić.
          - Czemu tutaj wróciłaś? - zapytała nimfa, podchodząc do niej trochę bliżej. - Czy coś się stało?
          W tym samym momencie zauważyła, że za plecami rozmówczyni zaczynają pojawiać się jakieś niewyraźne kształty, jakby czyjeś sylwetki. Patrzyła na nie, starając się zrozumieć, kim są i z jakiego powodu się pojawiły. Nagle zawładnęło nią dziwne przekonanie, że te cienie należą do osób, które zginęły z powodu zatrucia skażonym kryształem. Momentalnie poczuła, jak do oczu napływają jej łzy, a serce ściska się z żalu i smutku. Przypomniała sobie wszystkie emocje, które jej towarzyszyły w czasie ostatecznej konfrontacji z Yvoni. Wróciło poczucie niesprawiedliwości i całkowitej bezradności, jak wtedy, gdy dowiedziała się, że istoty skażonej nie da się uleczyć, a jedynym sposobem, by ulżyć jej w cierpieniu jest śmierć. Patrzyła teraz na Yvoni i pozostałych, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
          - Przepraszam cię Yvoni, tak bardzo cię przepraszam… - wyszeptała, łkając bezsilnie i opadając na kolana. - Nie chciałam, aby stała ci się krzywda. Prosiłam, aby cię nie zabijali, ale nie posłuchali mnie… Podobno nie ma innego sposobu, aby skażonego uwolnić od cierpienia… Nie chciałam, aby komukolwiek odbierano życie…
          - Nie przepraszaj Shairisse - odparła łagodnie i z nikłym uśmiechem hamadriada. - To nie twoja wina. Ta śmierć była niestety nieunikniona i nie można jej było zapobiec. Było na to za mało czasu… Teraz jestem naprawdę szczęśliwa, bo nic mnie już nie krępuje, a moja dusza jest wolna - mówiąc to, Yvoni podeszła jeszcze bliżej i wyciągnęła do niej rękę, zachęcając ją, aby wstała. Dziewczyna niepewnie chwyciła jej dłoń i podniosła się z kolan. Nimfa przyłożyła jej rękę do swojej piersi, a drugą dotknęła jej klatki piersiowej na wysokości serca i z ciepłym uśmiechem powiedziała: - Teraz my wszyscy jesteśmy wolni, ty również…
          Po tych słowach jej postać oraz pozostałe cienie zaczęły rozpływać się niczym pył niesiony podmuchami wiatru. Shairisse patrzyła na to wszystko zdumiona, jednocześnie czując, jakby z jej serca ktoś zabierał ogromny ciężar, jakby znikało całe to poczucie winy, które od tak dawna ją męczyło.
          - Żegnaj Yvoni… - szepnęła, gdy ostatnie drobiny pyłu rozwiewały się na wietrze.
          Zaraz potem otoczenie wypełniło przeraźliwie jasne światło i znowu jakaś potężna siła szarpnęła jej ciałem, sprawiając, że ponownie znalazła się w grocie prób. Nadal czuła się rozemocjonowana po spotkaniu z Yvoni, dlatego pochyliła się lekko do przodu i robiąc głębokie wdechy i wydechy, starała się uspokoić swoje emocje.
           - Muszę przyznać drogie dziecko, że ta próba była niezwykle poruszająca i bardzo pouczająca - odezwał się smoczy władca, pojawiając się ponownie w grocie. - Gdy będziesz gotowa do kolejnej próby, podejdź do drugiej pieczęci i zrób to samo, co poprzednim razem.
          Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować na jego słowa, smok niczym kamfora ulotnił się z pomieszczenia i została sama. Shairisse wyprostowała się i stwierdziwszy, że nie ma na co czekać, powoli podeszła do środkowej, różowej pieczęci. Dotykając dłonią środkowego okręgu, poczuła dokładnie to samo, co przy poprzedniej pieczęci. Po chwili odczytała na głos pojawiający się napis:
          - Niech się stanie oczywiste, czy to serce jest czyste.
          Tym razem była przygotowana na błysk światła i szarpnięcie i zapewne dlatego miała wrażenie, że wszystko odbyło się trochę szybciej i sprawniej niż poprzednim razem. Gdy tylko poczuła grunt pod nogami, od razu otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła siebie. Miejsce, w którym się znalazła, wyglądało identycznie, jak duży plac w świątyni fenghuangów. Jednak było w tym miejscu coś, co niemal natychmiast sprawiło, że dopadło ją uczucie lęku i przerażenia. Nie wiedziała, czemu tak się dzieje, aż do momentu, gdy nagle usłyszała złowieszczy śmiech, a wokół niej zaczęły majaczyć niezbyt wyraźne cienie, przedstawiające walczące ze sobą osoby. Do jej uszu zaczęły docierać również odgłosy walki, uświadamiając jej, że wróciła właśnie do tej nocy w świątyni, gdy omal nie zginęła z rąk Naytili. Czując narastającą w sercu panikę, zaczęła się nerwowo rozglądać po placu, aby namierzyć, gdzie znajduje się ta wiedźma.
          - Tęskniłaś za mną? - usłyszała gdzieś za sobą głos, przez co gwałtownie odwróciła się do tyłu. W pewnej odległości od niej stała Naytili i uśmiechała się krwiożerczo, a obok niej stały trzy chowańce, jeżąc się i warcząc złowrogo. - Dzisiaj będziesz musiała poradzić sobie ze mną sama i ostrzegam, że specjalnie przygotowałam się na to nasze spotkanie.
          Po tych słowach kobieta pstryknęła trzy razy palcami i wówczas chowańce ruszyły w stronę Shairisse, która patrzyła na nie z coraz większym przerażeniem w oczach. Pamiętała, że poprzednio wiedźma zniewoliła te stworzenia, nadając im imiona daemonów i można było je uwolnić z tych okowów, poznając i wypowiadając na głos te właśnie imiona.
          - Alastor! Dagon! Moloch! - zawołała głośno, licząc, że tym razem również to zadziała i chowańce uwolnią się spod władzy kobiety. Jednak tym razem nic to nie dało i chowańce nadal szły w jej stronę, wyraźnie szykując się do ataku. - Alastor! Dagon! Moloch! - powtórzyła już ciszej, nie rozumiejąc, czemu tym razem to nie skutkuje.
          - Naprawdę myślałaś naiwna dziewczyno, że tak łatwo sobie ze mną poradzisz? - zapytała wiedźma, śmiejąc się szyderczo. - Mówiłam przecież, że przygotowałam dla ciebie coś specjalnego. Tym razem mam potężnego sojusznika i nie dam się tak łatwo pokonać…
          Chowańce zbliżały się do niej powoli, więc zaczęła się cofać, jednocześnie starając się zrozumieć, dlaczego nie może uwolnić tych stworzeń spod władzy Naytili. W pewnej chwili jej uwagę przykuł drobny szczegół w wyglądzie jednego z blackdogów. Chowaniec miał na lewej stronie pyska sporej wielkości bliznę, przechodzącą również przez jego oko, które było wyraźnie uszkodzone. Przyglądając się baczniej stworzeniu, zwróciła uwagę, że kolor tęczówki w jego zdrowym oku jest dokładnie taki sam, jak u Nevry.
          - O matko… - jęknęła cicho.
          - Czyżbyś zrozumiała, na czym dzisiaj polega różnica? - zapytała kobieta z przekąsem. - Wyduś w końcu z siebie te imiona, które cisną ci się na usta.
          - Nevra… - wyszeptała bez przekonania. W tym samym momencie opadły łańcuchy okaleczonego chowańca i stworzenie rozpłynęło się w powietrzu niczym rozwiana podmuchem wiatru mgielna chmura. - Ezarel… - szepnęła następne imię i drugi blackdog został uwolniony z okowów, również rozpływając się w powietrzu. - Valkyon… - wymamrotała ostatnie imię, gdy pozostał już tylko fenrisulfr. Ostatni chowaniec zapiszczał smutno i przemienił się w stadko draflayeli, które wzbiły się w powietrze, a następnie ją otoczyły, jakby chciały ją przed czymś osłaniać. W tym samym czasie Naytili spowiła czarna aura, a na jej plecach pojawiły się czarne skrzydła, jak u daemona. Shairisse ciągle się cofała, aż poczuła, że nie może iść dalej. Wystraszona rozejrzała się dookoła, szukając jakiegoś sposobu, aby uciec przed zbliżającą się w jej stronę kobietą. Wtedy odkryła, że za nią znajdują się drzwi.
          - Czy wiesz już głupia dziewucho, kto jest moim sojusznikiem? - wycedziła złowieszczo wiedźma, odganiając od siebie atakujące ją draflayele.
          Przerażona ziemianka odwróciła się pospiesznie, aby otworzyć drzwi i skryć się przed kobietą. Gdy weszła do środka i zamknęła drzwi, okazało się, że w pomieszczeniu panuje całkowita ciemność. Dopiero po chwili zaczęło się rozjaśniać i wtedy zdała sobie sprawę, że znajduje się w pokoju z olbrzymim lustrem. Niepewnie spojrzała w prawo i w lewo, a następnie podeszła do lustra i ze zdziwieniem stwierdziła, że nie widzi w nim żadnego odbicia.
          - Musisz bardziej się skupić i posłuchać swego serca drogie dziecko - usłyszała jakby wewnątrz siebie głos, który bardzo przypominał jej głos Wyroczni. Chwilę później ktoś otworzył drzwi. Gwałtownie odwróciła się i spojrzała w ich stronę. Wówczas dostrzegła czarną postać wchodzącą do pomieszczenia i wyglądającą całkiem jak daemon z jej wizji.
          - Wypowiedz to imię - usłyszała gdzieś z oddali głos wiedźmy. - Powiedz na głos to imię, które podpowiada ci twoje serce… Imię, które ciśnie ci się w tej chwili na usta…
          Shairisse zrobiła krok w tył i mimowolnie odwróciła się w stronę lustra. Zdumiona spojrzała na jego srebrną taflę, w której nagle zaczęły się pojawiać jakieś odbicia. Od razu rozpoznała swoją sylwetkę i stojącego w pewnej odległości od niej Leiftana. Najdziwniejsze było to, że jego postać w lustrze znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu, w którym chwilę wcześniej widziała czarną postać daemona.
          - Leiftan? - zdezorientowana wypowiedziała jego imię i odwróciła się, aby sprawdzić, czy owa czarna postać rzeczywiście nadal znajduje się w tym samym miejscu za nią. Jednak jedyne, co zobaczyła, to rozpływającą się w powietrzu czarną chmurę, a po chwili usłyszała złowieszczy śmiech Naytili. Kiedy ponownie spojrzała w lustrzane odbicie, zobaczyła wyłącznie siebie, tyle że otaczała ją jakaś dziwna jasna poświata, a za plecami miała dwie pary białych skrzydeł. W tym samym momencie jej serce przeszył przeraźliwy ból, a następnie przytłoczył niesamowity ciężar, zaś do oczu napłynęły łzy. Nie rozumiała dlaczego, ale dokładnie w tamtej chwili poczuła, jakby ktoś wyrwał jej serce i je zdeptał.
          - W końcu zrozumiałaś? - zapytała pogardliwie Naytili, nie przerywając swojego szyderczego śmiechu. Gdy odgłos jej śmiechu zaczął się oddalać, pomieszczenie nagle wypełniło się jasnym błyskiem. Shairisse odruchowo zamknęła oczy i ponownie poczuła znane już sobie szarpnięcie. Kiedy otworzyła oczy, znowu znajdowała się w grocie z pieczęciami, a obok niej właśnie materializował się Fafnir.
          - Co sądzisz o tej próbie drogie dziecko? - zapytał władca smoków.
          - To… nie była próba… to była tortura… - wymamrotała, jednocześnie czując, że nie może powstrzymać łez. - Jak możecie mnie tak torturować?! Dlaczego mi to robicie?! - dopytywała, zanosząc się już od niepohamowanego płaczu.
          - Mówiłem ci moja droga, że my nie mamy żadnego wpływu na to, w jaki sposób przebiegają twoje próby - odpowiedział smutno Fafnir. - One są kształtowane tylko i wyłącznie przez ciebie… przez twój umysł i twoje serce…
          - Dlaczego więc są dla mnie tak bolesne? - zapytała, starając się otrzeć mokre ślady z policzków.
          - Chciałbym ci udzielić odpowiedzi na to pytanie, ale niestety jej nie znam… - odparł zakłopotany smok. - Czeka cię jeszcze ostatnia próba, która jednak będzie się trochę różnić od pozostałych…
          - Czy wy nie macie serca? - zapłakała bezradnie. - Jak mam podejść do kolejnej próby, skoro serce mi pęka po poprzedniej?
          - Wybacz, że tak cię pospieszam, ale kończy nam się powoli czas - powiedział przepraszającym tonem smoczy władca. - Musimy poznać prawdę o tobie zanim nastąpi kolejna pełnia księżyca…
          - Dlaczego? - zapytała zdziwiona.
          - Wówczas na kolejne sto lat zamkną się wrota do naszego wymiaru i jeśli nie udowodnisz, że jesteś godna zaufania, nie będziesz mogła wejść do naszego świata - odpowiedział Fafnir. - Jeśli nie wejdziesz do naszego świata, twoje przeznaczenie nie zacznie się wypełniać, a wtedy twoje przybycie do Eldaryi okaże się pozbawione sensu. Biorąc pod uwagę, jak ważną rolę masz do odegrania, nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że ci się nie powiedzie…
          - Nie wiem, czy dam radę podołać kolejnej próbie - załkała cicho. - Po ostatniej próbie czuję, jakby mi serce wyrwano i nie wiem dlaczego… Nie rozumiem tego, co się wydarzyło, a przez to obawiam się kolejnego wyzwania…
          - Nie musisz się obawiać, ponieważ ostatnia próba będzie inna od pozostałych - powiedział smok.
          - Inna? - zapytała niepewnie.
          - Tak moje drogie dziecko - odparł Fafnir, podchodząc do niej bliżej. - To będzie próba, podczas której staniesz przed trzema portalami i jedyne, co będziesz musiała zrobić, to dokonać wyboru, przez który portal przejdziesz.
          - Portale? - zdziwiła się i niedowierzająco spojrzała na swego rozmówcę. - Dokąd one będą prowadzić?
          - Tego dowiesz się dopiero podczas próby. Jeśli sobie tego zażyczysz, tym razem mogę ci towarzyszyć…
          - Nie wiem… czy jestem gotowa - powiedziała zaskoczona. - Jeśli jednak możesz mi towarzyszyć, to chyba postaram się spróbować.
          - Dobrze. Podejdź zatem do ostatniej pieczęci i aktywuj ją. Spotkamy się na miejscu próby.
          Po tych słowach smok rozpłynął się w powietrzu, a Shairisse jeszcze raz otarła dłońmi twarz i spojrzała w stronę ostatniej, niebieskiej pieczęci. Nie wiedziała, co myśleć o tym wszystkim, czego się właśnie dowiedziała. Gdzie mogły prowadzić portale, o których mówił Fafnir? I dlaczego w tej ostatniej próbie władca smoków postanowił jej towarzyszyć? Tego nie rozumiała, ale fakt, że nie będzie w tym czasie sama, dodawał jej otuchy. Tylko dlatego postanowiła podejść do tej trzeciej próby. Podeszła powoli do ostatniej bariery i tak jak poprzednio, przyłożyła dłoń do okręgu w środku i odczytała pojawiający się napis:
          - Niechaj teraz to ujawnię, co się skrywa w duszy na dnie.
          Ku jej wielkiemu zdziwieniu, tym razem nie było błysku światła, ani nie szarpnęła jej ciałem żadna siła. Jedyne, co się stało, to ustąpiła energetyczna bariera, blokująca wejście do tunelu, w którym zaczęło się rozjaśniać dzięki kryształowym kinkietom. Zaskoczona rozejrzała się wokół, a następnie niepewnie weszła do tunelu i zaczęła iść w stronę jego drugiego końca.
           Gdy dotarła na miejsce, jej oczom ukazało się ogromne pomieszczenie, wykute w skale i rozświetlone niebieskimi, lewitującymi płomieniami, unoszącymi się pod sklepieniem. Sufit wyglądem przypominał roziskrzone gwiazdami nocne niebo, a przy podłożu delikatnie wirowały i kłębiły się opary dymu lub mgły. Naprzeciwko wejścia znajdowały się trzy portale, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak olbrzymie lustra w marmurowo-złotych oprawach. Wchodząc głębiej do pomieszczenia, miała wrażenie, jakby szła po miękkim dywanie. Na krótką chwilę zatrzymała się mniej więcej na środku tej groty i zrobiła obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, z zachwytem rozglądając się po otoczeniu. Im dłużej się przyglądała, tym większe miała wrażenie, że pomieszczenie to jest bardzo podobne do tego z jej dziwnej sennej wizji. W końcu zaintrygowana podeszła do pierwszego z brzegu portalu i delikatnie przyłożyła dłoń do marmurowego obramowania. Były na nim wyryte znaki, których jednak nie potrafiła odczytać, a nawet nie potrafiła rozpoznać w nich żadnego znanego sobie pisma.
          Nagle za jej plecami odezwał się bardzo łagodny i serdeczny kobiecy głos:
          - Witaj wybranko Wyroczni.
          Słysząc te słowa, gwałtownie odwróciła się w kierunku, skąd dochodziły. Na środku pomieszczenia stała białowłosa kobieta, odziana w śnieżnobiałe szaty i trzymająca w prawej ręce szklaną kulę. Kobieta miała na oczach białą przepaskę, świadczącą o tym, że pozbawiona jest wzroku, a mimo to sprawiała wrażenie, jakby jej się przyglądała. Za jej plecami stał Fafnir i również się przyglądał, a na jego smoczym pysku widniał delikatny uśmiech.
          - Witam - odparła zaskoczona.
          - Shairisse - odezwał się smoczy władca. - Chciałbym ci kogoś przedstawić…
          - Jestem Kalisa - przerwała mu kobieta, uśmiechając się przy tym bardzo zmysłowo. - Jestem strażniczką czasu i przestrzeni. Przybyłam tutaj, aby umożliwić ci przejście ostatniej próby.
          - Nie rozumiem… - powiedziała zdezorientowana, zerkając na Fafnira pytająco. Obecność kobiety ją zaskoczyła i trochę zbiła z pantałyku. - Ostatnia próba miała polegać na przejściu przez jakiś portal.
          - I na tym będzie polegać - odparła ciepło i spokojnie Kalisa, zbliżając się do niej. - Portale jednak muszą prowadzić w konkretne miejsce i czas i to ja muszę je aktywować dla ciebie. Podaj mi dłoń Shairisse - dodała, wyciągając w jej stronę rękę.
          Dziewczyna spoglądała nieufnie to na kobietę, to na smoka. Sytuacja wydawała jej się trochę dziwna, a mając w pamięci wciąż świeże wspomnienia z poprzedniej próby, obawiała się, że ta jednak też okaże się dla niej nieprzyjemna i bolesna. Co prawda strażniczka wydawała się bardzo sympatyczna i emanowała od niej dziwna aura spokoju, ale mimo wszystko gdzieś w sobie czuła jakiś nieopisany niepokój.
          - Nie obawiaj się mnie ani tej próby - powiedziała kobieta, sprawiając tym samym wrażenie, że zna jej myśli. - Proszę, abyś złapała moją dłoń, ponieważ chciałabym odczytać twoją duszę, aby wiedzieć, w jaki czas i w jakie miejsca mają prowadzić portale. Ty odczytasz te wybory w trzymanej przeze mnie kuli. Wówczas będziesz musiała podjąć decyzję, przez który portal chcesz przejść.
          Mówiąc to Kalisa zbliżyła się do niej o kolejne kilka kroków, wciąż trzymając wyciągniętą w jej kierunku dłoń. Nieznacznie uspokojona słowami kobiety, Shairisse podeszła do niej i chwyciła delikatnie jej rękę. W tym samym momencie poczuła rozchodzące się po ciele ciepło i przyjemne mrowienie.
          - Twoje serce i dusza przeżyły cierpienie i ból, które niejednego by złamało i powaliło na kolana - zaczęła mówić cicho strażniczka. - Ty jednak się nie zmieniłaś. To zaskakujące…
          Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Kalisa sprawiała wrażenie, jakby nad czymś się głęboko zastanawiała, a Fafnir stojąc z boku, spoglądał w ciszy na obie panie, oczekując zapewne dalszego rozwoju sytuacji. Shairisse nie chciała przeszkadzać, więc tylko w skupieniu przyglądała się strażniczce. Kobieta była niewiele wyższa od niej i na pierwszy rzut oka, zdawała się również niewiele starsza. Odziana była w białą, długą tunikę, która podkreślała jej szczupłą sylwetkę i jasną karnację. Śnieżnobiałe, proste włosy łagodnie opadały jej na ramiona.
          - Będziesz miała do wyboru trzy ścieżki - odezwała się w końcu Kalisa. - Pierwsza da ci możliwość powrotu do dawnego życia i rodziny, wymazując z linii czasu i twojej pamięci pobyt w Eldaryi…
          W tym samym momencie w kuli zaczęły się pojawiać obrazy, przedstawiające różne wydarzenia z jej życia w Eldaryi. Ukazywały się jednak od końca, przypominając film przewijany do początku na podglądzie. Zatrzymały się dopiero na dniu, w którym przyjechała do domu zmarłej babci, aby zrobić porządek w szpargałach na strychu. Shairisse patrzyła w kulę i na te obrazy, odczuwając w sercu jakąś dziwną nostalgię.
          - Co to dokładnie oznacza? - zapytała, nie do końca rozumiejąc, co Kalisa ma na myśli. - Masz możliwości, aby przenosić kogoś w czasie?
          - Przyznaję, że będzie mnie to kosztowało sporo wysiłku i będę musiała się bardzo postarać, ale tak, w wyjątkowej sytuacji mam taką możliwość. A ta sytuacja jest bardzo wyjątkowa. Zatem, jeśli przejdziesz przez pierwszy portal, sprawię, że cofniesz się do czasu sprzed przybycia do Eldaryi - odparła kobieta poważnie. - Dodatkowo zadbam o to, abyś nie miała możliwości powrotu do tego magicznego świata. Dla ciebie będzie tak, jakbyś nigdy nie opuściła Ziemi i rodziny.
          - Tylko dla mnie? - spytała zdezorientowana. - A co to oznacza dla innych?
          - Dla ciebie i twojej ziemskiej rodziny czas będzie przywrócony do momentu sprzed twojego zniknięcia. Niestety dla Eldaryi i jej mieszkańców linia czasowa będzie płynąć nadal swoim dotychczasowym torem, jedynie ty przestaniesz istnieć w tym świecie. Znikniesz tutaj podobnie, jak zniknęłaś poprzednio na Ziemi.
          - Rozumiem… - odparła smutno. Wizja powrotu do domu na Ziemi była bardzo kusząca i kiedyś nie zastanawiałaby się nawet przez chwilę, tylko od razu pytała, w który portal ma wejść. Teraz jednak wiele w jej życiu się zmieniło. Nie mogła przecież tak po prostu zostawić wszystkich przyjaciół, na których jej zależało, tęskniłaby nawet za Miiko i Karuto. Poza tym Itzal mówił, że trafiła do Eldaryi z jakiegoś bardzo ważnego powodu. Co najważniejsze jednak to tutaj przecież znalazła swoją prawdziwą miłość. Nie wyobrażała sobie już życia bez Leiftana i nie potrafiłaby go zostawić. - Jakie mam inne wybory?
          - Środkowa ścieżka nic nie zmieni w twoim dotychczasowym życiu - kontynuowała Kalisa. - Wyprowadzi cię jedynie ze smoczego świata, kończąc jednak twoją ostatnią próbę. Trzecia ścieżka cofnie czas do dnia, w którym trafiłaś do Eldaryi, ale zarówno ty, jak i smoki będziecie pamiętać wydarzenia, które miały miejsce do dnia dzisiejszego i do tej chwili. Miałabyś wówczas możliwość dokonania zmian w swoich wyborach i podjętych decyzjach…
          - Ale…? Bo jest jakieś ale, prawda? - weszła jej w słowo, jednocześnie wpatrując się w kulę, w której znowu widziała obrazy ze swojego życia, jak w przewijanym do początku filmie. Tym razem ostatnim obrazem zatrzymanym w kuli był ten, przedstawiający ją w Sali Kryształu w dniu, w którym przybyła do Eldaryi.
          - Musisz zdawać sobie sprawę, iż takie cofnięcie w czasie spowoduje, że sporo rzeczy ulegnie zmianie - zaczęła wyjaśniać strażniczka. - Każda nowa decyzja wpłynie na bieg wydarzeń, zmieniając zarówno te wydarzenia, jak i twoje serce oraz osoby w twoim otoczeniu. Każda twoja nowa decyzja doprowadzi do nieprzewidywalnych zmian w życiu twoim, twoich znajomych, jak również w historii świata…
          - Czyli krótko mówiąc, nawet z pozoru bardzo błaha i nieistotna zmiana w biegu wydarzeń, może doprowadzić do katastrofy? - zapytała cicho.
          - Niestety, ale taka jest prawda… - odpowiedziała kobieta i delikatnie uścisnęła jej dłoń, zanim ją puściła. - Dla przypomnienia powiem, że portal po lewej stronie cofnie czas do dnia sprzed twoich przenosin i poprowadzi cię na Ziemię, środkowy zakończy próbę, nie zmieniając jednak nic w linii czasowej twojego życia, a portal po prawej stronie cofnie czas do twojego pierwszego dnia w Eldaryi.
          Gdy Kalisa mówiła te słowa, każdy z portali uruchamiał się w odpowiedniej kolejności. Dziwne jakby lustrzane tafle teraz wyglądały jak pionowe tafle wody, delikatnie drżąc i wibrując. Shairisse przelotem spojrzała na portale, a później znowu na strażniczkę.
          - Który powinnam wybrać? - zapytała ni to siebie, ni to Kalisę.
          - Tego wyboru musisz dokonać ty sama. Wsłuchaj się w siebie i w swoją duszę wybranko Wyroczni - powiedziała kobieta z łagodnym uśmiechem. - Ja pożegnam się z tobą tu i teraz, życząc ci jednocześnie, aby czas zawsze był po twojej stronie i oby zawsze ci sprzyjał - mówiąc to, delikatnie jej się ukłoniła.
          - Dziękuję Kaliso - powiedziała, również kłaniając się jej nieznacznie. Miała wrażenie, że kobieta będzie wiedziała o tym jej geście, mimo swojej przepaski na oczach. - Miło mi było cię poznać.
          - Wzajemnie moja droga - odpowiedziała strażniczka, cofając się kilka kroków i ulatując nieznacznie w górę, rozpłynęła się w powietrzu niczym mgielna chmura.
          Shairisse westchnęła cicho i spojrzała na Fafnira, który wciąż stał lekko na uboczu i przyglądał się z wyrazem pyska, jakby się łagodnie uśmiechał. Przez jakiś czas patrzyli oboje na siebie w ciszy, analizując to, co się właśnie wydarzyło. Smok obserwował zachowanie ziemianki, zdając sobie bardzo dobrze sprawę z walki, jaką dziewczyna toczyła we własnym sercu i umyśle. Wszystkie bowiem emocje, które przeżywała, wypisane były w jej oczach i na jej twarzy. Po dłuższej chwili Shairisse zwróciła się przodem do portali i przyglądała im się, jednocześnie starając się poukładać sobie w głowie wszystkie myśli.
          - Powiedz mi Fafnirze - odezwała się cicho, wpatrując się nadal w rozświetlone przejścia. - Te portale naprawdę mnie przeniosą tam, gdzie mówiła Kalisa, czy tylko mają symbolizować mój wybór?
          - To, że jest to próba drogie dziecko, nie oznacza, że cokolwiek się dzieje symbolicznie - odezwał się smok. - Portale przeniosą cię dokładnie w miejsce i czas, które wskazała strażniczka.
          - Rozumiem… - odparła i ponownie się zamyśliła.
          Obie propozycje cofnięcia się w czasie, były niezmiernie kuszące. Obie też jednak wzbudzały sporo wątpliwości. Powrót do dawnego życia i rodziny, która by ją pamiętała, kiedyś było przecież jej marzeniem. Nadal bardzo pragnęła zobaczyć się ze swoją rodziną, pragnęła ich uściskać, dowiedzieć się, czy wszystko u nich w porządku, ale… No właśnie… Teraz to się trochę zmieniło. Teraz to tutaj miała przyjaciół, to tutaj wiele osób liczyło na nią i to tutaj przecież znalazła swoją miłość. Poza tym zarówno Itzal, jak i Fafnir stwierdzili, że trafiła do Eldaryi z jakiegoś ważnego powodu. Coś w tym chyba musiało być, skoro też sama Wyrocznia się nią interesowała i ją chroniła. Smoczy władca wspomniał coś nawet o tym, że od niej zależy los Eldaryi i nie tylko. Jeśli rzeczywiście tak było, to nie mogła przecież tego zignorować. A powrót do pierwszego dnia w Eldaryi? Bardzo kuszące, ale czyż Kalisa nie ostrzegła, że wiele się zmieni i to niekoniecznie na lepsze? Przecież każde dotychczasowe wydarzenie i każda decyzja doprowadziły ją właśnie do tego czasu i tego miejsca. Jeśli się cofnie, może się okazać, że pomimo starań, coś potoczy się gorzej niż teraz… I co wtedy? Czy warto tak ryzykować? Czy będzie umiała żyć z konsekwencjami swojego wyboru?
          Nagle w głowie usłyszała słowa, które często mówiła jej babcia:
          - Naucz się doceniać i szanować czas oraz miejsce, w którym przyszło ci żyć, ponieważ jest to najodpowiedniejszy czas i miejsce dla ciebie, to jest twoje “tu i teraz”. Wszystko inne byłoby zwykłym oszustwem, niewartym funta kłaków.
          Wyjątkowo uparcie powtarzała je przed śmiercią, jakby chciała mieć pewność, że dobrze zapamięta te słowa. Czyżby coś przeczuwała i w ten sposób starała się przygotowywać ją na tę chwilę? W takim przypadku mogła tę próbę zakończyć tylko i wyłącznie wybierając środkowy portal. Może rzeczywiście najlepszym wyjściem będzie pozostawienie wszystkiego bez zmian? Przynajmniej nic nie będzie gorzej, niż jest teraz. Wiedząc już, przez jaki portal przejdzie, odwróciła się w stronę smoczego władcy.
          - Fafnirze, czy ty się obawiasz mojego wyboru? - zapytała, spoglądając prosto w jego smocze oczy.
          - Jeśli mam być szczery drogie dziecko - odezwał się smok - to powiem ci, że cały czas wierzę w to, że podejmiesz decyzję najbardziej odpowiednią do sytuacji.
          Na jego słowa Shairisse uśmiechnęła się łagodnie. Nie miała pojęcia, czy podjęta przez nią decyzja rzeczywiście okaże się najbardziej odpowiednia, ale uważała, że dzięki niej uniknie ewentualnego pogorszenia sytuacji. Przez krótką chwilę przyglądała się smoczemu władcy, a później odwróciła się przodem do portali i powoli podeszła do środkowego.
          - Mam nadzieję, że nie będę nigdy żałować tego wyboru - powiedziała sama do siebie i wyciągnęła dłoń, aby dotknąć tej swoistej wodnej tafli. Upewniwszy się, że kontakt z tą dziwną barierą nie powoduje żadnego nieprzyjemnego odczucia na skórze, odwróciła się i ostatni raz spojrzała na smoka. - Do zobaczenia po drugiej stronie Fafnirze… - po tych słowach weszła w portal.

     ***

          W obozie panowała cisza, ponieważ nikt nie wiedział, czy warto cokolwiek mówić. Wszyscy siedzieli przy ognisku i patrzyli w tańczące płomienie. Każdy zastanawiał się, jak szybko Shairisse wróci do nich i czego się dowie o sobie samej. Czy pozna swoje przeznaczenie? I co się nim okaże?
          - Minęły trzy dni, a my nadal nic kompletnie nie wiemy - powiedział nagle zrezygnowanym głosem Leiftan, wstając od ogniska. - Czemu ten smoczy władca przestał być wyczuwalny? A jeśli coś się stało? Nie zastanawia cię Itzalu, dlaczego nie wyczuwasz ani jego, ani Shairisse? Przecież nie mogli się rozpłynąć ot, tak… !
          - Nie wyczuwam ich Leiftanie, ponieważ najprawdopodobniej są w wymiarze, do którego nie mam wstępu - odpowiedział uspokajająco Itzal. - Fafnir mówił, że Shai będzie musiała udowodnić, że mogą jej zaufać, a to oznacza, że zapewne musi przejść jakieś próby i przez to blokowany jest do niej jakikolwiek dostęp. Poza tym mówiłem już wcześniej, że ta wyspa uniemożliwia mi swobodne poruszanie się po wymiarach i medytowanie…
          - Wiesz, że to nie brzmi uspokajająco? - odezwał się tym razem Keroshane.
          - Wiem Kero - odparł zaklinacz. - Wiem też jednak, że gdyby coś się stało Shairisse, to bym się o tym dowiedział…
          - Skąd ta pewność? - zapytał Leiftan, siadając ponownie na swoim miejscu. Nie bardzo dowierzał jego słowom. W pamięci wciąż miał obraz wystraszonej twarzy Shairisse, gdy na niego spojrzała tuż przed zniknięciem mu z oczu.
          - Powiedziałaby mi o tym moja znajoma… - odpowiedział poważnie i pewnie Itzal. - Nie mogę jednak powiedzieć nic więcej, przykro mi…
          - Masz sporo dziwnych koneksji Itzalu - mruknął lorialet pod nosem. - I sporo sekretów…
          - Akurat ty Leiftanie w tej kwestii nie powinieneś narzekać - odparł mu szeptem zaklinacz, jednocześnie zerkając na niego z wymownym uśmiechem.
          Przy ognisku znowu zapanowała cisza. Wszyscy od pewnego czasu zdawali sobie sprawę z dziwnego napięcia, jakie panowało między tymi dwoma mężczyznami. Wszyscy jednak byli przekonani, że wynika ono z faktu, iż Leiftan jest po prostu zwyczajnie zazdrosny o łączące Shairisse i zaklinacza relacje. Oboje bowiem spędzali ze sobą sporo czasu, a z racji ich wspólnej pracy nad stanem ducha dziewczyny, ich relacje były dość zażyłe i wyraźnie rzucało się w oczy, że oboje darzą się sporym zaufaniem. Nikt nie przypuszczał, że przyczyną napięcia między panami może być coś całkiem odmiennego. Przez dłuższy czas siedzieli w ciszy i nikt nawet się nie poruszył, każdy bowiem był zatopiony we własnych myślach.
          W pewnej chwili Valkyon poczuł nagłą potrzebę pójścia do zrujnowanej akademii. Uczucie to było nieodparte i niemal nad nim nie panował, jakby wzywała go jakaś niepojęta siła.
          - Gdzie idziesz Valkyonie? - zapytała Ewelein, spoglądając na wstającego i odchodzącego od ogniska wojownika.
          - Muszę się przejść… - odparł trochę zamyślonym głosem, kierując się w stronę akademii. - Ciężko mi usiedzieć w miejscu… Muszę odetchnąć…
          Valkyon nie bardzo rozumiał, czemu go tak nagle zaczęło ciągnąć w tamtą stronę. Szedł jednak przed siebie, jak go nogi prowadziły, aż doszedł do budynku akademii. Przed nim zatrzymał się na moment, jakby się zawahał, ale zaraz potem wszedł powoli do środka budowli.
          - Witaj smocze dziecię - odezwał się cicho jakiś głos, który zdawał się nie pochodzić z zewnątrz, tylko brzmiał w jego umyśle. - Wejdź do świata swoich przodków, bowiem wskazana jest twoja obecność. Wybranka Wyroczni dokonała wyboru i będzie właśnie rozmawiać z Pradawnymi. Bardzo będzie jej potrzebne wsparcie kogoś, komu będzie mogła bezgranicznie zaufać i kto będzie w stanie poświęcić dla niej wszystko…
          - Dlaczego zatem nie wezwaliście do niej Leiftana? - zapytał zaskoczony. Wydało mu się bardzo dziwne, że to właśnie jego wezwano do Shairisse, a nie jej ukochanego. W tej samej chwili jeden z regałów zaczął się przesuwać, a za nim ukazało się jakieś przejście. Wpatrywał się w nie oszołomiony, ponieważ badali tutaj niemal każdy kamień i wszystko inne, co mogło stanowić mechanizm, otwierający przejście i niczego wówczas nie znaleźli.
          - Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Teraz wejdź do świata swoich przodków, aby wywiązać się ze swojej obietnicy względem niej.
          - Obietnicy względem niej? - zapytał wystraszony. W głowie od razu zrodziła mu się myśl, że będzie musiał walczyć w jej obronie, bo przecież to jej obiecał, że będzie bronić ją nawet kosztem własnego życia.
          - Czyż nie obiecałeś jej również, że zawsze będziesz ją wspierać i będziesz przy niej w każdej potrzebie? - zapytał łagodnie głos, wyraźnie poznając jego myśli i chcąc uspokoić jego nerwy.
          - Tak, obiecałem… - odparł, wzdychając z ulgą.
          - Więc chodź ją wesprzeć.
          Powoli i niezbyt pewnie ruszył do otwartego przejścia. Jak tylko przekroczył próg, regał ponownie się przesunął, zamykając wejście, a on znalazł się w ciemnym tunelu. Zaczął iść przed siebie, a tunel z każdym jego krokiem rozświetlał się, dzięki pochodniom umieszczonym na ścianach. Po kilku długich minutach doszedł do skalnych wrót, na których było całe mnóstwo dziwnych, iskrzących znaków, ale żadnej klamki czy uchwytu. Bezwiednie uniósł rękę i delikatnie dotknął kilku znaków, powodując, że rozświetliły się one jeszcze mocniej, otwierając jednocześnie wrota. Jego oczom ukazała się ogromna sala wykuta w skale, którą rozświetlały lewitujące tuż pod sklepieniem niebieskie płomienie. Na ścianach, mniej więcej w połowie ich wysokości, znajdowały się posągi, przedstawiające jakby odpoczywające smoki. Każdy posąg przedstawiał innego smoka, o odmiennym kolorze oczu i mimo iż wyglądały one, jak posągi wykute z kamienia, sprawiały wrażenie, że obserwują wszystko dookoła. W ścianach groty znajdowało się kilka wyjść, które zapieczętowane były barierami energetycznymi.
          - Co to za miejsce? - zapytał z zachwytem, rozglądając się po pomieszczeniu.
          - To jest pradawna, smocza sala narad - odpowiedział Fafnir, który dosłownie chwilę wcześniej zmaterializował się obok niego. - Tutaj kiedyś podejmowaliśmy wszystkie najistotniejsze decyzje. I tutaj dzisiaj również poruszymy niezwykle ważne sprawy…
          - Kim jesteś? - zapytał zaskoczony, patrząc z podziwem na postać smoczego władcy.
          - Mam na imię Fafnir, jestem pradawnym władcą smoków - odpowiedział łagodnie i niezwykle dostojnie smok.
          - Ty mnie tu sprowadziłeś? - dopytywał niepewnie.
          - Tak Valkyonie.
          - Czuję się zaszczycony - odparł, kłaniając mu się nieznacznie.
          - Cieszę się, że mogliśmy się w końcu spotkać mój drogi - odpowiedział Fafnir, uśmiechając się łagodnie. - Shairisse przeszła właśnie wszystkie próby, które miały nam ukazać czystość jej serca i duszy. Okazało się jednak, że te próby były dla niej z jakiegoś powodu bardzo nieprzyjemne i osobiście bardzo je przeżyła. Szczególnie w trakcie drugiej próby wydarzyło się coś, co ją bardzo wzburzyło i prawie złamało jej serce… Niestety nie wiemy, co się stało, ponieważ dziewczyna natychmiast zablokowała to w swoim umyśle i sercu, nawet przed samą sobą. Jednak ból nie ustąpił i dlatego wezwaliśmy cię, abyś był dla niej wsparciem…
          - Czemu akurat mnie? - zapytał, wciąż nie rozumiejąc czemu smoki nie wezwały Leiftana.
          - Ponieważ was dwoje łączy wyjątkowa więź, z której oboje możecie sobie na razie nie zdawać sprawy - odparł ciepłym tonem smoczy władca. - Wiemy też, że z jakiegoś powodu ona ufa ci niemal bezgranicznie. Poza tym jesteś jednym z nas Valkyonie i czystość twojego serca nie jest dla nas tajemnicą, przez co wiemy, że my również możemy ci ufać bez zastrzeżeń. Dlatego właśnie ciebie wezwaliśmy na tę rozmowę.
          - Dziękuję - powiedział niemal wzruszony ich słowami.
          W tym samym momencie w sali rozległ się cichy odgłos, przypominający wyładowania elektryczne. Valkyon i Fafnir odwrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Było to wejście do sali, ale inne niż to, którym wszedł wojownik. Energetyczna bariera, która zamykała przejście, ustąpiła i na salę niepewnym krokiem weszła Shairisse. Zatrzymała się kilka kroków od nich i z niedowierzaniem patrzyła na Valkyona, jakby uważała, że ma przed sobą jedynie jakąś iluzję.
          - Czy to jakaś wasza kolejna próba? - zapytała, spoglądając teraz z wyrzutem na Fafnira. - To się robi już nieznośne… - dodała, czując jednocześnie, że opuszczają ją siły, a do oczu napływają łzy.
          - Shai, maleńka to naprawdę ja - odparł szybko wojownik. Nie zastanawiając się ani chwili, podszedł do niej pospiesznym krokiem i objął ją ramionami, przytulając mocno do siebie.
          - Na Wyrocznie… to naprawdę ty… - załkała cicho i wtuliła się w jego ciało całą sobą. - Naprawdę ty…
          - Tak, jestem przy tobie - odparł, głaszcząc ją delikatnie po włosach.
          Stali tak wtuleni przez dłuższą chwilę, podczas której Shairisse płakała cicho, zrzucając z siebie cały strach i ból, jaki jej towarzyszył, odkąd zaczęła próby. Valkyon nie odzywał się ani słowem, jedynie łagodnie i uspokajająco ją kołysał, czując, że w tym momencie wszelkie słowa są zbędne. Fafnir przyglądał się obojgu z zaciekawieniem i malującym się na pysku wyrazem dobrodusznego zadowolenia. Widok ten sprawił, iż poczuł, że sprowadzenie Valkyona, było naprawdę trafną decyzją. Po jakimś czasie Shairisse odsunęła się nieznacznie od Valkyona i spojrzała zapłakanymi oczyma w jego oczy. Mężczyzna delikatnie kciukami otarł mokre ślady z jej policzków i uśmiechnął się do niej ciepło i czule.
          - Już wszystko dobrze maleńka? - zapytał szeptem.
          - Tak. Dziękuję ci za to i dziękuję, że jesteś tutaj ze mną - odparła, uśmiechając się nieśmiało. - Gdzie są pozostali?
          - Jestem tylko ja… Fafnir mnie tu sprowadził…
          - Ekhm… - odkaszlnął smok, aby dać znać, że chciałby zacząć wspólną rozmowę. Oboje zamilkli i spojrzeli na niego lekko zawstydzeni.
          - Przepraszam, ale… - zaczęła niepewnie Shai.
          - Wstęp do tej sali mają jedynie smocze dzieci i w drodze wyjątku ty wybranko Wyroczni - odparł cicho i łagodnie Fafnir. - Nie przepraszaj drogie dziecko. Rozumiem twoje emocje i cieszę się, że mogłem sprowadzić twojego smoczego przyjaciela do ciebie…
          - Smoczego przyjaciela? - zapytała zdumiona, patrząc to na jednego, to na drugiego swojego rozmówcę.
          - Nie powiedziałeś jej, kim jesteś Valkyonie? - zapytał zdziwiony władca smoków.
          - Nikomu nie powiedziałem… - mruknął zawstydzony szef Obsydianu, spuszczając przy tym wzrok.
          - Ale dlaczego? - dopytywał smok. - Twoja matka nie chciałaby, abyś ukrywał swoje pochodzenie…
          - Znałeś moją matkę? - przerwał mu zaskoczony wojownik.
          - Tak mój drogi…
          - To znaczy Valk, że ty też jesteś smokiem? - tym razem przerwała im Shairisse, patrząc na Valkyona coraz bardziej zaskoczona. - Czemu mi nie powiedziałeś?
          - Później to sobie wyjaśnicie drogie dzieci - odezwał się spokojnie Fafnir. - Nie chciałbym przedłużać twojego pobytu tutaj wybranko Wyroczni, żeby nie nadwyrężać twojego zdrowia…
          - Fizycznie czuję się bardzo dobrze - przerwała mu z niewinnym uśmiechem. - Jedna noc poza obozem przecież nie mogła mi zaszkodzić… 
          - Ty tak to odczuwasz, jednak w waszym wymiarze jesteś nieobecna od ponad trzech dni - odparł smok.
          Słysząc jego słowa, zdziwiła się jeszcze bardziej i poczuła, że nagle zakręciło jej się w głowie. Spojrzała pytająco na Valkyona, a ten widząc jej zdezorientowanie, złapał ją pod ramię i potwierdzająco kiwnął głową. Nic nie odpowiedziała, tylko położyła swoją dłoń na dłoni wojownika, tym samym dając mu do zrozumienia, że nie chce, aby ją puścił.
          - Dlatego nie chcę przedłużać niepotrzebnie twojego pobytu tutaj - kontynuował smoczy władca. - Próby, którym zostałaś poddana, udowodniły nam coś, co przeszło wszelkie nasze oczekiwania…
          - To znaczy? - przerwała mu, nie bardzo rozumiejąc, co dokładnie smok chce powiedzieć.
          - To znaczy, że twoje serce i dusza są niemal nieskazitelnie czyste… - wytłumaczył Fafnir. - Biorąc jednak pod uwagę twoją rasę, w sumie mogliśmy się spodziewać takiego wyniku, aczkolwiek…
          - Moją rasę? - znowu mu przerwała, zaciskając jednocześnie mocniej swoją rękę na dłoni Valkyona.
          - W czasie drugiej próby ujawniła ci się przecież twoja rasa, prawda? - smok spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
          - Obraz z lustra… był prawdziwy? - zapytała niepewnie. W tym samym momencie poczuła znowu dziwny ból w sercu, jak wówczas, gdy patrzyła w lustro. Nie wiedziała, czemu go odczuwa, ale tylko jęknęła cicho i skuliła się w sobie.
          - Tak drogie dziecko.
          - Czyli jestem Aengelem? - wyszeptała, nie do końca wierząc we własne słowa i wsparła się mocniej na ramieniu Valkyona, czując, że za chwilę może zemdleć. - Albo raczej Daemonem, bo Aengels wymarli…
          - Nie Shairisse, jesteś czystym i nieskażonym Aengelem z domieszką ludzkiej krwi - wyjaśnił Fafnir.
          - Jakie jest zatem moje przeznaczenie? - zapytała ledwie słyszalnie, gdyż strach ponownie zawładnął jej ciałem. Od razu na myśl przyszły jej wizje, że będzie musiała się poświęcić, dopełniając dawny rytuał Niebieskiego Poświęcenia, by przywrócić równowagę w Eldaryi. Może jednak trzeba było wrócić na Ziemię i niczym się nie przejmować? W jej oczach panika była coraz czytelniejsza, przez co Valkyon przytulił ją do siebie, szepcząc, że jest i będzie przy niej do końca.
          - Twoim przeznaczeniem jest uratować Eldaryę, jak również Ziemię drogie dziecko - powiedział dostojnie władca smoków. - Sprawisz, że Eldarya stanie się autonomicznym światem i ostatecznie zostaniesz Strażniczką Kryształowego Ducha. Nie obawiaj się, nie będzie to od ciebie wymagało poświęcenia - dodał uspokajająco, widząc jej coraz bardziej spanikowane spojrzenie.
          - To wszystko, co mówisz wydaje mi się związane tylko z Eldaryą - powiedziała niepewnie. - Co wspólnego z tym ma Ziemia? Jak niby mam ją ratować?
          - Jeśli nie uratujesz Eldaryi i nie powstrzymasz daemona, wówczas jego następnym celem będzie niestety Ziemia - odparł zakłopotany Fafnir. - Dlatego mówiłem ci, że nie dopuszczam nawet myśli, że coś się nie powiedzie…
          W tym samym momencie w sali zaczęło pojawiać się kilka mniejszych smoków, które ustawiały się w półkolu obok swojego władcy. Wszystkie smoki przyglądały się Shairisse z wyraźną nadzieją w oczach i jakby nieznacznymi uśmiechami na swoich pyskach. Patrząc na nie, poczuła nagle narastającą presję i stres zaczął jej ściskać żołądek. Krew powoli odpłynęła jej z twarzy i pojawiły się lekkie zawroty głowy. Czy na pewno da radę sprostać swojemu przeznaczeniu? Czy uda jej się uratować oba światy? Czy da radę powstrzymać daemona, skoro nawet nie wie, kim on jest?
          - Chciałbym oficjalnie w imieniu smoczego świata i jego mieszkańców powiedzieć, że masz nasze całkowite poparcie i zaufanie oraz zawsze możesz liczyć na naszą pomoc i wsparcie - powiedział dostojnie smoczy władca. - Wszyscy wierzymy, że podołasz swojemu przeznaczeniu wybranko Wyroczni.
          - Też mam taką nadzieję… - wyszeptała drżącym od emocji głosem. - Dziękuję za wszystko…
          Ostatniego zdania nie dokończyła, a słowa wypowiedziała niemal bezgłośnie i osunęła się bezwładnie. Na jej szczęście Valkyon natychmiast zareagował i uchronił ją od upadku, łapiąc i unosząc ją w ramiona.
          - Zabierz ją do obozu - powiedział trochę zaskoczony Fafnir. - Niechaj wasza pielęgniarka ją nawodni i powiedz, żeby użyła korali “cessabitas sileas”. To powinno zadziałać w trybie natychmiastowym.
          - Nie wiem, czy posiada takie… - odparł niepewnie wojownik, nie mając pojęcia, o jakich koralach mówi smok.
          - Są to korale, które silnie uspokajają emocje, więc posiada je na pewno, są w stałym jej wyposażeniu wyjazdowym - powiedział spokojnie smok. - Idź już, spotkamy się jeszcze przed waszym wyjazdem z wyspy. Do zobaczenia Valkyonie.
          - Do zobaczenia…
          Po tych słowach smoki się rozpłynęły w powietrzu, a Valkyon pewnym krokiem ruszył do jedynego otwartego wyjścia z groty. Okazało się, że tym razem nie szedł żadnymi tunelami, tylko od razu znalazł się na zewnątrz akademii. Gdy wyszedł z budynku, niemal natychmiast przybiegł do niego Athira, jakby wyczuwał, że pojawi się jego pani. Przy fontannie wojownik zatrzymał się na moment i przyklęknął, aby chłodną wodą obmyć trochę twarz Shairisse. Jej chowaniec wykorzystał sytuację i polizał ją po rękach, skomląc przy tym cicho.
          - Athi, wszystko będzie dobrze, idź do obozu i uprzedź pozostałych - powiedział wojownik, wstając z kolana. Różany lis nie czekał ani chwili i biegiem ruszył do obozu.
          Valkyon szedł powoli, aby nie wstrząsać niepotrzebnie ciałem ukochanej i przy okazji zastanawiał się, co powiedzieć pozostałym. Nie czuł się jeszcze na siłach, aby wyjawić swoje pochodzenie i nie bardzo wiedział, czy mówić o tym, co wydarzyło się w smoczej sali narad. Nie wiedział przecież, co dziewczyna zechce ujawnić z tamtej rozmowy i jakimi wieściami zechce się podzielić z innymi. Ostatecznie doszedł do wniosku, że na razie powie, iż podczas spaceru, gdy przechodził obok budynku akademii, wpadła na niego i od razu zemdlała. Postanowił też, że później wspólnie ustalą jakąś wersję wydarzeń i zastanowią się wspólnie, co powiedzieć na temat wydarzeń ze smoczej sali.
          - Rzeczywiście wyglądasz jak anioł - wymamrotał pod nosem, patrząc na jej spokojną i trochę bladą twarz. - Kto by pomyślał…
          - Valkyon? Shairisse! - krzyknął nagle z daleka Leiftan, biegnąc za Athirą. - Co się stało? Co z nią?!
          - Chyba tylko zemdlała… - odparł spokojnie, zatrzymując się i spoglądając na niego oraz na zaklinacza i Ewelein, którzy przybyli tuż za nim.
          - Shai słońce moje - szepnął spanikowany lorialet i powoli zaczął ją zabierać z jego rąk. Mimo dramatyzmu całej sytuacji nie mógł znieść, że jego ukochana jest w ramionach innego, a już szczególnie w ramionach szefa Obsydianu. - Daj mi ją Valkyonie, dalej sam ją poniosę. Gdzie ją znalazłeś?
          - Przechodziłem obok zrujnowanej akademii i wpadłem na nią, jak wychodziła z budynku - powiedział zmieszany. - Zanim zdążyłem zareagować, spojrzała tylko na mnie i zemdlała…
          - Zanieście ją szybko do namiotu - nakazała Ewe, sprawdzając w międzyczasie puls Shairisse. - Mówiła coś, zanim zemdlała?
          - Nie, nic… - powiedział i podrapał się po karku, starając się naprędce wymyślić, jak przekazać elfce słowa Fafnira. - Był tam jednak smoczy władca i powiedział, żebyś ją nawodniła i użyła korali “cessabitas sileas”...
          - Rozumiem, dziękuję Valkyonie - odparła pielęgniarka i razem z Leiftanem szybko oddalili się w stronę obozu.
          - Fafnir z wami rozmawiał? - zapytał Itzal, gdy zostali z Valkyonem sami. Patrzył na niego z łagodnym uśmiechem, gdyż dobrze wiedział, że ten coś ukrywa. Od momentu jego odejścia, wyczuwał, że coś się dzieje ważnego. Jego znaki zaczęły lśnić delikatnie, jakiś czas po tym, jak wojownik poszedł się przejść. - To dlatego odszedłeś od ogniska, prawda? Wydarzyło się dużo więcej, niż powiedziałeś…
          - Tak Itzalu - przytaknął Valkyon, jednocześnie wzdychając głośno. - Wydarzyło się dużo więcej, ale na razie nie chcę pozostałym mówić, żeby nie wygadać czegoś, czego Shai sama nie będzie chciała ujawniać.
          - Rozumiem cię - odparł zaklinacz spokojnie. - Powiedz mi tylko, oboje byliście w smoczym wymiarze?
          - Tak, oboje rozmawialiśmy ze smokami w smoczej sali narad.
          - Czyli jednak dokonała właściwego wyboru… - szepnął pod nosem Itzal. - Ciekawe, czy zrozumiała próby…
          Po tych słowach obaj panowie ruszyli do obozu, pogrążeni we własnych myślach. Obaj przecież wiedzieli trochę więcej, niż mówili pozostałym.

Offline

#27 22-08-2023 o 01h54

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 27

Witam i pozdrawiam.

cz.22 NIEPOKOJE SERCA

          - “Zrozumiałaś w końcu naiwna dziewczyno, kto jest moim sojusznikiem?” - te słowa Naytili krążyły po głowie Shairisse, niczym natrętny komar, którego nie można przegonić, bo zawsze uparcie wraca. Cały czas powracały też do niej i przeplatały się wzajemnie, wizje nieuchronnie zbliżającego się czarnego cienia daemona, któremu towarzyszył szyderczy śmiech wiedźmy oraz widok czarnej tafli lustra, w której nic się nie odbija. Dlaczego te wizje sprawiały jej taki ból? Czemu widząc teraz daemona ma wrażenie, że jest on kimś, kogo zna? Widząc jego postać, nie odczuwała już tego samego strachu, co kiedyś, podczas wizji wywołanych przez skażony kryształ, ale ogarniało ją potworne uczucie rozczarowania, zawodu i poczucie, że została zdradzona… Tylko przez kogo? Czemu tak bardzo krwawi jej serce? Czemu jest jej tak potwornie smutno?
          - Shairisse… obudź się, proszę… - usłyszała nagle w oddali cichy i zmartwiony, ale trochę niewyraźny głos. Wydawało jej się, że rozpoznaje ten ciepły głos, który zawsze ją koił i uspokajał. Teraz jednak ów głos sprawił, że pod jej powiekami mimowolnie zebrało się kilka łez. Nie rozumiała, czemu tak się dzieje, ale przymknęła mocniej powieki, aby powstrzymać te łzy. Niestety już po chwili poczuła, jak jedna z nich powoli zaczęła wypływać z kącika jej oka. Niemal od razu czyjaś ciepła dłoń otarła ją delikatnie z jej twarzy i po chwili czyjeś usta złożyły na jej wargach łagodny, miękki pocałunek. Zanim otworzyła oczy, wzięła jeszcze głęboki wdech, aby odświeżyć umysł i poczuć się trochę pewniej. Wówczas zaczęła się domyślać, że to Leiftan jest przy niej, gdyż poczuła charakterystyczny zapach jego perfum i usłyszała pytanie, zadane zatroskanym głosem: - Co się dzieje kochanie?
          Powoli otworzyła oczy i rzeczywiście ujrzała pochylającego się nad nią Leiftana, na którego twarzy malowały się zmartwienie i troska, mieszające się z radością i ulgą. Niemal od razu wypełniła ją radość, a serce zabiło mocniej, gdy usłyszała wyraźnie jego głos i nabrała pewności, że to jej ukochany ją wyrwał z tych koszmarnych wizji. Przez chwilę w skupieniu wpatrywała się w jego twarz, jakby odkrywała jego rysy na nowo. W końcu wyciągnęła obie ręce spod koca i delikatnie ujęła jego twarz w obie dłonie.
          - To ty mnie obudziłeś mój książę? - zapytała zalotnie szeptem, nawiązując do historii śpiącej królewny, obudzonej pocałunkiem.
          - Miałem wrażenie, że śni ci się coś nieprzyjemnego - wytłumaczył pospiesznie. - Byłaś bardzo niespokojna i nie chciałem, żebyś dłużej śniła coś, co wyraźnie sprawiało ci ból - dodał, kładąc swoje dłonie na jej dłoniach.
          - Czemu się tak martwisz kocie? - zapytała po chwili ledwo słyszalnie, widząc w jego oczach i wyrazie twarzy, że jest zmartwiony i zatroskany.
          - Tak strasznie się o ciebie bałem słoneczko - wyszeptał wzruszonym głosem i ucałował jej dłonie od wewnątrz.
          - Dlaczego? Przecież nic mi nie jest - odparła z uśmiechem.
          - Widziałem cię na klifie i kiedy zniknęłaś mi z oczu, pomyślałem, że spadłaś z urwiska… - mówił łamiącym się głosem. - Bałem się, że zginęłaś i…  że straciłem cię na zawsze. Wtedy pękło mi serce, a cały mój świat legł w gruzach… Bez ciebie nic w moim życiu nie ma sensu…
          - Byłeś na klifie, gdy Fafnir przenosił mnie do groty prób? - zapytała niepewnie, jednocześnie poważniejąc i powoli odsuwając swoje ręce od jego twarzy. Od razu skojarzyła sobie fakt, że tuż przed przeniesieniem słyszała, jak ktoś krzyczy za nią przerażony, ale pamiętała również, że gdy się odwróciła, to widziała sylwetkę daemona…
          - Tak. Poszedłem za tobą, ponieważ się o ciebie martwiłem… - odparł lekko zaskoczony, łapiąc łagodnie za jej dłonie.
          - To ty za mną tak krzyczałeś? - dopytywała cicho, starając się poskładać swoje chaotyczne myśli. W sercu ponownie poczuła jakieś dziwne ukłucie, a po jej kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
          - Tak… Byłem przerażony, że w chwili słabości zechcesz popełnić jakąś głupotę - odpowiedział, całując ją delikatnie po rękach. - Gdy na mnie spojrzałaś, miałaś w oczach coś dziwnego… jakbyś była nieobecna, zagubiona… I jeszcze miałem wrażenie, że coś cię wówczas przestraszyło… - dodał, intensywnie wpatrując się w jej oczy. W jej spojrzeniu dostrzegł coś, co go zaniepokoiło. Miał wrażenie, że przez moment ponownie ujrzał w jej oczach ten ulotny przebłysk jakiejś obawy, czy też nie kontrolowanego lęku przed czymś. Czy to wrażenie było zgodne z prawdą, czy było tylko ułudą jego zmartwionego serca i umysłu? Jeśli było prawdziwe, to co takiego wywoływało w niej ten lęk? Co takiego się wydarzyło od tego momentu, gdy widział ją po raz ostatni?
          - Nie widziałam cię wtedy na klifie… - wyszeptała cicho, siląc się na delikatny uśmiech. Nie chciała wspominać o daemonie, żeby nie dokładać zmartwień ukochanemu. Wolała na razie sama poukładać sobie wszystko w głowie. Chciała też przede wszystkim porozmawiać z Itzalem, aby zapytać go o jakąś radę i dowiedzieć się, czy może on cokolwiek będzie w stanie zrozumieć z jej wizji. Jeśli nie, to może chociaż uda mu się wytłumaczyć jakoś, skąd w jej sercu ten niepokój. Poza tym nie wiedziała, co dokładnie wyjawił Valkyon, a nie chciała mówić czegoś innego, niż on.  - Pamiętam, że rozmawiał ze mną Fafnir i powiedział, że mam mu zaufać i iść w jego stronę. Później słyszałam czyjeś krzyki, ale niewyraźnie i z bardzo daleka. Zaraz potem znalazłam się w miejscu, gdzie otaczały mnie ciemności… Po chwili jednak ustąpiły i okazało się, że byłam w smoczej grocie prób… Na ten moment reszta wydarzeń jest dla mnie trochę chaotyczna i niespójna, dlatego na razie chciałabym sobie to przypomnieć i poukładać w głowie, a dopiero później wszystko opowiem…
          - A pamiętasz powrót ze smoczego wymiaru? - zapytał zaciekawiony.
          - Nie bardzo… - odparła, udając zmartwioną. Domyślała się, że zapewne wróciła w towarzystwie Valkyona i dlatego Leiftan o to zapytał. Od jakiegoś już czasu zdawała sobie sprawę, że ukochany jest zazdrosny o jej szefa straży i łączące ich wzajemne relacje. - Jestem zmęczona, chyba się jeszcze zdrzemnę… - dodała, ziewając i starając się w ten sposób chwilowo zakończyć rozmowę.
          - Jak sobie życzysz - powiedział z łagodnym uśmiechem Leiftan i ucałował ją czule w usta. - Najważniejsze, że nic ci nie jest i jesteś z nami… Później porozmawiamy o wszystkim.
          - Dobrze - odparła, również się uśmiechając. - Też się cieszę, że wróciłam cała i zdrowa… Przepraszam, że znowu się przeze mnie zamartwiałeś… - dodała, odgarniając czarny kosmyk jego włosów, który zsunął mu się do oczu.
          - Nie przepraszaj słoneczko - szepnął, łapiąc jej dłoń i delikatnie całując. - Odpoczywaj teraz, a ja pójdę poinformować pozostałych, że się przebudziłaś i nic ci nie jest - oznajmił, wstając i kierując się do wyjścia z namiotu. Zanim jednak wyszedł, odwrócił się jeszcze w jej stronę. - Kocham cię Shai…
          - Też cię kocham Leiftanie - odpowiedziała cicho i posłała mu buziaka.
          Słyszała jeszcze, jak lorialet ogłosił wszystkim przy ognisku, że się przebudziła, nic jej nie jest i, że postanowiła jeszcze trochę pospać. Od razu też usłyszała westchnienia ulgi i po chwili do namiotu weszła Ewelein, aby ponownie ją zbadać i upewnić się, że jej stan zdrowia nie wzbudza żadnych obaw.
          - Na pewno wszystko dobrze Shai? - zapytała elfka, patrząc na nią trochę podejrzliwie. - Bo wyglądasz, jakby cię coś dręczyło… - dodała, sprawdzając jej puls. Następnie pochyliła się nad nią i zajrzała jej w oczy, świecąc przy tym małą lampeczką, aby sprawdzić reakcję źrenic.
          - Tak Ewe - odparła z uśmiechem. - Jestem jeszcze tylko trochę śpiąca i mam mały mętlik w głowie, ale to chyba z powodu różnic w odczuwaniu upływu czasu między wymiarami. Przez to czuję się lekko zdezorientowana, ale to nic… Myślę, że szybko mi przejdzie, jak tylko wypocznę i nadrobię swoje niedospanie. Poza tym, aby poczuć się lepiej, muszę sobie wszystko przypomnieć i poukładać w głowie.
          - Rozumiem - uśmiechnęła się pielęgniarka i sięgnęła do swojej torby lekarskiej. Po chwili wyciągnęła niewielką fiolkę z zielonym płynem i położyła ją na posłaniu obok Shairisse. - Pamiętasz eliksir Admonere?
          - To ten, który dałaś mi na uporządkowanie myśli i wspomnień po tym ataku Ashkore’a?
          - Tak moja droga - odparła elfka z uśmiechem. - Zostawiam ci jeden na wypadek, gdybyś chciała wspomóc swój umysł w odzyskiwaniu równowagi. A teraz odpoczywaj, a jakby coś się działo, to zawołaj. Jestem przed namiotem.
          - Dziękuję Ewe, jesteś kochana - powiedziała i jak tylko przyjaciółka wyszła, sięgnęła po fiolkę i wypiła jej zawartość. Zanim jednak zasnęła, do namiotu wślizgnęła się jeszcze mała Floppy z liścikiem od Valkyona, w którym prosił o spotkanie na klifie w nocy, jak wszyscy pójdą spać.

     ***

          Itzal siedział po turecku na brzegu urwiska i wpatrywał się w horyzont, nasłuchując szeptów niesionych powiewami wiatru. Wiedział, że są to jedne z ostatnich chwil na tej wyspie, ponieważ wstępnie ustalono, że następnego dnia będą wracać do Kwatery. Słońce chyliło się ku zachodowi, przyozdabiając niebo całą gamą ciepłych barw, głównie czerwieni i żółcieni. Cały rozpościerający się przed nim krajobraz, zdawał się emanować spokojem i łagodnością. Nawet morskie fale rozbijające się o nabrzeże, sprawiały wrażenie, jakby mniej porywczych i brutalnych, niż zawsze.
          - Cały czas wiedziałeś, co się dzieje z Shairisse? - zapytał Valkyon, podchodząc do zaklinacza i siadając obok niego.
          - Nie - odparł cicho Itzal i na moment zamknął oczy, wykonując przy tym dziwny gest rękoma. Jego znaki na chwilę zalśniły, by zaraz potem przygasnąć. - Teraz możemy spokojnie rozmawiać. Kiedy odszedłeś od ogniska, przemówiła do mnie strażniczka czasu Kalisa, moja dawna znajoma…
          - To o niej mówiłeś, że poinformuje cię, jeśli coś się stanie Shai? - przerwał mu wojownik.
          - Nie Valkyonie - odpowiedział z delikatnym uśmiechem. - Wówczas przyszedłby do mnie psychopomp z informacją.
          - Psychopomp? Co to takiego, albo raczej, kto to taki? - zdziwił się szef Obsydianu, po raz pierwszy słysząc taką nazwę.
          - To istota, której zadaniem jest przeprowadzenie duszy na drugą stronę lub odprowadzenie jej do świata pozagrobowego - wytłumaczył łagodnym głosem. - Potocznie nazywana jest przewodnikiem dusz i pojawia się pod różnymi postaciami. Na przykład ludziom na Ziemi najczęściej ukazuje się pod postacią kruka, bądź wrony, łudząco podobnych do naszego pterocorvusa.
          - Mroczne stworzenia… - mruknął Valkyon.
          - Mroczne tylko z wyglądu - zaśmiał się Itzal. - To ich współpraca ze śmiercią sprawiła, że tak je postrzegamy. Wracając jednak do twojego pierwszego pytania… To Kalisa poinformowała mnie, że Shairisse przechodzi właśnie trzecią próbę i wyjaśniła mi, na czym ta próba polega.
          - Rozumiem. Gdy wracaliśmy, powiedziałeś, że Shai dokonała właściwego wyboru… - stwierdził zamyślony wojownik. - Skąd wiedziałeś, jakiego wyboru dokonała? I skąd miałeś pewność, że ten wybór był właściwy?
          - Gdyby nie wybrała właściwie, już nigdy byśmy z nią nie porozmawiali…
          - Co przez to rozumiesz? - zapytał zaniepokojony. - Mogła zginąć? Przecież Fafnir powiedział, że jej serce i dusza są niemal nieskazitelnie czyste, dlaczego więc… 
          - Źle mnie zrozumiałeś Valkyonie - przerwał mu pospiesznie zaklinacz. - Właśnie z powodu tej czystości możemy nadal cieszyć się jej obecnością. Podczas trzeciej próby Shairisse dostała do wyboru trzy portale. Dwa z nich, dzięki zdolnościom Kalisy dawały Shai możliwość cofnięcia się w czasie, a jeden pozwalał ukończyć próbę bez żadnych zmian w jej linii czasowej. Tylko ten jeden portal mógł sprowadzić ją z powrotem do nas i tylko dzięki niemu mogło nadal się wypełniać jej przeznaczenie…
          - A pozostałe? - wszedł mu w słowo zaciekawiony. - Gdzie prowadziły pozostałe portale? Przecież mając możliwość cofnięcia się w czasie, można by było naprawić stare błędy…
          - Poprawianie historii prawie nigdy nie kończy się happy endem drogi Valkyonie - odparł smutno Itzal. - Co do przenosin i portali… Pierwszy z nich dawał jej szansę powrotu na Ziemię, do czasu sprzed przybycia do naszego świata. Ona nie pamiętałaby ani pobytu w Eldaryi, ani napotkanych tu osób, a my byśmy żyli dalej, ale już bez niej i… bez nadziei na…
          - Wiem… - przerwał mu, słysząc jego łamiący się głos i spojrzał na niego ze smutnym uśmiechem. Od razu zrozumiał, o czym tak ciężko było powiedzieć Itzalowi. Wiedział przecież, jakie jest przeznaczenie Shairisse i doskonale zdawał sobie sprawę z możliwych skutków jej zniknięcia teraz z Eldaryi. - Rozumiem, że dowiedziałeś się już, jakie jest jej przeznaczenie?
          - Tak… - odparł cicho zaklinacz, uśmiechając się do niego nieznacznie. - Wygląda na to, że ty też je znasz. Wracając do portali… Drugi z nich…
          - Nie chcę już tego wiedzieć Itzalu - znowu mu przerwał i spojrzał w stronę horyzontu. Nie potrzebował wiedzieć więcej, aby zdać sobie sprawę, jak wiele Shai poświęciła, żeby móc uratować ich świat. Tyle razy przecież mówiła mu o swojej tęsknocie za rodziną. Myśląc o tym, zrozumiał, że wybór, którego dokonała, musiał być dla niej zapewne bolesny, ponieważ niejako po raz drugi straciła swoją rodzinę, którą miała na wyciągnięcie ręki. - Wiem już wystarczająco dużo, aby zrozumieć, jak wiele musiała poświęcić i wycierpieć. Teraz lepiej rozumiem, dlaczego była w tak kiepskim stanie psychicznym, gdy się spotkaliśmy w smoczym wymiarze…   
          Przez dłuższy czas obaj panowie siedzieli na klifie i rozmawiali o wydarzeniach, które miały miejsce w smoczej sali narad. Nie poruszyli już więcej tematu przeznaczenia Shairisse ani związanego z jej rasą. Valkyon o tym nie wspominał, a Itzal nie dopytywał, ponieważ intuicja podpowiadała mu, że i tak już wkrótce wszystkiego się dowie bezpośrednio od dziewczyny. Ta sama intuicja podpowiadała mu również, że właśnie zaczynał się nowy rozdział w życiu Eldaryi i jej mieszkańców.
          - Shai poznała twój sekret? Ten dotyczący twojej rasy? - zapytał w pewnym momencie zaklinacz.
          - Tak… - odparł zakłopotany. - Fafnir jej wyjawił, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
          - Jak zareagowała?
          - Zapytałam, dlaczego mi nic nie powiedział - wtrąciła się nagle Shairisse, która właśnie do nich podeszła. Valkyon poruszył się gwałtownie, zaskoczony trochę jej nagłym pojawieniem się, za to zaklinacz wydawał się całkowicie spokojny, jakby spodziewał się jej przybycia.  - Nie boicie się panowie, że ktoś usłyszy, o czym rozmawiacie?
          - Nie moja droga - odparł Itzal, tajemniczo się uśmiechając i robiąc jej miejsce między nimi.
          - Ja was przecież usłyszałam - powiedziała zdziwiona, siadając na przygotowanym miejscu.
          - Usłyszałaś, bo jesteś wtajemniczona - powiedział zaklinacz, nadal uśmiechając się enigmatycznie.
          - Nie rozumiem… - stwierdziła zdezorientowana.
          - Gdy podszedł do mnie Valkyon i zaczęliśmy rozmowę, wzniosłem wokół nas magiczną barierę - zaczął spokojnie tłumaczyć. - Coś na kształt ochronnej bańki. Jest niewidzialna i sprawia, że rozmowy wewnątrz niej słyszą tylko te osoby, które są wtajemniczone w temat. Poza tym Altazar uprzedził mnie, że się zbliżasz.
          - Altazar? - zdziwiła się dziewczyna.
          - Mój chowaniec - zaśmiał się zaklinacz, widząc jej zdziwioną minę i równie zdziwione spojrzenie Valkyona.
          - Masz chowańca? - zapytała jeszcze bardziej zaskoczona. Nigdy bowiem nie widziała w pobliżu Itzala żadnego stworzenia, które mogłaby uznać za jego chowańca. - Nie przypominam sobie, żebym jakiegoś widziała w pobliżu ciebie.
          - To jedna z jego specjalnych umiejętności - powiedział rozbawionym głosem. - Potrafi sprawić, że osoby, które go widzą, nie zapamiętują go, albo kompletnie nie zwracają na niego uwagi. Poza tym idealnie się kamufluje. Altazar ujawnij się na chwilę - dodał, spoglądając gdzieś w bok.
          Po kilku sekundach z cienia wyszedł chowaniec, który wyglądem do złudzenia przypominał czarną panterę i podobnie się poruszał. Podszedł najpierw do zaklinacza i otarł się o niego, mrucząc przy tym głośno, a następnie do pozostałych i zaczął się łasić, całkiem jak zwyczajny, udomowiony kot. W pierwszym odruchu Shairisse instynktownie znieruchomiała, ale już po chwili zaczęła głaskać i drapać za uchem to, jak się okazało bardzo milusińskie stworzenie. Jego gęste, czarne futro było miękkie w dotyku niczym aksamit i dodatkowo przy pieszczotach wyszło na jaw, że na plecach skrywają się w nim średniej wielkości dwa skrzydła. Długi czarny ogon zakończony był złotym frędzelkiem, a na łapach miał niewielkie złote skarpetki. Jego oczy były jednak bardzo nietypowe, jak na kotowatego o czarnym umaszczeniu, gdyż ich kolor przypominał błękit nieba w bezchmurny letni dzień.  Na środku, przez całą długość pyszczka przebiegała złota linia, która na czubku głowy, między uszami przybierała kształt półksiężyca. Na pierwszy rzut oka, owe złote wstawki w umaszczeniu sprawiały wrażenie, jakby delikatnie lśniły, poza tym całe ciało stworzenia otaczała ledwo dostrzegalna, czarna mgielna aura. Wszystko to nadawało wyglądowi chowańca bardzo enigmatycznego charakteru, a dzięki temu sam chowaniec wydawał się idealnie pasować do Itzala.
          - Wyraźnie was polubił - powiedział z zadowoleniem zaklinacz. - Rzadko się zdarza, aby tak się łasił do innych.
          - Jest przecudowny - odparła, śmiejąc się Shairisse i w tej samej chwili Altazar ostentacyjnie wtulił swoją głowę w zagłębienie jej szyi, niemal przewracając ją na plecy. - Jaki to rodzaj chowańca? Nigdy takiego nie widziałam.
          - Altazar jest bardzo rzadkim stworzeniem i, prawdę mówiąc, nie jest typowym chowańcem. Jest z rodzaju nemorosum felem, czyli przekładając na bardziej zrozumiały język, jest to cienisty kot - powiedział ze śmiechem, a następnie zwrócił się do pupila: - Idź już Altazar, proszę i pilnuj, czy ktoś się nie zbliża.
          Chowaniec spojrzał na zaklinacza, jakby z lekkim wyrzutem i ponownie skrył się w cieniu. Itzal spojrzał na swoich towarzyszy i westchnął cicho.
          - Wydaje mi się, że chyba chcecie sobie porozmawiać o tym, co się wydarzyło. Zatem zostawię was samych, abyście ustalili między sobą, co i jak chcecie powiedzieć innym - dodał, podnosząc się i otrzepując ubranie z piasku.
          - Zostań z nami - powiedzieli Shairisse i Valkyon równocześnie. - Nie przeszkadza nam twoja obecność.
          - Dziękuję moi drodzy, jesteście naprawdę mili - odparł z ciepłym uśmiechem. - Lepiej jednak zostawię was samych, na pewno będzie wam się wtedy swobodniej rozmawiało. Ja będę pod drzewem, gdybyście potrzebowali jakiejś rady, albo może wsparcia. Altazar… i Athira was uprzedzą, gdy ktoś będzie się zbliżał - dodał, widząc idącego do nich różanego lisa.
          - Dziękujemy Itzalu - powiedzieli znowu jednocześnie.
          Gdy zaklinacz odszedł, na krótką chwilę zapadła cisza, w której czasie Athira radośnie witał się z nimi, łasząc się i radośnie popiskując. Kiedy chowaniec uznał, że ilość otrzymanych pieszczot, jest już dla niego zadowalająca, oddalił się kawałek i położył, obserwując okolicę.
          - Lepiej się już czujesz Shairisse? - zapytał w końcu Valkyon, zerkając na dziewczynę z troską w oczach.
          - Tak Valk - odparła, uśmiechając się do niego ciepło. - Jestem naprawdę wdzięczna, że byłeś tam ze mną…
          - To zasługa Fafnira, to on mnie sprowadził do ciebie. I też jestem mu bardzo wdzięczny za to… Nawet jeśli przez niego mój sekret wyszedł na jaw… - powiedział, uśmiechając się lekko zakłopotany. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że ukryłem przed tobą, kim naprawdę jestem?
          - Nie Valkyonie, chociaż nie bardzo rozumiem, czemu to ukrywałeś? - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
          - Ponieważ od dziecka słyszałem opowieści o tym, jak mordowano przedstawicieli mojej rasy, licząc, że w ten sposób Eldarya uzyska w końcu stan równowagi, którego wcześniej nie osiągnęła z powodu zdrady aengeli - zaczął powoli wyjaśniać. - Obawiałem się, że jeśli ujawnię to, iż jestem smokiem, wówczas pozostali pomyślą, że to przeze mnie Eldarya nie jest światem, jakim miała być i faery postanowią złożyć mnie w ofierze, licząc na poprawę sytuacji…
          - Bardzo dobrze cię rozumiem - powiedziała cicho Shai, spoglądając na horyzont. - Poznałam historię Eldaryi oraz nastawienie jej mieszkańców względem pradawnych ras… Dlatego tak bardzo obawiałam się dowiedzieć, że krew jednej z nich płynie w moich żyłach. Teraz obawiam się, że jeśli powiem, kim jestem, to mnie również będą obwiniać i uważać za współwinną zdrady moich przodków…
          - Nie powinnaś się obawiać  - odparł pospiesznie Valkyon. - W Kwaterze na pewno nikt cię nie będzie obwiniać…
          - W samej Kwaterze może i nie - powiedziała w zamyśleniu, wchodząc mu w słowo - ale już poza nią na pewno znajdzie się ktoś, komu będzie się wydawać, że jestem winna temu, że Niebieskie Poświęcenie nie przyniosło oczekiwanego efektu. Jestem daemonem, a mieszkańcy Eldaryi, mimo upływu czasu nadal nienawidzą i boją się przedstawicieli tej rasy.
          - Nie jesteś daemonem, tylko aengelem…
          - Dla mnie to jedno i to samo - przerwała mu smutno, spuszczając wzrok.
          - Nie mów tak maleńka - powiedział, kładąc jedną rękę na jej kolanie, a drugą łapiąc ją za podbródek i delikatnie zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. - Różnica jest ogromna, co potwierdził ci przecież sam Fafnir. Jesteś nieskażonym aengelem, o czystym sercu i duszy i nie masz nic wspólnego ze zdradą przodków.
          - Dziękuję ci Valkyonie za twoje słowa - odparła po chwili, uśmiechając się nieśmiało i odwracając twarz w stronę morza. - Tak bardzo boję się, jak przyjmą tę wiadomość inni… - dodała, kładąc swoją dłoń na jego dłoni, którą wciąż trzymał na jej kolanie.
          - Wychodzi na to, że oboje jesteśmy w podobnej sytuacji Shai - powiedział z łagodnym westchnieniem, również przenosząc swoje spojrzenie na horyzont. - To dlatego wtedy na statku powiedziałem, że dobrze cię rozumiem…
          - Teraz też rozumiem Valk…
          - Cieszę się jednak, że to właśnie ty poznałaś tę prawdę - oznajmił, spoglądając ponownie na nią z nieśmiałym uśmiechem. - Naprawdę ciężko żyje się z takim sekretem, nie mając żadnego wsparcia… Nie mając kogoś, komu można się zwierzyć, wyżalić… Kogoś, przed kim nie musisz mieć tajemnic, bo wie o tobie wszystko i cię nie odtrąca…
          - Też się cieszę, że nie muszę być ze swoim sekretem sama - powiedziała, ściskając delikatnie jego rękę.
          Przez chwilę oboje siedzieli w ciszy, uspokajającej, łagodnej i będącej wyrazem obopólnego zrozumienia. Gdzieś w oddali nawoływały się nocne chowańce, a morskie fale leniwie rozbijały się o skały u stóp urwiska. Zdawało się, jakby nawet świat przystanął na moment w miejscu, dając im możliwość poukładania sobie wszystkiego w głowach.
          - Co powiemy pozostałym? - zapytał nieśmiało Valkyon.
          - A co im powiedziałeś do tej pory?
          - Powiedziałem, że będąc na spacerze, przechodziłem obok akademii i zobaczyłem, jak wychodzisz, że spojrzałaś na mnie i zemdlałaś… nic więcej - wytłumaczył spokojnie. - Nie chciałem niczego ujawniać bez wcześniejszej rozmowy z tobą… Nie mogłem przecież powiedzieć, że byłem z tobą w smoczej sali narad, bo zapewne zaczęliby się zastanawiać, z jakiego powodu to właśnie ja zostałem dopuszczony do smoków. Tylko Itzal wie, jaka jest prawda.
          - I niech tak na razie zostanie… Cieszę się, że jest po naszej stronie - zaśmiała się delikatnie.
          - Tak… - uśmiechnął się ciepło wojownik. - Czasami mam wrażenie, że on zna czyjeś myśli z wyprzedzeniem…
          - Możliwe, że tak jest - powiedziała w zadumie. - Jednak jest bardzo mądrą i wyrozumiałą osobą, dlatego mam do niego pełne zaufanie.
          - Ja również - przyznał Valkyon, przypominając sobie, że zaklinacz dotrzymał słowa i zachował dla siebie informacje o jego rasie, jak również o wydarzeniach z Balenvii i jego walce z Ashkorem. - Miałbym do ciebie prośbę Shai…
          - Tak?
          - Czy możemy na razie nie mówić innym, że jestem smokiem? - zapytał, spoglądając w jej stronę. - Chyba nie jestem jeszcze gotowy, aby to wyznać innym.
          - Jak sobie życzysz Valkyonie - odpowiedziała z uśmiechem. - O mojej rasie też na razie nie mówmy pozostałym… Boję się, że nie zareagują na to entuzjastycznie…
          - Ok - uśmiechnął się łagodnie i podniósł prawą dłoń z wyprostowanym małym palcem. - Umowa stoi?
          - Umowa stoi - odparła z uśmiechem, krzyżując swój mały palec z jego.
          Oboje pozostali na klifie do późnych godzin nocnych, rozmawiając o tym wszystkim, co się wydarzyło. Shairisse opowiedziała Valkyonowi o swoich próbach i wyborach, których musiała dokonać. Przemilczała jedynie moment z lustrem w czasie drugiej próby, ponieważ nadal sama nie była pewna, co się wówczas wydarzyło. Później oboje starali się zrozumieć, co Fafnir miał na myśli, mówiąc o jej przeznaczeniu. W jaki sposób miała sprawić, że Eldarya stanie się światem autonomicznym? W jaki sposób miała powstrzymać daemona? Drżała przecież na samą myśl o nim. Poza tym, jak można powstrzymać kogoś, o kim kompletnie nic nie wiadomo? I co Fafnir miał na myśli, mówiąc, że ostatecznie zostanie Strażniczką Kryształowego Ducha? Mimo iż bardzo starali się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, nadal pozostawało więcej niewiadomych i pytań bez odpowiedzi, niżby sami tego chcieli. W końcu niedługo przed świtem stwierdzili, że nie warto dłużej głowić się nad czymś, co na razie jest zbyt enigmatyczne i postanowili wrócić do obozu, nim ktokolwiek się obudzi i zauważy ich nieobecność. Chcąc zachować maksimum ostrożności, pierwsza do obozu poszła Shairisse, a Valkyon został chwilę dłużej na klifie, aby w razie czego nie zostali przyłapani, jak wracają razem. Gdy dziewczyna odeszła, wojownik przez jakiś czas siedział jeszcze, zastanawiając się, o jakiej wyjątkowej więzi między nimi mówił Fafnir. Więzi, z której podobno oboje nie zdają sobie sprawy… Czyżby chodziło o to, że oboje są przedstawicielami pradawnych ras, które uznane zostały za wymarłe? Czy może chodzi o to, że tak dobrze się dogadują i rozumieją?

     ***

          Następnego dnia przy śniadaniu, atmosfera w obozie była trochę napięta. Poprzedniego dnia nikt nie rozmawiał z Shairisse i teraz każdy spoglądał na nią z malującym się na twarzy zaciekawieniem i wyczekując jakichkolwiek wyjaśnień z jej strony. Ona natomiast nie wiedziała nawet, od czego ma zacząć i w jaki sposób oznajmić pozostałym, co się wydarzyło i jaki los jest jej pisany. Sama przecież nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób ma się dokonać to, co uważane było za jej przeznaczenie.
          - Wiem, że zapewne chcielibyście wiedzieć, co się ze mną działo, gdy mnie nie było - zaczęła w końcu niepewnie. - Problem jednak polega na tym, że sama nie do końca rozumiem, co się działo i nie wszystko pamiętam…   
          Widząc jej zakłopotanie i niezdecydowanie, Itzal postanowił trochę ją uspokoić i naprowadzić na to, jakie informacje najbardziej wszystkich interesują.
          - Shairisse, nie musisz nam opowiadać wszystkiego ze szczegółami - powiedział swoim łagodnym i ciepłym głosem. - Zrozumiemy, że może to być dla ciebie trudne, albo zbyt osobiste. Najbardziej nas interesuje, czy spotkałaś się ze smokami i czy dowiedziałaś się czegokolwiek? Bo na razie pewne jest jedynie to, że nie było cię ponad trzy dni i omdlałą znalazł cię Valkyon.
          - Tak, spotkałam się ze smokami i dowiedziałam się, że podobno mam uratować Eldaryę… - wyszeptała, sprawiając jednak przy tym wrażenie, jakby sama nie bardzo wierzyła w to, co mówi. - Fafnir powiedział, że sprawię, iż Eldarya stanie się takim światem, jakim miała być od samego początku. Powiedział też, że ostatecznie zostanę Strażniczką Kryształowego Ducha…
          - A mówił, w jaki sposób tego dokonasz? - zapytał zaskoczony Keroshane.
          - Niestety nie zdążył, ponieważ wtedy zakręciło mi się w głowie i źle się poczułam - odparła lekko zawstydzona, zerkając na Valkyona. - Pamiętam, że Fafnir pomógł mi wyjść, a na zewnątrz zobaczyłam Valkyona i… chyba zemdlałam. Nie wiem, co jeszcze mogłabym wam powiedzieć…
          - Itzal mówił, że miałaś przejść jakieś próby, żeby spotkać się ze smokami. To prawda? - zapytał coraz bardziej zaciekawiony Kero. - Wybacz, że tak dopytuję, ale to niesamowite… Spotkałaś się ze smokami, które są dla nas święte, a które uważaliśmy za wymarłe… - dodał z entuzjazmem.
          Wszyscy spoglądali na nią z zaciekawieniem, prosząc, aby opowiedziała, co się wydarzyło po tym, jak trafiła do smoczego wymiaru. Widząc ich zaintrygowane spojrzenia, nagle poczuła się trochę skrępowana i zawstydzona. Wówczas Itzal ponownie przyszedł jej z pomocą i z ciepłym uśmiechem powiedział, że jeśli coś jest jej zdaniem zbyt osobiste, to nie musi im przecież o tym mówić. Wyjaśnił, że to było niejako jej prywatne spotkanie ze smokami i każdy zrozumie, gdy zechce coś zachować tylko dla siebie. Shairisse z wdzięcznością spojrzała na niego i uśmiechnęła się promiennie, a następnie zaczęła opowiadać o próbach. Mówiła o Yvoni i o tym, jak ponowne spotkanie z tą leśną istotą, uwolniło ją ostatecznie od poczucia winy, jakie ją dręczyło od śmierci hamadriady. Słysząc to, zaklinacz uśmiechnął się pod nosem. Zrozumiał bowiem, że to wydarzenie było dokładnie tym, czego Shairisse potrzebowała do całkowitego zamknięcia emocji związanych z Yvoni. Później dziewczyna opowiedziała o świątyni fenghuangów i Naytili oraz jej chowańcach, które teraz nosiły imiona szefów straży, a nie daemonów. Nie powiedziała jednak o dziwnym pokoju z lustrem ani o tym, że dzięki niemu dowiedziała się, iż jest aengelem. Powiedziała jedynie, że wiedźma podczas tej próby oznajmiła, że ma nowego sojusznika i nieustannie dopytywała ją, czy zrozumiała w końcu, kto nim jest.
          - Gdy mówiła o sojuszniku, jej osobę spowiła mroczna aura, a na plecach pojawiły się czarne skrzydła. Wiedziałam więc, że mówiąc o swoim sprzymierzeńcu musiała mieć na myśli daemona, którego poszukujemy… Nie rozumiem tylko, dlaczego była przekonana, że znam jego prawdziwą tożsamość… - przyznała cicho i z lekką zadumą. W tej samej chwili poczuła ostry ból z tyłu głowy i jęknęła, łapiąc się za nią. Niczym nagły błysk flesza, w jej umyśle na moment pojawił się obraz pokoju z lustrem, w którym poza nią i czarną postacią daemona nikogo więcej nie było. Za to, gdy spojrzała w odbicie lustra, dostrzegła siebie i kogoś jeszcze, ale nie daemona… Zamiast czarnej postaci w lustrze widziała tylko czyjąś rozmytą sylwetkę… Przypomniała sobie, że to właśnie widok tej osoby sprawił, że tak bardzo zabolało ją wówczas serce i jednocześnie przygniótł je ogromny ciężar… Dlaczego wciąż nie może sobie przypomnieć, kim była ta osoba? Myśląc ponownie o tym wydarzeniu, poczuła, jak do oczu zaczęły jej napływać łzy, których nie była w stanie powstrzymać. Poczuła też, jak tamte emocje znowu powoli opanowują całe jej ciało.
          - Co się dzieje Shai? Czemu płaczesz? - zapytał z troską, siedzący obok niej Leiftan. Następnie przytulił ją łagodnie, a ona wtuliła się w jego ramiona i łkając cicho, starała się uspokoić. - To już jest za tobą słońce. Naytili nie żyje i nie może ci już zrobić żadnej krzywdy - przemawiał do niej łagodnie, tuląc ją mocniej i całując w czubek głowy.
          - Wiem… - odparła po dłuższej chwili, a odsuwając się nieznacznie od niego, zaczęła ocierać pospiesznie łzy z policzków. - Nie do końca pamiętam, co się dokładnie wówczas wydarzyło… Pamiętam jednak, że byłam śmiertelnie przerażona obecnością tej wiedźmy i daemona. Później była trzecia próba. Wybaczcie, ale na razie nie chcę mówić, czego dotyczyła…
          Shairisse nie chciała mówić pozostałym o tym, że miała możliwość powrotu na Ziemię, do domu i rodziny. To było dla niej bardzo osobiste przeżycie i nie chciała o nim opowiadać, aby inni nie pomyśleli, że pragnie, by ją podziwiano za dokonanie takiego, a nie innego wyboru. Na razie jedyną osobą, której zwierzyła się z tego był Valkyon i chwilowo chciała, aby tak pozostało. Kiedy zerknęła na zaklinacza, w jego spojrzeniu dostrzegła jakby poparcie i zrozumienie, przeplatane z podziwem. Zaskoczona delikatnie zmarszczyła brwi, zastanawiając się i jednocześnie jakby pytając go, czy ma świadomość tego, czego dotyczyła ta próba i jakiego dokonała wyboru. W odpowiedzi na jej spojrzenie, mężczyzna uśmiechnął się łagodnie i bezgłośnie szepnął, że wie i jest z niej bardzo dumny. Wówczas domyśliła się, że zapewne poznał tę prawdę dzięki swoim zdolnościom i znajomościom, jednakże wyraźnie zamierzał zachować tę wiedzę tylko dla siebie. Wiedziała, że na jego dyskrecji może polegać, więc uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Może kiedyś opowie pozostałym, na czym polegała jej trzecia próba, ale jeszcze nie teraz.
          - Nie musisz mówić nic więcej, jeśli nie czujesz się na siłach - powiedział zaklinacz uspokajająco, jednocześnie ukradkiem spoglądając na Valkyona. - Czy dowiedziałaś się czegoś na temat swojego pochodzenia?
          - Dowiedziałam się, że na pewno nie jestem smoczycą… - odparła zakłopotana. - Fafnir poinformował mnie, że podczas tej drugiej próby miałam poznać swoją rasę, ale… ja nie wszystko z niej pamiętam. Obawiam się, że potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby to sobie przypomnieć… - dodała, spoglądając na innych niepewnie. - Przepraszam was…
          - Nie masz za co przepraszać - odezwał się Nevra z uśmiechem. - Najważniejsze, że przeszłaś próby, spotkałaś się ze smokami i dowiedziałaś się, jakie jest twoje przeznaczenie… Nawet jeśli na razie nie do końca wiadomo, w jaki sposób ma się ono wypełnić. Znając życie, więcej szczegółów poznasz z czasem, a my będziemy cię wspierać i pomagać ci w każdy możliwy sposób, prawda? - zapytał, rozglądając się po zgromadzonych. Wszyscy jednomyślnie przytaknęli, uśmiechając się do Shairisse serdecznie i zapewniając ją, że wszystko się na pewno ułoży tak, jak trzeba. Następnie wszyscy już na spokojnie kończyli jeść śniadanie, luźno dyskutując między sobą o ostatnich wydarzeniach.
          Po tym, jak wszyscy się najedli i chwilę odpoczęli po porannych rewelacjach, wspólnie podjęto decyzję o natychmiastowym zwinięciu obozu i powrocie na statek. Kiedy zaczęto wszystko pakować, nagle w niewielkiej odległości od obozu pojawiła się bezkształtna chmura dziwnej mgły, z której po chwili wyłonił się Fafnir.
          - Witaj Shairisse - odezwał się dostojnym głosem smok i lekko skinął głową w powitalnym geście. Jak na komendę, wszyscy odwrócili się w jego stronę i zaskoczeni spoglądali na widmową postać pradawnego władcy. - Was również witam przyjaciele. Zanim odpłyniecie,  chciałem się dowiedzieć, czy wróciłaś do pełni sił drogie dziecko?
          - Tak Fafnirze, czuję się już dobrze - odparła z uśmiechem. - Dziękuję za twoją troskę.
          - Cieszy mnie ta wiadomość - powiedział z ulgą. - Pamiętaj wybranko Wyroczni, że zawsze jesteś mile widziana w naszym wymiarze i zawsze możesz liczyć na nasze wsparcie i pomoc, twoi przyjaciele również.
          - Bardzo miło nam to słyszeć - oznajmił Leiftan, kłaniając się delikatnie.
          - Wiem, że nie całkiem jeszcze pojmujesz, w jaki sposób ma się wypełnić twoje przeznaczenie - powiedział smok, spoglądając na nią łagodnie. - Mogę ci jednak obiecać, że z czasem wszystko zrozumiesz. Masz dobrą intuicję i niebywale czyste serce… do tego bardzo wiele osób ci sprzyja, dlatego jestem pewien, że sobie poradzisz.
          - Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
          - My smoki wierzymy w ciebie Shairisse - odpowiedział smoczy władca, a następnie zwrócił się do pozostałych. - Dbajcie moi drodzy o to dziewczę i wspierajcie jej wysiłki, bowiem dzięki temu dużo łatwiej i szybciej sprosta ona swemu przeznaczeniu. Teraz chciałbym się pożegnać i życzyć wam spokojnego powrotu do domu.
          - Dziękujemy Fafnirze i do zobaczenia - odpowiedzieli, wciąż z niedowierzaniem patrząc na majestatyczną postać smoka.
          - Do zobaczenia drogie dziecko - powiedział Fafnir i po tych słowach zniknął, rozpływając się w powietrzu.
          - Na wszystkich bogów, to naprawdę był smok! - zawołał Keroshane, spoglądając na innych z zachwytem wymalowanym na twarzy.
          - Czyżbyś nie wierzył w jego istnienie? - zapytał rozbawiony zaklinacz, kontynuując zwijanie namiotów.
          - Wierzyłem… - odpowiedział rozentuzjazmowany. - Ale co innego słyszeć o nim, a co innego zobaczyć na własne oczy…
          - To prawda, że robi wrażenie - przyznał z uśmiechem Nevra. - Nie spodziewałem się, że przyjdzie się z nami pożegnać.
          - Dobra, dobra - odezwała się Ewelein żartobliwym tonem. - Zbierajmy się w końcu. Równie dobrze możemy zachwycać się w drodze powrotnej.
Wszyscy szybko dokończyli pakowanie i ruszyli w stronę plaży, aby jak najszybciej wsiąść na statek i ruszyć w drogę powrotną do Kwatery.

     ***

          Pomimo późnych godzin nocnych Shairisse stała na dziobie statku oparta o reling i spoglądała w zamyśleniu na morze.
          - Nie możesz spać? - zapytał Itzal, podchodząc do niej.
          - Nie bardzo… - odparła ze smutnym uśmiechem.
          - Martwisz się czymś, prawda? - bardziej stwierdził, niż zapytał, przyglądając się jej uważnie. - Odkąd wróciłaś ze smoczego wymiaru, jesteś trochę jakby bardziej zamyślona, nieobecna…
          - Tak bardzo chciałam się dowiedzieć, kim jestem - zaczęła po chwili mówić smutno. - A jednocześnie, tak strasznie bałam się odkryć to, co odkryłam o sobie podczas drugiej próby.
          - Masz na myśli to, jakiej rasy krew płynie w twoich żyłach?
          - Tak… Naprawdę nie chciałam być przedstawicielką akurat tej rasy, którą wszyscy znienawidzili za zdradę - powiedziała, zerkając na zaklinacza. - I jak na złość okazało się, że właśnie nią jestem. Aengelem…
          - Przecież to jeszcze nie koniec świata moja droga - uśmiechnął się do niej i pokrzepiająco położył dłoń na jej ramieniu.
          - Wiem, że nie - odparła cicho, spuszczając wzrok na swoje dłonie. - Boję się jednak, że co niektórzy mogą mnie obwiniać za zdradę moich przodków, albo, co gorsze, będą uważać, że to moja wina, iż Niebieskie Poświęcenie nie przyniosło oczekiwanego skutku.
          - Nawet tak sobie nie żartuj - stwierdził lekko zniesmaczony. - Nikt na pewno tak nie pomyśli.
          - Mam nadzieję. Na razie jednak nie chcę nikomu o tym mówić - oznajmiła, znowu spoglądając na niego. - Wiesz tylko ty i Valkyon… Nie chcę mówić nawet Leiftanowi. Muszę to sobie wszystko poukładać i zastanowić się, co dalej.
          - Dobrze, jak sobie życzysz - uśmiechnął się nieznacznie. - Chociaż przyznam szczerze, że nie do końca rozumiem, dlaczego mi i Valkyonowi powiedziałaś, a chcesz zataić przed Leiftanem?
          - Valkyon wie, ponieważ był obecny, gdy Fafnir potwierdzał to, że jestem aengelem - powiedziała cicho. - Tobie zaś powiedziałam, ponieważ sam przyznałeś, że wiesz więcej, niż mówisz, a poza tym mam wrażenie, że i tak byłeś już świadomy mojej rasy. Mam rację? - pytając, popatrzyła na niego badawczo.
          - Domyślałem się od pewnego czasu - odparł z uśmiechem zaklinacz.
          - Od dawna?
          - Pamiętasz nasze sesje z domykania emocji? - zapytał poważnie. - Już wtedy zacząłem podejrzewać, że jesteś prawdopodobnie potomkiem aengeli. Wykazujesz się bowiem niebywałą empatią i altruizmem, jesteś współczująca i starasz się we wszystkim i wszystkich dostrzec pozytywne strony. Takie właśnie cechy wyróżniały kiedyś aengeli. Do tego ta twoja więź z Kryształem i Wyrocznią. Niemal całkowitej pewności co do twojej rasy nabrałem, gdy opisałaś Klucz Eliana i jego podstawę, dzięki którym znalazłaś się w Eldaryi. One były stworzone dla przedstawicieli rasy aengel, stąd białe skrzydła w podstawie. Nie znałaś przecież zaklęcia do aktywacji, a mimo to przebudziłaś ich moc. Dziwię się tylko, że Lśniąca Straż jeszcze na to nie wpadła… - dodał z zadumą.
          - Czyli miałam rację. Byłeś już poniekąd wtajemniczony - zaśmiała się cicho. - Może to i lepiej, że jeszcze nie poskładali wszystkich faktów i domysłów w całość…
          - Może i tak. Wciąż jednak nie powiedziałaś, czemu chcesz to zataić przed Leiftanem?
          - Przed wyjazdem na wyspę rozmawialiśmy o tym, jakiej rasy krew może płynąć w moich żyłach - zaczęła tłumaczyć. - Kiedy zapytałam, co by było, gdybym okazała się daemonem lub aengelem, to poczułam, że się spiął. Mimo jego późniejszych zapewnień, że to nic by nie zmieniło i nadal będzie mnie kochał, to miałam wrażenie, że ta informacja chyba go trochę przeraziła. Dlatego na razie nic nie chcę mówić.
          - Rozumiem - odparł Itzal. Domyślał się, że to raczej nie przerażenie było wówczas powodem spięcia się chłopaka, ale raczej fakt, że ukochana może okazać się przedstawicielem jego rasy. Nie chciał jednak teraz nic więcej mówić, ale spojrzał na Shairisse w zadumie i zaczął się nagle zastanawiać, czy Leiftan rzeczywiście nie zdaje sobie sprawy z tego, kim jest dziewczyna, czy tylko umiejętnie to udaje? Kolejny dobry powód, aby uważniej przyglądać się poczynaniom daemona.
          - Powiem ci Itzalu w sekrecie, że trochę zaczęłam się bać tego swojego przeznaczenia - powiedziała po dłuższej chwili, jakby trochę zasmucona, a trochę niezdecydowana.
          - Czemu? - zapytał zaskoczony.
          - W pierwszej chwili, jak Fafnir powiedział, że moim przeznaczeniem będzie sprawić, że Eldarya stanie się światem autonomicznym, to dopadły mnie wizje, że faery złożą mnie w ofierze…
          - O-oh… Że co?! - niemal zakrztusił się Itzal. - Na Wyrocznię… ale ty masz bujną wyobraźnię. Te czasy w Eldaryi już dawno minęły.
          - Niby to wiem, ale mimo wszystko takie było moje pierwsze skojarzenie - zaśmiała się gorzko. - Nie mam pojęcia, w jaki niby sposób mam uratować ten świat? Jak mam powstrzymać daemona, skoro nawet nie mam pojęcia, kim on jest?
          - Wiesz, że czasami pozornie nic nie robiąc, możemy sprawić, że świat lub osoby wokół nas się zmienią? - zapytał bardzo poważnie, spoglądając w jej stronę.
          - Wiem… - odparła bez przekonania, zerkając na zaklinacza przelotnie. Tyle narobiło się szumu wokół jej przeznaczenia, że jakoś nie wyobrażała sobie, aby mogła uratować świat, pozornie nic nie robiąc. - Wątpię jednak, aby to dotyczyło mnie i Eldaryi…
          - Uważam, że nie powinnaś się bać na zapas… To, że masz uratować świat i powstrzymać “bestię” - mówiąc ostatnie słowo, zrobił sugestywny znak cudzysłowu dłońmi w powietrzu - wcale nie musi oznaczać, że będziesz musiała robić jakiś nad wyraz heroiczny wysiłek. Czasami może się okazać, że wystarczy po prostu być, wysłuchać, kochać… Czasami wystarczy jedno spojrzenie, aby uratować życie milionom istnień… - dodał Itzal, wyraźnie błądząc gdzieś myślami i zerkając w stronę horyzontu.
          - Jedno spojrzenie? - zdziwiła się Shairisse.
          - Tak, jedno spojrzenie - potwierdził i zerknął na nią z uśmiechem. - Nie słyszałaś nigdy historii o uratowaniu miasta Bargain - sath?
          - Nie…
          - W Północnym Królestwie leżało miasto Bargain - sath - zaczął opowiadać. - Kiedyś duże i bogate, kwitnące i tętniące życiem miasto, w którym żyło około tysiąca osób. Władała nim piękna, dobra i niezwykle subtelna księżniczka Inanna. Miasto stało się obiektem pożądania pewnego chciwego, brutalnego i wojowniczego księcia Sheverasha. Książę znany był z tego, że w podbijanych przez siebie miastach i osadach, prawie nigdy nie zostawiał nikogo przy życiu. Poza tym słynął też z tego, że nigdy nikogo nie kochał. Przybył kiedyś ze swoimi wojskami pod mury miasta Bargain - sath, z zamiarem zdobycia go i wymordowania mieszkańców. Wszyscy w mieście umierali ze strachu, ponieważ było to miasto pokojowo nastawione do życia i świata. Nikt w mieście nie potrafił walczyć, czy chociażby zwyczajnie się bić. Wówczas księżniczka Inanna zaproponowała, że postara się wynegocjować jakieś bezkrwawe rozwiązanie z tej sytuacji. Nikt nie wierzył, że cokolwiek uda jej się wskórać u księcia, ale ona zaprosiła go wraz z eskortą do miasta, aby porozmawiać. Książę przyjechał z kilkoma swoimi strażnikami i zanim zapadł zmierzch, Inanna została jego żoną, a wojownicy zostali odesłani do domów. Podobno nigdy już nikogo nie najechał, ani nie zabił. Zapytany kiedyś przez przyjaciela, dlaczego postanowił się ożenić z księżniczką Inanną, odpowiedział, że wystarczyło jedno spojrzenie jej srebrzystozłotych oczu, aby jego serce mocniej zabiło i zaczęło całkowicie należeć do niej, tylko jedno spojrzenie…
          - Naprawdę tak było? - zapytała z niedowierzaniem. - Czy wymyśliłeś to teraz, żeby mnie pocieszyć?
          - Naprawdę - uśmiechnął się Itzal, rozbawiony jej podejrzeniami. - Książę Shevarash był symbolem zemsty, krucjat, straty i nienawiści, a imię księżniczki - Inanna, jak się później okazało oznacza “dama z nieba”.
          - Zapewne zaczarowała go albo odurzyła jakimś eliksirem - stwierdziła ze smutkiem. - Ja nie mam takich zdolności…
          - Księżniczka Inanna nie miała takich zdolności - odparł ciepło i łagodnie. - Była tak zwanym faery nieumagicznionym, czyli takim, który nie ma żadnych umiejętności magicznych. Co do księcia, on wówczas nie wziął nic do picia ani do jedzenia, w obawie o to, że zechcą go otruć. Dlatego moja droga nie zadręczaj się swoim przeznaczeniem… Może w twoim przypadku też wystarczy tylko “jedno spojrzenie”?
          - Dziękuję ci Itzalu - wyszeptała delikatnie wzruszona. Nawet nie przypuszczała, jak wiele prawdy kryje się w tym stwierdzeniu zaklinacza. - Za tę historię i za podtrzymywanie mnie na duchu…
          - Coś jeszcze cię dręczy, prawda? - zapytał, spoglądając na nią zatroskany. - W twojej aurze widzę niewielką skazę, co oznacza, że masz jakiś emocjonalny problem moja droga.
          Shairisse westchnęła smutno i spojrzała na niego ze łzami w oczach. Opowiedziała mu o pokoju z lustrem w czasie drugiej próby i o tym, że w pokoju tym była tylko ona i daemon, ale gdy spojrzała w lustro, to w odbiciu, zamiast daemona, dostrzegła kogoś innego i nie może sobie przypomnieć kogo. Przyznała, że jedyne, co zapamiętała to, że widok tej osoby sprawił, iż strasznie zabolało ją serce. Powiedziała o dręczących ją teraz wizjach, w których słyszy potworny śmiech Naytili i widzi zbliżającego się daemona oraz o tafli lustra, w której nic się nie odbija.
          - I zawsze po tych wizjach czuję się, jakbym została zdradzona… - powiedziała, ocierając kolejne łzy spływające jej po twarzy. - Jakby mi ktoś wbijał nóż w plecy… Czemu nie mogę sobie przypomnieć, kogo widziałam w lustrze?
          - Nie mogę pomóc ci w tej kwestii Shai - oznajmił zakłopotany Itzal. Domyślał się, kim zapewne była ta osoba, której widok wyrzuciła ze swojej pamięci i niestety wyczuwał, że na tę chwilę jest to dla niej najbezpieczniejsze rozwiązanie, aby nie spowodować jej załamania się. Wiedział, że na razie dziewczyna musi podbudować się psychicznie i emocjonalnie i musi pogodzić się ze swoim pochodzeniem. Dopiero gdy osiągnie stan równowagi, będzie mogła się w pełni zmierzyć ze swoim przeznaczeniem i wtedy zapewne przypomni sobie, kim była osoba w odbiciu.
          - Nie możesz odblokować tego wspomnienia, tak jak wtedy z chwili ataku Ashkore’a? - zapytała z nadzieją w głosie.
          - Niestety… - odparł cicho. - Po pierwsze, to wspomnienie dotyczy czegoś, co nie wydarzyło się realnie, czyli nie ma zakotwiczenia w naszym wymiarze. Po drugie moja droga, wizję miałaś w czasie próby w smoczym wymiarze, do którego smoki nie wpuszczają nikogo poza własnymi przedstawicielami i… tobą. Ja nie mam tam wstępu, nawet poprzez twoje wspomnienia.
          - To, co mam zrobić? - zapytała smutno. - Nie chcę przez cały czas odczuwać tego smutku i przygnębienia. Nie chcę ciągle odczuwać tego niepokoju w sercu.
          - Ja nie potrafię pomóc ci w tej sytuacji - stwierdził poważnie, ale zaraz potem uśmiechnął się z nadzieją w oczach. - Wydaje mi się jednak, że dama Huang Hua będzie umiała ci pomóc. Chcesz bym wysłał do niej Altazara z wiadomością?
          - Tak, poproszę - odparła również z nadzieją w głosie.
          - Dobrze. Zaraz go wyślę - oznajmił z ciepłym uśmiechem i spojrzał jej w oczy. - A ty się przestań zamartwiać i zmykaj, spać - dodał, kładąc dłoń na jej policzku i delikatnie pogładził go kciukiem.

     ***

          Do Kwatery wrócili trzeciego dnia pod wieczór. Na plaży przywitała ich Miiko i dama Huang oraz kilku strażników ze straży Obsydianu, którzy mieli pomóc rozładować statek i zabrać bagaże. Obie kobiety z wyraźną niecierpliwością oczekiwały, aż łódka, na której płynęła Shairisse dobije do brzegu. Kiedy tylko dziewczyna postawiła stopy na lądzie, dama Huang pochwyciła ją pod ramię i z promiennym uśmiechem na twarzy oznajmiła, że porywa ją na rozmowę.
          - Oddam ci ją Leiftanie, zanim zdążysz zatęsknić - zawołała wesoło, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z zaskoczonym i niezbyt zadowolonym spojrzeniem lorialeta.
          - A jeśli ja już tęsknię? - zapytał, uśmiechając się przy tym zawadiacko.
          - Oh, czyżby? - zaśmiała się i skierowała z Shairisse w stronę kamiennych schodów.
          - Shai, zabiorę twoje bagaże do mojego pokoju - zawołał Leiftan, patrząc, jak obie panie się oddalają.
          - Dobrze - rzuciła w jego stronę dziewczyna.
          - Słyszałam kochana, że dręczy cię ostatnio smutek, którego źródła nie możesz ustalić - powiedziała ciepło Huang Hua, gdy oddaliły się od pozostałych o kilka kroków. - Itzal bardzo zmartwił się twoim stanem, a przez to ja też się niepokoję. Byłaś taka kwitnąca i promienna, gdy ruszaliście na misję, a teraz podobno czujesz się przygnębiona.
          - Chyba zbyt wiele na raz zwaliło mi się na głowę - westchnęła Shairisse i zaczęła jej opowiadać o wydarzeniach, które miały miejsce na wyspie. Nie wdawała się w szczegóły, jak podczas rozmowy z zaklinaczem, czy też Valkyonem, ale opowiedziała tyle, co wszystkim pozostałym. Dodatkowo powiedziała tylko o pokoju z lustrem i o tym, że nie pamięta, kogo widziała w zwierciadle, ale pamięta za to ból, jaki ten widok w niej wywołał. Kiedy skończyła opowiadać, Huang Hua dłuższą chwilę milczała, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W międzyczasie dotarły do ławeczki na klifie, na której przysiadły w ciszy.
          - Często coś takiego się zdarza, gdy nie jesteśmy gotowi na informację, którą dostajemy - powiedziała w końcu z łagodnym uśmiechem fenghuang. - Czasami też wyrzucamy z pamięci wiedzę, która jest zbyt bolesna lub zbyt trudna dla nas do zniesienia. W twoim przypadku sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ w krótkim czasie spadło na ciebie całe mnóstwo informacji, doznań, emocji… Czujesz niepokój w sercu, który spotęgowany jest obawami i brakiem pewności, czy poradzisz sobie z tym wszystkim.
          - Czy mogę się jakoś od niego uwolnić? - zapytała, spoglądając na przyjaciółkę z nadzieją.
          - Mogę nałożyć na ciebie błogosławieństwo spokoju - powiedziała po chwili dama Huang. - Ono co prawda nie uwolni cię od niepokojów twojego serca, ale sprawi, że nie będą cię tak przytłaczać i wywoływać tak intensywnego przygnębienia.
          - Byłoby super - uśmiechnęła się radośnie.
          - Zamknij zatem oczy moja droga i postaraj się skupić na czymś radosnym - odparła Huang Hua.
          Gdy Shairisse zamknęła oczy, przyjaciółka zaczęła szeptać coś pod nosem, pocierając swoje dłonie, jedną o drugą, jakby chciała je rozgrzać. Po chwili pojawiła się bladoczerwona poświata między nimi i wówczas fenghuang przyłożyła swoje dłonie do jej piersi na wysokości serca, mówiąc jednocześnie jakieś słowa w języku podobnym do mandaryńskiego. Dziwny blask z dłoni przeniknął w głąb jej piersi i w tym samym momencie dziewczyna westchnęła cicho, a zaraz potem wzięła głęboki wdech. Kiedy dama Huang cofnęła dłonie, wtedy zrobiła wydech, uśmiechając się przy tym z ulgą.
          - Lepiej się czujesz moja piękna? - zapytała fenghuang.
          - Dużo lepiej - odparła z promiennym uśmiechem. - Dziękuję ci bardzo Huang Hua.
          - Bardzo się cieszę, że mogłam ci pomóc - odparła, również uśmiechając się radośnie i ściskając jej dłonie. - Teraz wracajmy, bo robi się późno, a jestem pewna, że Miiko też niecierpliwie oczekuje rozmowy z tobą.
          Wracając do Kwatery fenghuang dopytywała Shairisse o ostatnie wydarzenia i od słowa do słowa przeszły na jej relacje z Leiftanem. Obie rozmawiały o tym, co się mniej więcej działo i jak się zaczęło, śmiejąc się przy tym i żartując. Dama Huang przyznała się, że od dawna wiedziała o uczuciach Leiftana do Shai i nawet czasami ją korciło, aby zdradzić przyjaciółce tę wiedzę, ale ostatecznie stwierdziła, że lepiej się nie mieszać. Przy kiosku spotkały Miiko, która rzeczywiście oczekiwała ich powrotu i poprosiła Shairisse o rozmowę na osobności. Dama Huang pożegnała się z nią serdecznie i poszła do budynku, a kitsune poprosiła, aby poszły pod stuletnią wiśnię.

     ***

          (w międzyczasie w piwnicach Kwatery)
          Leiftan powoli schodził po schodach do piwnicy, rozglądając się uważnie, czy nikt za nim nie idzie. Dochodząc do końca schodów, zwolnił kroku i rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie podszedł powoli na środek i przystanął.
          - Po co chciałeś się spotkać? - zapytał bez emocji, patrząc w stronę osoby ukrywającej się w cieniu.
          - Chciałem się dowiedzieć, co dalej? - odezwał się Ashkore, wychodząc z ukrycia. - Nacieszyłeś się już tą małą, czy nadal bzikujesz na jej punkcie?
          - Nie twoja sprawa - mruknął, wyraźnie niezadowolony z tematu rozmowy. - Przeholowałeś ostatnio i nie zapomnę ci tego - powiedział złowrogo, podchodząc do rozmówcy i wbijając wściekłe spojrzenie w jego maskę. - Co ty sobie wyobrażałeś?! Wyraźnie ci mówiłem, że Shairisse nie ma prawa spaść choćby jeden włos z głowy! A ty zignorowałeś mnie!
          - Czy ty siebie słyszysz Leiftanie?! - Ashkore również podniósł głos. - Ta głupia i naiwna ziemianka zawróciła ci do reszty w głowie i wygląda na to, że chyba cię nawet całkiem oswoiła! Zachowujesz się, jakbyś już do reszty stracił rozum… Teraz jeszcze powiedz, że zapragnąłeś domku otoczonego białym płotkiem, ogrodem i z gromadką dzieci?
          - A jeśli nawet, to co ci do tego? - niemal warknął w odpowiedzi, łapiąc jednocześnie za maskę i przyciągając go bliżej do swojej twarzy. - Wbij sobie raz na zawsze do tego swojego smoczego łba, że jeśli coś się stanie tej dziewczynie, to zgotuję ci takie piekło na… 
          - Nie rozśmieszaj mnie! - żachnął się Ashkore, przerywając mu i gwałtownie odpychając jego rękę od swojej maski. - Widzę, co z tobą zrobiła ta mała… Stałeś się żałośnie miękki i pozbawiony jaj! Stawiasz na pierwszym miejscu marnego człowieczka, zapominając o sprawie i priorytetach… Tylko dlatego, że pokazała ci cycki i rozłożyła…?
          - Nie waż się jej obrażać! - krzyknął wściekle, wbijając palec w jego pierś i pochylając się w jego stronę. Poczuł, jak jego oczy zmieniają kolor, a całe ciało wypełnia złość i pogarda względem stojącego przed nim prowokatora.
          - Bo co mi zrobisz?! - zapytał ów nonszalancko, krzyżując ręce na piersi. - Nakrzyczysz na mnie? Pogrozisz palcem? A może wydasz mnie tej żałosnej straży? A nie… zapomniałem… Nic nie możesz zrobić, przecież łączy nas pakt! - wycedził przez zęby i przybliżył swoją twarz do twarzy rozmówcy. - Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać…
          Po tych słowach Ashkore chcąc się odsunąć, szturchnął arogancko ramieniem wściekłego i trochę zaskoczonego towarzysza. W tym momencie Leiftan poczuł, że nie jest już w stanie zapanować nad swoją złością. Przybrał swoją prawdziwą postać daemona i zamachnął się, chcąc uderzyć mijającego go mężczyznę. Ashkore jednak zwinnie się uchylił od jego ciosu i odskoczył w bok, odwracając się przodem do niego i przyjmując pozycję gotowości do walki. W międzyczasie sięgnął ręką pod zarękawie zbroi, aby wyjąć ukrytą pod nim fiolkę ze złotym płynem.
          - Nie prowokuj mnie Leiftanie, bo mogę stać się bardzo nieprzyjemny - powiedział złowrogo. - Mam dość twoich żałosnych gróźb i wywyższania się…
          - Przestań zatem zachowywać się, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy - odpowiedział daemon, spoglądając na niego ze złością. - Beze mnie nic nie jesteś w stanie osiągnąć… - dodał, ruszając w stronę zamaskowanego.
          - Pozwolę sobie nie zgodzić się z tobą - odparł Ashkore prowokacyjnym tonem i gdy Leiftan ponownie chciał się zamachnąć na niego, rzucił mu pod nogi fiolkę z płynem, jednocześnie odskakując w bok. Fiolka rozbiła się przy stopach daemona i niemal natychmiast złote opary otuliły jego łydki. Już po chwili przybrały kształt złotych łańcuchów, owijających się wokół jego nóg, całkowicie unieruchamiając zaskoczonego blondyna. - Tym razem się przygotowałem i nie zamierzam się płaszczyć przed tobą. Daję ci tydzień na podjęcie decyzji, czy dalej jesteś dumnym daemonem, czy…
          - Jestem aengelem! - warknął Leiftan. Nie znosił, jak nazywano go daemonem i Ashkore bardzo dobrze o tym wiedział. Poza tym wszystko wskazywało na to, że jego dotychczasowy wspólnik nie zamierzał rezygnować ze swoich planów unicestwienia Kryształu i Wyroczni, nawet w obliczu rozpadającego się sojuszu. Unieruchamiając go olejkiem uświęconych, udowodnił, że zapoznał się ze sposobami walki z przedstawicielami jego rasy, a to oznaczało, że przygotowywał się na ewentualną walkę z nim. Nagle poczuł, jak narasta w nim nienawiść do dawnego sojusznika, który wyraźnie poczuł się pewniejszy siebie.
          - Gadaj sobie, co chcesz… - mruknął Ashkore, wyraźnie usatysfakcjonowany swoim wyczynem. - Masz siedem dni, aby zdecydować, czy jesteś ze mną, czy przeciwko mnie. Dobrze się zastanów nad swoim wyborem, bo ja nie będę miał litości dla nikogo - dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
          - Jak śmiesz?! - zapytał wściekle, zdając sobie sprawę, że ten właśnie jawnie grozi jemu i Shairisse. Dodatkowo jego słowa były jak zapowiedź, że bez względu na to, jaką on podejmie decyzję, dziewczyna i tak nie będzie bezpieczna.
          - Nie wysilaj się Leif, nie robisz już na mnie żadnego wrażenia - zaśmiał się szyderczo jego były sojusznik. - Pamiętaj, masz siedem dni, aby się nią nacieszyć… - dodał i zanurzył się w wodzie, kierując się do podwodnego przejścia.
          Leiftan bezradnie patrzył za oddalającym się mężczyzną, czując jak powoli jego wściekłość zmienia się w poczucie bezsilności. Jakby tego wszystkiego było mało, w chwili, kiedy starał się na powrót przybrać postać spokojnego lorialeta, usłyszał, jak ktoś schodzi po schodach. “No pięknie - pomyślał. - Jeszcze mi tu jakiegoś intruza potrzeba”.

Offline

#28 01-10-2023 o 04h55

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 27

Witam i pozdrawiam.

cz.23 CISZA PRZED BURZĄ

          Odgłosy kroków głuchym echem niosły się po piwnicy, zwiastując rychłe pojawienie się osoby, schodzącej po schodach. Leiftan nasłuchiwał tych odgłosów z coraz mocniej bijącym sercem i duszą na ramieniu. Zdążył co prawda ponownie przybrać postać lorialeta, ale jego nogi wciąż były unieruchomione złotymi łańcuchami, których siła uścisku na razie nie słabła. Spoglądał więc w stronę schodów i jednocześnie gorączkowo poszukiwał w głowie jakiegoś sensownego wyjaśnienia, którym mógłby wytłumaczyć przybyłej osobie, dlaczego znajduje się tutaj w piwnicy unieruchomiony. Wiedział, że wszystko jednak zależy od tego, kim jest zbliżająca się osoba.
          - Nie, żebym się uważał za jakiegoś znawcę, ale wydaje mi się, że jesteś w kiepskim położeniu Leiftanie… - usłyszał spokojny i jakby trochę zmartwiony głos, przez co zaskoczony aż wstrzymał oddech. Po chwili dostrzegł w mroku zaklinacza, który niespiesznie pokonywał ostatnie stopnie schodów.
         - Co dokładnie masz na myśli? - zapytał niepewnie, spoglądając na Itzala podejrzliwie. Nie do końca bowiem wiedział, czy w zaistniałej sytuacji powinien się ucieszyć, czy raczej zmartwić jego obecnością tutaj.
          Zaklinacz powoli podszedł w jego stronę, ale zatrzymał się dwa kroki od niego, spoglądając na łańcuchy, które go unieruchamiały i zmarszczył brwi. Następnie zrobił głęboki wdech i zamknął oczy, chwilę jakby się nad czymś zastanawiał, po czym wypuścił powietrze i spojrzał na niego z lekkim współczuciem wymalowanym na twarzy.
          - Hmm… - mruknął z zadumą. - Pachnie jak olejek uświęconych i efekt działania też by się zgadzał…
          - Daruj sobie - przerwał mu lekko zirytowany, będąc przekonanym, że ten zacznie ironizować. Zrozumiał właśnie, że żadne tłumaczenia nie będą miały sensu, ponieważ zaklinacz wykazywał się większą wiedzą od pozostałych. Spojrzał na niego nieufnie, zastanawiając się jednocześnie, w jaki sposób mógłby wybrnąć teraz z tej niekomfortowej dla siebie sytuacji. W pierwszej chwili przeszło mu przez myśl, żeby pozbyć się mężczyzny, ale z drugiej strony… Zdawał sobie sprawę, że ciężko byłoby jakoś sensownie wytłumaczyć jego nagłe zniknięcie czy też śmierć. Dodatkowo miał dziwne wrażenie, że zaklinacz w jakiś nieznany mu sposób, jakby zablokował jego moce. Domyślał się jedynie, że to może być wywołane przez jego iskrzące się tatuaże. Poza tym coś mu mówiło, że Itzal, pomimo swoich uprzedzeń względem jego osoby, nie jest jednak do niego wrogo nastawiony.
          - Posłuchaj mnie uważnie Leiftanie - Itzal zwrócił się do niego stanowczym, chociaż spokojnym głosem. - Mimo iż nie przepadam za tobą, to mam wrażenie, że chyba darzę cię większym szacunkiem niż osoba, z którą przed chwilą rozmawiałeś. Dlatego, jeśli mogę cię prosić, nie patrz na mnie z tym morderczym błyskiem w oczach i postaraj się również odwdzięczyć, chociaż odrobiną szacunku.
          - Czemu ci na tym zależy? - zapytał zdziwiony. Wszystko wskazywało na to, że zaklinacz jest świadom jego prawdziwej tożsamości, dlaczego więc tak spokojnie z nim rozmawia? Dlaczego nie poszedł poinformować innych o swoim odkryciu? Przecież moment ku temu jest idealny, gdyż unieruchamiają go łańcuchy. - Nie rozumiem dlaczego… ?
          - …rozmawiam z tobą, zamiast iść i cię wydać? - dokończył jego pytanie zaklinacz.
          - Dokładnie… - odparł, spoglądając na niego zaintrygowany. Nie rozumiał dlaczego, ale nagle ogarnęło go dziwne wrażenie, że zaklinacz tak naprawdę wcale go nie ocenia, a wręcz stara się go zrozumieć. Czyżby niepotrzebnie się go obawiał i zbyt pochopnie uprzedził się do niego?
          - Przede wszystkim dlatego, że słyszałem tę bądź co bądź raczej niezbyt przyjacielską rozmowę między tobą i twoim… wspólnikiem - stwierdził Itzal łagodnie, siadając na murku, który okalał niewielki kwiatowy klomb pośrodku pomieszczenia. - A, że nie lubię pochopnie podejmować decyzji i jakoś nieszczególnie obawiam się ciebie oraz  jestem z natury dociekliwy i ciekawski, to uznałem, że może dobrze byłoby wpierw porozmawiać z tobą i co nieco wyjaśnić… 
          - Skąd przypuszczenie, że to mój wspólnik? - zapytał Leiftan i jęknął cicho, wyraźnie odczuwając dyskomfort w klatce piersiowej.
          - Wywnioskowałem poniekąd z rozmowy, a przy wiedzy, jaką dysponuję, po prostu dodałem dwa do dwóch - powiedział zaklinacz i spojrzał na niego badawczo. - Czy dobrze zrozumiałem, że łączy was jakaś zmowa milczenia?
          - Pakt magiczny… - mruknął cicho, uznając, że nie ma po co kłamać i ponownie jęknął z bólu, kładąc rękę na piersi. Na jego skroniach i czole pojawiły się kropelki zimnego potu. - Nie możemy mówić o sobie nawzajem ani o swoich planach… - dodał, uprzedzając tym samym, że dalsze wypytywanie nie ma sensu.
          - Rozumiem - powiedział zaklinacz i zerknął na łańcuchy, które powoli zaczęły słabnąć. - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy to nie z powodu Shairisse przestałeś się dogadywać ze swoim… teraz to już chyba raczej byłym wspólnikiem?
          - Nie mylisz się… - odparł po chwili zrezygnowanym głosem.
          - Czy jego groźby pod adresem Shairisse…? 
          - Nie dopuszczę, aby cokolwiek jej się stało - przerwał mu gwałtownie i zaraz dodał bardzo poważnie. - Nie pozwolę, aby ktokolwiek ją skrzywdził.
          - Obyś się z tego wywiązał Leiftanie - odparł zaklinacz i spojrzał mu prosto w oczy z niebywałą wręcz srogością. - Jeśli jej się coś stanie, to ja ze swojej strony ci obiecuję, że wówczas nawet kodeks światła nie powstrzyma mnie przed wymierzeniem mojej sprawiedliwości. Niechaj moja obietnica uświadomi ci, jak bardzo ważna jest Shairisse…
          - Wiem… - powiedział, spuszczając smutno wzrok. W tym samym momencie złote łańcuchy u jego stóp rozsypały się, uwalniając jego nogi. - Czy Shairisse opowiadała ci o naszym pierwszym spotkaniu? - zapytał, siadając obok zaklinacza. Pierwszy raz odkąd go poznał, poczuł, że chociaż obaj tak bardzo się od siebie różnią, to w jednej kwestii na pewno są bardzo zgodni. Żaden z nich nie miał zamiaru pozwolić, aby cokolwiek złego przytrafiło się Shairisse.
          - Nigdy nie rozmawialiśmy o tym - odpowiedział Itzal lekko zaskoczony jego zachowaniem i brzmieniem jego głosu. Pierwszy raz w głosie Leiftana, gdy ten zwracał się bezpośrednio do niego, nie wyczuwał tej ukrytej niechęci, która pojawiała się niemal w każdej dotychczasowej ich rozmowie. - Czemu teraz o tym wspominasz? 
          - Ponieważ chcę, abyś coś zrozumiał - zaczął mówić z lekką zadumą w głosie. - Kiedyś moją duszę i serce wypełniały jedynie złość i nienawiść. Na moich oczach zamordowano moich bliskich, a później słyszałem i widziałem, jak zabijano moich pobratymców. Będąc świadkiem tego koszmaru, zacząłem mieć tylko jedno pragnienie… Chciałem zemsty… Nie liczył się w moim życiu nikt ani nic innego, poza tym pragnieniem… Wtedy pojawiła się ONA. Nie wiem dlaczego, ale wyczułem ją, gdy zjawiła się w Kwaterze… Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem w Kryształowej Sali… - mówiąc to, spojrzał przed siebie, a na jego twarzy zagościł błogi uśmiech. - Wystraszoną, drobną dziewczynę w czerwonej sukience i białym sweterku, o bursztynowej karnacji i z burzą popielatych włosów… Nie mogłem od niej oderwać wzroku. I wtedy spojrzała na mnie… Poczułem wówczas, jakby czas się zatrzymał i zatrzymało się moje serce… Była tylko ona i jej liliowe oczy wpatrzone we mnie… Po chwili moje serce ponownie zabiło, a ja wiedziałem, że teraz żyję tylko dla niej… Od tamtego momentu wiedziałem, że liczy się tylko ona i nic więcej…
          - Jedno spojrzenie… - westchnął cicho zaklinacz, przypominając sobie rozmowę z dziewczyną na temat tego, w jaki sposób uratuje ona Eldaryę. - Wyjaśnijmy sobie coś Leiftanie… Nadal nie do końca ci ufam i dlatego wciąż będę miał cię na oku. Na razie jednak zachowam dla siebie to wszystko, co wiem i czego się dowiedziałem, ale zaznaczam, że robię to tylko i wyłącznie ze względu na dobro Shairisse. Po ostatnich rozmowach z nią wiem, że jej stan emocjonalny i wytrzymałość psychiczna zostały mocno nadwyrężone. Obawiam się, że  gdyby teraz poznała prawdę o tobie, to jej serce mogłoby tego już nie wytrzymać… Dlatego nie zostaniesz przeze mnie zdemaskowany, chyba że zrobisz coś podłego.
          - Dlaczego? Nie rozumiem… - odparł Leiftan zaskoczony. Był niemal pewien, że zaklinacz mimo wszystko zechce ujawnić innym jego tożsamość. Już nawet w myślach zaczął zastanawiać się, w jaki sposób go przekonywać do zachowania tajemnicy, albo ewentualnie, gdzie uciekać z Kwatery, ponieważ nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
          - Już ci mówiłem - powiedział Itzal, wstając z murku. - Robię to tylko i wyłącznie z powodu Shairisse. Ona cię kocha i wygląda na to, że jej miłość ma zbawienny wpływ na ciebie. Poza tym, na ten moment, to raczej nie ty stanowisz zagrożenie dla tego świata, ale raczej twój były wspólnik… I mam wrażenie, że może się przydać twoja pomoc, więc lepiej, żebyś nie miał powodu znikać - dodał, kierując się w stronę schodów.
          - Nie wiem, co powiedzieć… - mruknął kompletnie zaskoczony i zdezorientowany.
          - Zwykłe “dziękuję” w zupełności by wystarczyło - powiedział Itzal, wchodząc po schodach i uśmiechając się pod nosem.
          - Dziękuję Itzalu - powiedział z wdzięcznością, spoglądając za odchodzącym mężczyzną.
          - I pamiętaj, lepiej, żebym tej decyzji nie żałował - oznajmił, znikając na szczycie schodów.

     ***

          Miiko i Shairisse weszły do budynku Kwatery, pochłonięte rozmową na temat ostatnich wydarzeń na wyspie. Dziewczyna opowiedziała szefowej tyle, co pozostałym, ponieważ na razie nie chciała wyjawiać swojej rasy. Doszła do wniosku, że wyjawi to dopiero wtedy, gdy sama się oswoi z tą informacją.
          - Jak sobie przypomnę, to na pewno cię poinformuję - powiedziała, gdy obie stanęły przy schodach prowadzących do przychodni.
          - No dobrze, to będę czekać na wiadomości - odparła kitsune, uśmiechając się nieznacznie. - Jutro rano o dziewiątej przyjdź na zebranie do Kryształowej Sali, a dzisiaj się wyśpij i nie zamartwiaj się tym wszystkim.
          - Zatem do jutra Miiko - powiedziała i skierowała swoje kroki w stronę korytarza straży.
          - Dobranoc Shairisse - pożegnała się szefowa, wchodząc po schodach.
          - Leiftan? - zdziwiła się Shairisse, widząc ukochanego wychodzącego z piwnicy. - Co robiłeś w piwnicy?
          - Szukałem Amayi - powiedział trochę zaskoczony jej widokiem. - A ty nie byłaś z Huang Hua?
          - Byłam - odparła, przytulając się do niego. - A wracając wpadłam na Miiko.
          - I co chciała szefowa od ciebie? - zapytał, obejmując ją w pasie.
          - Chciała wiedzieć, co się wydarzyło na misji…
          - Rozumiem - uśmiechnął się ciepło. - A czy teraz mogę cię już porwać do pokoju, czy planowałaś, może gdzieś jeszcze przede mną uciec?
          - Jestem już cała twoja - zaśmiała się i pocałowała go czule.
          - To idziemy dzisiaj do mnie - powiedział, kierując się do swojego pokoju. - Twoje bagaże zaniosłem do siebie i ciebie też zabieram dzisiaj do siebie.
          - Ale muszę piżamkę zabrać…
          - Nie będzie ci potrzebna - przerwał jej z łobuzerskim uśmiechem.
          - Skoro tak twierdzisz - powiedziała figlarnie, przytulając się do niego mocniej.
          Gdy weszli do pokoju lorialeta, Shairisse stanęła tuż za progiem i z zachwytem rozejrzała się po pomieszczeniu. Wystrój bardzo jej pasował do charakteru Leiftana - uporządkowany i stonowany, w niezwykle przyjemnej kolorystyce i z subtelnymi dodatkami. Szczególne wrażenie zrobił na niej wypoczynkowy kącik przy oknie i wodne źródełko cicho szemrzące pod łóżkiem. Po krótkiej chwili jednomyślnie stwierdzili, że pójdą wspólnie pod prysznic, a po powrocie położą się spać, gdyż oboje czuli się już zmęczeni dzisiejszymi wydarzeniami.

     ***

          Zebranie w Kryształowej Sali dobiegło końca i wszyscy zaczęli szykować się do wyjścia. Tak, jak spodziewała się Shairisse, przede wszystkim rozmawiano o wydarzeniach, które miały miejsce podczas pobytu na wyspie. Pomimo nieustannych prób przypomnienia sobie, kogo widziała w lustrze zamiast daemona, nadal nie mogła odblokować tego wspomnienia. Jednak dzięki błogosławieństwu od Huang Hua, patrzyła na tę sprawę dużo spokojniej i z większym dystansem. Zdawało się również, że wszyscy pogodzili się z jej tłumaczeniem, że na razie nie potrafi sobie przypomnieć tego momentu drugiej próby, gdy miała dowiedzieć się, jakiej jest rasy. Nikt nie drążył bowiem tego tematu, a ona sama najpierw pragnęła przyzwyczaić się do myśli, że jest aengelem.
          - Co byś powiedziała na pięć dni wolnego, z daleka od Kwatery i problemów? - przerwał jej rozmyślania Leiftan, obejmując ją ramieniem, gdy wychodzili po zebraniu.
          - Coś planujesz? - szepnęła, przytulając się do niego.
          - Miiko potwierdziła, że przez kilka dni nie ma zaplanowanych dla nas żadnych misji, czy zadań - uśmiechnął się ciepło. - Dlatego pomyślałem, że moglibyśmy gdzieś wyjechać i odpocząć tylko we dwoje. Chciałbym się tobą nacieszyć i mam wrażenie, że dobrze by ci zrobił relaks po tych wszystkich ostatnich przeżyciach.
          - Masz coś konkretnego na myśli? - zapytała zaintrygowana.
          - Chciałbym zabrać cię w góry, nad gwiezdne jezioro - zaproponował.
          - Gwiezdne jezioro?
          - W górach, za ziemiami Jaspisu znajduje się jezioro położone najbliżej nieba, w którym gwiazdy odbijają się tak intensywnie, jakby przeglądały się w nim i dlatego nazywają je gwiezdnym jeziorem - wytłumaczył. - Ten widok jest wręcz hipnotyzujący, szczególnie gdy nocą znajdziesz się na jeziorze, ponieważ wówczas ma się wrażenie, że rozgwieżdżone niebo jest wszędzie dookoła ciebie.
          - Brzmi intrygująco - uśmiechnęła się radośnie. - Kiedy chciałbyś jechać?
          - Chociażby dzisiaj - odparł z uśmiechem. - Póki Miiko nie ma dla nas żadnych misji.
          - Musiałabym porozmawiać z Ewelein, czy pozwoli mi jechać - powiedziała, przypominając sobie, że elfka chciała ją zbadać po powrocie. - I chyba muszę Valkyonowi, jako szefowi mojej straży powiedzieć, że nie będzie mnie kilka dni.
          - To idź porozmawiać z Ewe i Valkyonem, a ja wrócę do Miiko i zagadam z nią o tym planie - stwierdził i pocałował ją delikatnie. - Spotkamy się u ciebie w pokoju.
          - Dobrze, do zobaczenia później - odparła figlarnie i skierowała swoje kroki do ambulatorium.
          Kiedy weszła do przychodni, Ewelein dyskutowała właśnie z Laerinem na temat wyników badań jakiegoś pacjenta. Po chwili kotołak uśmiechając się do niej radośnie, wyszedł w poszukiwaniu Ezarela i jakiegoś tajemniczego składnika do maści. Za to pielęgniarka na jej widok zmarszczyła brwi i z troską zapytała, czy wszystko w porządku. Shairisse oznajmiła, że nie przyszła z problemem, tylko żeby poinformować o planowanym wyjeździe. Elfka nie była zachwycona nagłym jej wyjazdem, ale ostatecznie zgodziła się przełożyć badania o kilka dni. Stwierdziła, że może rzeczywiście wyjazd po tych wszystkich przeżyciach jej się teraz przyda, aby mogła poprawić swoje emocjonalne samopoczucie i nastawienie do życia. Przez krótką chwilę obie panie porozmawiały jeszcze o tym, że może wyjazd pozwoli odblokować jej wspomnienie o rasie. Wychodząc z przychodni, wpadła na Valkyona i Itzala, którzy wychodzili właśnie z Kwatery.
          - O jak dobrze, że was widzę - zawołała na ich widok. - Właśnie do ciebie szłam Valkyonie.
          - Czy coś się stało? - zapytał zaciekawiony.
          - Nie, ale chciałam poinformować cię, jako mojego szefa, że przez kilka dni prawdopodobnie mnie nie będzie - powiedziała z uśmiechem. - Leiftan chce, abyśmy wyjechali w góry, żebym odpoczęła po ostatnich wydarzeniach.
          - Relaks na pewno ci się przyda - odparł wojownik z uśmiechem, chociaż wyraźnie dało się zauważyć, że nie jest zachwycony tą wiadomością.
          - Na długo chcecie wyjechać? - zapytał Itzal, chcąc trochę rozładować napięcie, które się pojawiło. Wiedział, że Valkyon pragnie szczęścia dziewczyny, tylko ciągle ciężko mu się pogodzić z tym, że to szczęście znalazła przy boku innego. Zastanawiał się również, czy nagła propozycja wyjazdu ze strony Leiftana ma jakiś związek z kłótnią w piwnicy, której był ostatnio świadkiem.
          - Na pięć dni - odparła z uśmiechem.
          - To pozostaje nam życzyć ci miłego i owocnego odpoczynku - powiedział, widząc zamyśloną twarz wojownika.
          - Dziękuję - zawołała radośnie. - Obiecuję zameldować się zaraz po powrocie.
          - Koniecznie. I uważaj na siebie moja droga - uśmiechnął się zaklinacz. Następnie podszedł do niej, zdejmując jednocześnie swój łańcuszek, na którym wisiała niewielka kryształowa łezka i włożył go w jej dłonie. - Jeżeli w którymkolwiek momencie poczujesz, że grozi ci jakieś niebezpieczeństwo, to ściśnij w dłoniach ten kryształ i wypowiedz słowa: “necesse subsidium*”.
          - Myślisz, że coś mi grozi? - zapytała szeptem i z wyraźną obawą w głosie.
          - Nie wydaje mi się, ale mimo wszystko martwię się o ciebie - powiedział z troską. Mimo iż Leiftan obiecał nie dopuścić do sytuacji, aby stała jej się krzywda, zaklinacz wciąż słyszał w swojej głowie groźbę, którą były wspólnik chłopaka, kierował pod adresem jego i Shairisse. - Chcę mieć po prostu pewność, że nic ci się nie stanie.
          - Dobrze Itzalu. Obiecuję uważać na siebie - odparła wesoło i ruszyła w stronę swojego pokoju, aby zaczekać na ukochanego. Miała nadzieję, że Miiko nie będzie miała nic przeciwko ich wyjazdowi. W końcu na zebraniu ogłosiła, że przez najbliższe kilka dni nie ma dla nich nic w planach.

     ***

          Po spakowaniu się i uzupełnieniu prowiantu na czas podróży, Leiftan i Shairisse poszli do stajni, aby odebrać chowańce, które miały im służyć jako wierzchowce. Na miejscu okazało się, że Miiko zarządziła, aby udostępnić im galorze, zamiast shaukobowów, ponieważ pegazo podobne chowańce były o wiele szybsze i mniej narowiste. Przy niezbyt dużym obciążeniu i odpowiednim osiodłaniu, mogły też wraz z jeźdźcem wzbić się w powietrze, skracając w ten sposób drogę do celu. Wynikały z tego dodatkowe korzyści w postaci niesamowitych widoków i krajobrazów.
          W dniu wyjazdu dotarli na ziemie Jaspisu, a dzięki specjalnemu zaproszeniu Mistrza Kappa na noc zatrzymali się w wiosce kapp. Najbardziej uszczęśliwiony odwiedzinami był mały Elliot, uratowany kiedyś przez Shairisse, który przez kilka godzin nie chciał ani na chwilę odstąpić od niej. Wieczorem przed snem zdołał namówić dziewczynę, aby jemu i kilkorgu jego przyjaciołom opowiedziała bajkę. Na tę okoliczność, na środku wioski rozpalono wielkie ognisko, przy którym zebrały się dzieci i kilkoro starszych mieszkańców oraz sam Mistrz Kappa. Kilka kobiet przygotowało warzywne szaszłyki i owocową sałatkę na kolację. Kiedy wszyscy się rozsiedli, Shairisse otoczona dziećmi zaczęła opowiadać historyjkę o małym chłopczyku, który bardzo chorował. Nigdy jednak nie czuł się źle ani samotny, ponieważ otoczony był przez przyjaciół i rodzinę, którzy kochali go i wspierali w każdej sytuacji i w każdym momencie. Na koniec wytłumaczyła dzieciaczkom, że wsparcie i miłość bliskich może sprawić, że nawet w najgorszych chwilach życia da się iść naprzód. W czasie całej tej opowieści Leiftan przyglądał jej się z niemym zachwytem, podziwiając jej swobodę w komunikacji z dziećmi. Nie mógł się nadziwić, że jest tak łagodna i wyrozumiała wobec maluchów i nawet sam Mistrz Kappa wydawał się zauroczony dziewczyną. Wówczas pomyślał, że Shairisse będzie kiedyś wspaniałą matką i gdzieś głęboko w sercu pierwszy raz zastanowił się, jak by to było być ojcem. Patrząc na jej uśmiechniętą, spokojną twarz pomyślał, że z nią naprawdę chciałby mieć domek z ogrodem i białym płotkiem, o którym mówił Ashkore.
          Następnego dnia rano obudzili się niedługo po wschodzie słońca. Oboje nie mieli ochoty ruszać się z ciepłej pościeli, ale nie chcieli nadużywać gościnności ze strony kapp. Poza tym dzień wcześniej wysłali Athirę z informacją do górskiej osady Natau i znajomego Leiftana, który miał im udostępnić swoją górską chatkę, że przybędą kolejnego dnia.
          - Chyba trzeba wstawać - odezwała się Shairisse, wspierając się na torsie chłopaka. - Nie wydaje mi się, żeby lud kapp był specjalnie zadowolony z mojej obecności w ich wiosce.
          - Nie żartuj - odparł lorialet, odgarniając jej włosy za ucho. - Wpuścili cię do wioski, dali jeść i nocleg, a nigdy czegoś takiego nie robili dla ludzi. Wczoraj ich dzieci patrzyły na ciebie z taką sympatią w oczach, że aż byłem troszkę zazdrosny. Myślę, że zaakceptowali cię już jako jedną z prawowitych mieszkańców Eldaryi.
          - Albo raczej jako wybrankę Wyroczni - uśmiechnęła się nieznacznie.
          - Ważne, że zaakceptowali - powiedział i przyciągnął ją do siebie, aby namiętnie pocałować.
          W tym samym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi.
          - Tak? - zawołała dziewczyna, odrywając się od ust ukochanego.
          - Mistrz zaprasza na śniadanie - odezwał się kobiecy głos za drzwiami.
          - Dziękujemy, zaraz przyjdziemy - odpowiedziała i spojrzała na Leiftana z szerokim uśmiechem. - Widzisz, już chcą się nas pozbyć…
          - Przesadzasz… - zaśmiał się i przewrócił ją na plecy, pochylając się nad nią, aby ponownie ją pocałować.
          - Wcale nie - odpowiedziała, śmiejąc się między pocałunkami. - Nie dajmy na siebie czekać.
          Oboje wstali z łóżka i obmyli się w misce z wodą, którą mieli w pokoju. Szybko przebrali się w codzienne ubranie i spakowali do plecaków oraz pościelili łóżko, aby nie zostawiać po sobie bałaganu. Następnie weszli do izby jadalnej, która była połączona z kuchnią i przylegała do pokoju, w którym spali. Na środku pomieszczenia stał sporej wielkości okrągły stół, wykonany z pnia drzewa, pośrodku którego znajdowała się duża misa z parującą zawartością, zapewne jakąś zupą. Dookoła stołu było kilka krzeseł i na jednym z nich siedział Mistrz Kappa, a obok niego jego żona.
          - Mam nadzieję, że dobrze się wam spało - odezwała się kobieta i wskazała ręką krzesło, stojące obok niej. - Siadajcie i zjedzcie z nami.
          - Tak - odparła Shairisse z uśmiechem, siadając na wskazanym miejscu. - Jesteśmy bardzo wdzięczni za nocleg i gościnę. Nie chcielibyśmy nadużywać tej gościnności, dlatego zaraz po śniadaniu opuścimy wioskę, aby nie sprawiać więcej problemów.
          - Nie sprawiacie nam problemów - tym razem odezwał się sam Mistrz. - Nasze dzieci uwielbiają cię Shairisse, a twoja wczorajsza historia była niezwykle pouczająca, nie tylko dla najmłodszych. Wykazujesz się łagodnością i mądrością, której niestety coraz bardziej brakuje w naszym świecie, dlatego miło jest móc gościć kogoś takiego.
          - Dziękuję Mistrzu Kappa za te słowa - odpowiedziała, delikatnie skłaniając głowę w jego kierunku.
          Śniadanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze, jednakże zaraz po zjedzeniu posiłku, Shairisse mimo wszystko podziękowała za gościnę i nie chciała przedłużać pobytu w wiosce. Kiedy Leiftan poszedł do pokoju po bagaże, ona wyszła wraz z Mistrzem na zewnątrz, podczas gdy jego żona sprzątała izbę po gościach. Mistrz zaproponował, aby po drodze udali się do opuszczonych ruin miasta mnichów, które podobno znajdowały się całkiem niedaleko wioski. Zapewniał, że sporo się tam zachowało z dawnej architektury, co jego zdaniem mogło zainteresować dziewczynę. Gdy lorialet wrócił z plecakami, pożegnali się serdecznie z rodziną Mistrza i ruszyli w stronę ruin.
          Opuszczone miasto mnichów przypominało ruiny miasta dawnej cywilizacji majów na Ziemi. Wszystko porośnięte było mchem i niskopienną roślinnością, dając wrażenie, że od dawna nikt nie odwiedza już tych ruin. W centralnej części znajdowała się dość wysoka piramida, na której szczycie znajdowało się coś, jakby ołtarz. Dookoła było kilka zniszczonych przez czas budowli, przypominających stare domostwa. Shairisse zatrzymała się przy piramidzie i oznajmiając, że chciałaby się trochę rozejrzeć, zsiadła ze swojego wierzchowca. Z zachwytem rozglądała się wokół i powoli zaczęła wspinać po schodach piramidy na jej szczyt.
          - Myślisz, że ta piramida to jakieś miejsce dawnego kultu? - zapytała w połowie wysokości.
          - Całkiem możliwe - odparł Leiftan, wspinając się kilka kroków za nią.
          - Ciekawe, kogo mogli tutaj czcić - powiedziała, stając przy kamiennym ołtarzu. - Zobacz, tu są jakieś rzeźbienia…
          - Rzeczywiście…
          Oboje zaczęli przyglądać się płaskorzeźbom na ołtarzu. Jak się okazało, niektóre z nich znajdujące się na dłuższych bokach ołtarza, do złudzenia przypominały smoki. Jedne ziejące ogniem, a inne wzbijające się w powietrze. Na krótszych bokach były natomiast postacie, wyglądające całkiem jak ludzie ze skrzydłami.
          - Czy mi się tylko wydaje, czy te rzeźbienia przypominają smoki i aengele? - zapytała niepewnie.
          - Nie wydaje ci się Shai - odparł, spoglądając na powierzchnię blatu.
          - Może to ołtarz z czasów, zanim powstała Eldarya?
          - Albo raczej z czasów zaraz po jej powstaniu - powiedział zamyślony, przesuwając palcami po powierzchni.
          Znajdujące się na wierzchniej części rzeźbienia przedstawiały zebranych wokół ołtarza jakichś ludzi, którzy wyglądali całkiem, jakby składali na tym ołtarzu jakąś daninę, albo ofiarę. Shairisse wpatrywała się w ten obrazek i powoli w zamyśleniu zaczęła również przesuwać opuszkami palców po wybrzuszeniach płaskorzeźby. Coś w tych zdobieniach działało na nią onieśmielająco i w pewnej chwili, gdy przesunęła dłonie na jakieś litery, poczuła dziwne mrowienie pod skórą palców. Nagle jej ciało wypełniło niesamowicie przejmujące uczucie smutku i żalu oraz bólu, identycznego, jaki odczuwa się po stracie kogoś bliskiego. Przestraszona gwałtownie cofnęła dłonie i spojrzała na Leiftana, wyraźnie obawiając się tego, co wyczuła.
          - Tutaj składano ofiary - powiedziała cicho, odsuwając się od ołtarza. - Zabijano w tym miejscu żywe istoty… Chodźmy stąd, to jest miejsce kaźni… - dodała, odwracając się i szybkim krokiem pokonując schody w dół.
          Leiftan nie odezwał się ani słowem, tylko spojrzał na nią zdziwiony, marszcząc delikatnie brwi. Odkąd weszli na szczyt piramidy, wyczuwał, że jest to miejsce, gdzie dokonywano rytualnych mordów. Jako aengel miał zdolność wyczuwania tej aury bólu i cierpienia, jaka towarzyszyła takim miejscom. Patrząc za uciekającą dziewczyną, zastanawiał się, jak to możliwe, że ona również to poczuła. Co prawda wyczuła to dużo później, ale jednak wyczuła. Czy powodem było to, że oddał jej kiedyś swoją krew, czy może przyczyną takich zdolności było coś całkiem innego? W tamtej chwili po raz pierwszy przez jego umysł przemknęła myśl, że Shairisse może być aengelem. Myśl, która przyczaiła się gdzieś z tyłu jego głowy i już nie chciała dać się zignorować.
          - Dlaczego Mistrz Kappa chciał, abyśmy tutaj przyjechali? - zapytała smutno, zatrzymując się przy chowańcach.
          - Może dlatego, że nie wiedział o tym, co się tu wcześniej wydarzyło? - powiedział, podchodząc do niej i przytulając ją do siebie. - To, co wyczułaś to były zapewne wydarzenia z samego początku Eldaryi, gdy trwała wojna domowa. Mistrz mówił, że to ruiny miasta mnichów, a oni żyli tutaj stosunkowo niedawno. Piramida jest najstarszą budowlą, pozostałe budynki wybudowano dużo później…
          - Też wyczułeś tę aurę bólu na górze piramidy? - przerwała mu, zerkając w jego oczy.
          - Tak… - odparł cicho, odgarniając jej włosy z twarzy. - Postaraj się o tym nie myśleć, to są dawne czasy, na które nie mieliśmy wpływu.
          - Tak masz rację - stwierdziła i pocałowała go delikatnie. - Jedźmy stąd, bo to miejsce mnie zasmuca, a chyba nie po to ruszyliśmy na nasz urlop.
          - Tak zgadza się - uśmiechnął się ciepło.
          Po tych słowach wsiedli na swoje wierzchowce i udali się w stronę górskiej osady. Resztę drogi oboje milczeli, pogrążeni każde w swoich rozmyślaniach. Shairisse zastanawiała się nad historią ołtarza, który wzbudził w niej tak wielki smutek, natomiast Leiftan patrzył na nią i starał się poskładać w całość wszystkie swoje dotychczasowe spostrzeżenia. Im dłużej rozmyślał o tym wszystkim, co w jakikolwiek sposób wiązało się z dziewczyną, tym większego nabierał przekonania, że w jej żyłach płynie krew aengeli. Przecież, w jaki inny sposób mógłby wytłumaczyć fakt, że wyczuł jej pojawienie się w ich świecie? Jej dziwną więź z Kryształem i zainteresowanie Wyroczni i smoków jej osobą? Wszyscy dookoła zwracający uwagę na jej niezwykłą dobroć, empatię i altruizm. Fakt, że oboje mają zgodną krew, a teraz jeszcze to, że Shairisse wykazała się właśnie zdolnościami typowymi dla przedstawicieli jego rasy. Poza tym najważniejsza rzecz, czyli to, co smoki powiedziały na temat jej przeznaczenia, że za jej sprawą Eldarya stanie się takim światem, jakim miała być po Niebieskim Poświęceniu. Do tego słowa damy Huang Hua, która przecież mówiła, że: “Arkadianie kiedyś przepowiedzieli, że pewnego dnia pojawi się potężna istota, która poprzez swoje czyny, odkupi przewinienia swoich przodków, a dzięki mocy jej serca, Eldarya stanie się światem, jakim miała być po Niebieskim Poświęceniu”. Mogło to oznaczać tylko tyle, że ta osoba będzie aengelem. Wspominali przy tym imię Anaryon, a Shairisse miała przecież senne wizje dotyczące osoby o tym imieniu. To wszystko nie mogło być sprawą zwykłego przypadku.
          Do osady Natau dotarli wczesnym popołudniem, gdzie oczekiwał już na nich Shiron, znajomy Leiftana. Był to sympatyczny, młody brownie z rudymi włosami i parą niewielkich baranich rogów. Po krótkim powitaniu ruszyli w dalszą drogę, aby dotrzeć do górskiej chatki przed zmierzchem. Znajomy okazał się niezłym gadułą, który przez całą drogę zachwalał widoki i spokojną atmosferę tych okolic. Na szczęście dobry humor młodego brownie szybko udzielił się również zakochanym i zapomnieli o nieprzyjemnych odczuciach, wywołanych przez pradawny ołtarz.
          - Wszystkie potrzebne artykuły macie w spiżarni - zakomunikował Shiron, gdy dotarli do niewielkiej chatki, położonej w górskiej dolinie. Szybkim, zwinnym susem zsiadł z chowańca i podszedł do Shairisse, aby pomóc jej również zsiąść. - Pozwoliłem sobie zrobić zaopatrzenie dla was, abyście mogli się cieszyć wspólnie spędzonym czasem.
          - Dziękujemy Shironie - powiedziała z uśmiechem, łapiąc pomocną dłoń chłopaka i zsiadając z galorza. 
          - To sama przyjemność - odparł brownie. - Nie wiem, czy Leiftan pamięta okolicę, ale w tamtą stronę jest gwiezdne jezioro - powiedział, wskazując ręką kierunek na prawo od domku. - A w tamtą stronę jest dawny gaj druidów, w którym podobno czasami można wyczuć dziwną energię… - dodał, wskazując okolicę za domem.
          - Rozumiem… - powiedziała, spoglądając we wskazanych kierunkach.
          - Dziękujemy Shironie - odezwał się Leiftan, wymownie zerkając na chłopaka.
          - Ano tak. Dobrze - zaśmiał się brownie. - Zostawiam was i wracam do osady, żeby zdążyć przed nocą. Miłego odpoczynku życzę - dodał, wskakując na swojego wierzchowca.
          - Do zobaczenia Shiron - uśmiechnęła się Shairisse i weszła do domu, aby się rozejrzeć, co gdzie jest i zacząć szykować posiłek. W tym czasie Leiftan dogadywał się ze swoim znajomym odnośnie do oddania kluczy za kilka dni.
          Tego popołudnia zakochani postanowili odpuścić już sobie wszelkie wycieczki i zwiedzanie okolicy. Oboje czuli się zmęczeni i największą przyjemność sprawiło im wspólne zjedzenie posiłku. Po kolacji usiedli na werandzie, na szerokiej leżance i wtuleni w siebie, zachwycali się widokami. Przed nimi znajdowała się sporej wielkości polana, którą przecinał górski potok i otaczał niezbyt gęsty las. Cichy szum liści poruszanych powiewami ciepłego wiatru oraz szmer wody płynącej nieopodal, sprawiały, że oboje rozkoszowali się przyjemną wieczorną aurą. Shairisse rozpromieniona wspominała swoje wypady w góry z rodzicami i opowiadała o wspólnych wycieczkach, a Leiftan słuchał jej z zaciekawieniem, zadowolony, że mógł uszczęśliwić dziewczynę. Miał wrażenie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu jest ona zrelaksowana i całkowicie spokojna.
          Następnego dnia Leiftana obudziło głośne nawoływanie jakiegoś ptasiego chowańca, który przysiadł na drzewie tuż za oknem. Przeciągnął się leniwie, a widząc, że pokój rozświetla w miarę ostre światło słoneczne, domyślał się, iż pora dnia zapewne bliższa była godzinom południowym niż porannym. Wspierając się na łokciu, z ciekawością rozejrzał się po pokoju. W blasku dnia pomieszczenie wydawało się dużo większe niż zapamiętane wczoraj w blasku świecy. Na podłodze leżał jakiś kolorowy dywanik, wyglądający jak robiona ręcznie mata z kolorowych włókien. Drewniane ściany nie były niczym przyozdobione, a umeblowanie ograniczało się do niewielkiej komody, małej szafy, stolika z dwoma krzesłami i łóżka, na którym teraz oboje leżeli.
          Dziewczyna leżała odwrócona tyłem do niego, z włosami rozrzuconymi na poduszce. Kiedy na nią spojrzał, mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie, przypominając sobie finał wczorajszego wieczoru i to, o której zmogło ich zmęczenie, a później sen. Wspomnienie nocnych figli i widok jej nagiej skóry sprawił, że jego ciało wypełniło uczucie przyjemnego ciepła i nie potrafił się powstrzymać, aby nie ucałować jej odsłoniętego ramienia.
          - Mmm - zamruczała Shairisse, leniwie przewracając się na brzuch i zwracając twarz w jego stronę. - Poproszę takie pobudki codziennie…
          - Jakie? - zapytał rozbawiony, nie odrywając ust od jej skóry i jednocześnie zsuwając z niej cienką, bawełnianą narzutkę, którą była okryta.
          - Właśnie takie - odparła z uśmiechem, wciąż nie otwierając oczu.
          - Takie? - mruknął cicho, podążając z delikatnymi pocałunkami w dół jej pleców.
          - Dokładnie - zamruczała. - Tylko bez łaskotania kocie - dodała rozbawiona, powoli przewracając się na bok, gdy jego usta zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do jej pupy.
          - Pozwól mi - zaśmiał się, robiąc przy tym błagalną minę.
          - A jak nie, to co zrobisz? - zapytała, łapiąc go delikatnie za twarz i przyciągając bliżej siebie.
          - Stanę się bezwzględny - odparł, udając srogość i delikatnie chwytając zębami jeden z jej sutków.
          - O nie! - zachichotała i łagodnie odepchnęła go od siebie, aby przewrócić na plecy. Kiedy był już na plecach, zwinnym susem usiadła na nim, wspierając się rękoma o jego tors. - Teraz ja tu rządzę.
          - Powtórka z rozrywki? - zaśmiał się i uniósł do siadu, aby ją namiętnie pocałować.
          Rozpalając na nowo swoje zmysły i kochając się, wcale nie myśleli o szybkim wyjściu z łóżka. Leżąc później wtuleni w siebie i błogo zmęczeni śmiali się, że z dala od Kwatery dopadło ich rozleniwienie, wywołane też zapewne świadomością, że nikt nie będzie ich od rana wzywał na zebrania, czy też nie będzie chciał wysyłać ich z misją. Kiedy nasycili się sobą, okazało się, że jest już popołudnie. Patrząc na nią, pomyślał, że wcale nie ma ochoty wracać do Kwatery i chętnie zostałby na tym odludziu już do końca życia. Wiedział jednak, że nie jest to możliwe przynajmniej do czasu, aż nie pozbędzie się zagrożenia, jakim jest Ashkore.
          Z pieleszy wygramolili się dopiero późnym popołudniem, kiedy ich żołądki wyraźnie zaczęły upominać się o swoje. Shairisse przy niewielkim kuchennym palenisku zaczęła szykować jajecznicę na to baaardzo późne śniadanie, a Leiftan w tym czasie poszedł do strumienia po świeżą wodę. Później jedząc posiłek oboje wspominali Karuto i jego zwiększone zaangażowanie w odpowiednie doprawienie dań, odkąd w Kwaterze pojawiła się ona. Po zjedzonym posiłku wyszykowali sobie prowiant na piknik, który zamierzali zrobić sobie nad gwiezdnym jeziorem. Kiedy byli gotowi wyszli z domku i na piechotę ruszyli w stronę jeziora. Dziewczyna stwierdziła bowiem, że chce podziwiać widoki, rozkoszować się bliskością natury oraz przy okazji zadbać o kondycję.
          Gdy dotarli do jeziora, okazało się, że od ostatniej wizyty Leiftana dobudowano pomost, który teraz był szerszy i wnikał w jezioro dużo dalej niż poprzednim razem, gdy lorialet odwiedzał to miejsce. Jezioro leżało na wysuniętej skalnej półce, otoczone niskopienną roślinnością i otwartą przestrzenią. Spoglądając w górę, widziało się tylko niebo, za to na dole królowały zapierające dech w piersi widoki górskich dolin, skalnych występów i hektary zielonych lasów. Powietrze było orzeźwiające i krystalicznie czyste. Wodną taflę delikatnie marszczył ciepły wiatr, a przy brzegu dryfowało kilka roślin łudząco podobnych do ziemskich lilii wodnych, zwanych wiktorią parańską. Nad ukwieconymi łąkami latały wszelkiej maści motyle i dało się też usłyszeć brzęczenie innych owadów, które mieszało się z trelami ptasich chowańców.
          Po pierwszych zachwytach i oględzinach tego rajskiego zakątka rozłożyli się na końcu pomostu. Granatowo czerwony koc w kratę posłużył jako piknikowy obrus. Do siedzenia ułożyli kilka miękkich poduszek, a w plecaku mieli schowany jeszcze dodatkowy koc, którym mogli się okryć, gdyby zrobiło się zbyt chłodno. Za naczynia służyły zielone liście jakiejś rośliny, której Shairisse kompletnie nie znała, ale która była podobno nieszkodliwa i bez smaku. Za to wierzch tych liści sprawiał wrażenie, jakby był pokryty sztywną, skórzastą warstwą, dzięki czemu całe liście były wystarczająco sztywne, aby posłużyć jako talerze, bądź półmiski. Porozkładali je na kocu i wypełnili pistacjowymi truskawkami, ćwiartkami miodowych i księżycowych owoców, kilkoma rodzajami ciastek i przysmakiem mieszkańców osady Natau, czyli karobem, zwanym też świętojańskim chlebem. Były to słodkie nasiona podobne do fasolek, rosnące w strączkach na drzewach i mające podobno bardzo pozytywny wpływ na trawienie i ogólny stan zdrowia.
          Oboje rozłożyli się wygodnie i zaczęli rozmawiać o wspólnie przeżytych chwilach. Cieszyli się wzajemną bliskością, śmiejąc się i wspominając kolejne misje oraz przeróżne sytuacje od chwili przybycia Shairisse do tego świata. Z perspektywy czasu, nawet te nieprzyjemne przeżycia stały się mniej bolesne i okazało się, że pozytywnie wpłynęły na ich teraźniejsze relacje. Każde doświadczenie i każda przeżyta emocja sprawiały, że dorastali do tej właśnie chwili i dojrzewali do swojego związku. Shairisse leżąc wygodnie na kocu z głową opartą na kolanach ukochanego, czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Podobnie, jak Leiftan, który mając ją blisko siebie i karmiąc ją kawałkami owoców, wiedział, że to zarówno dzięki niej, jak i dla niej zmienił swoje priorytety i o dziwo, czuł się z tym naprawdę wspaniale.
          - Czemu ty nigdy nie opowiadasz o swoim wcześniejszym życiu? - zagadnęła w pewnej chwili, gdy ich rozmowa ponownie zeszła na jej życie sprzed Eldaryi. - Pamiętam tylko, jak raz wspominałeś o tym, że pałasz nienawiścią do tych, którzy zamordowali ci bliskich… Nigdy też nie mówiłeś, jak trafiłeś do Kwatery.
          - Moje wcześniejsze życie to nic ciekawego - odpowiedział, spinając się przy tym trochę. Niby jak miał jej powiedzieć, że było to pasmo knowań i robienia wszystkiego, aby zemścić się za śmierć bliskich i za tę ogólną nienawiść innych faery do przedstawicieli jego rasy. Przecież nie mógł jej się nawet przyznać do tego, że jest tym, kim jest, czyli ostatnim czystokrwistym przedstawicielem rasy aengel. Tym bardziej że przez cały swój ból i całą swoją nienawiść oraz wcześniejszą złość mógł teraz przybierać tylko formę postrzeganą przez innych jako daemon.
          - No powiedz, co robiłeś, zanim trafiłeś do Kwatery? - poprosiła błagalnie, spoglądając na niego z zaciekawieniem. - Jeśli nie chcesz, to nie musisz opowiadać o bolesnych przeżyciach… Powiedz cokolwiek o sobie, bo tak na dobrą sprawę, to w sumie nic nie wiem na temat twojej przeszłości…
          Leiftan zamyślił się na chwilę, zastanawiając się, w jaki sposób wybrnąć z tej sytuacji. Nie chciał jej okłamywać, ale czy miał teraz inne wyjście? Nie mógł powiedzieć całej prawdy o swoim życiu, ale w sumie przecież mógł jej powiedzieć mniej więcej to, co kiedyś opowiedział Huang Hua, i trochę dodać prawdziwych faktów, aby wyszło wiarygodnie. A znając Shairisse i jej współczujący charakter, mógł to przecież przedstawić tak, aby sama nie chciała już więcej wracać do tego tematu.
          - No dobrze. Powiem ci trochę o sobie… - zaczął mówić, głaszcząc delikatnie jej włosy. - Moją prawdziwą rodzinę zamordowano, tylko dlatego, że wykazywali się większą mocą i lepszymi zdolnościami magicznymi od pozostałych mieszkańców wioski, w której żyli. Byłem wtedy maleńkim dzieckiem, które matka ukryła i tylko dzięki temu przeżyłem. Znalazł mnie wtedy starzec Verom, który wraz ze swoją młodą przyjaciółką Naupile wychowali mnie, jakbym był ich własnym synem. Niestety, któregoś razu napadli nas bandyci i na moich oczach zamordowali moich opiekunów… - w tym momencie na chwilę ucichł, aby powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie myślał, że te prawdziwe wspomnienia, po tylu latach okażą się dla niego jeszcze tak bolesne.
          - Tak mi przykro Leiftanie - wyszeptała Shairisse, podnosząc się z jego kolan do siadu. - Mówiłam, że nie musisz mówić o bolesnych…
          - Wiem - wszedł jej w słowo i spojrzał na nią smutno. - Chciałem jednak, żebyś to wiedziała - tutaj westchnął głęboko i spoglądając przed siebie, zaczął mówić dalej. - Później błąkałem się po lasach i trafiłem do druidów, którzy się mną zajęli i trochę mnie wyszkolili w magii i eliksirach. Gdy dorosłem, odszedłem i przemieszczałem się po świecie to tu, to tam w poszukiwaniu swojego miejsca. Na pewien czas zatrzymałem się nawet u pewnego maga-alchemika, który nauczył mnie rozwijać i wykorzystywać zdolności magiczne. Kilka lat temu, w jakiejś zapchlonej gospodzie poznałem Miiko. Udręczona zapijała smutki po jakimś stresującym spotkaniu z przedstawicielami swojej rodziny, a ja szukałem nowych wyzwań w swoim życiu. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i dzięki niej trafiłem do Kwatery, gdzie już zostałem. Okazało się, że niezły ze mnie dyplomata i potrafię rozwiązywać różne sprawy na szczeblach politycznych i nie tylko, a poza tym potrafię dobrze doradzać. I teraz jestem tu, gdzie jestem.
          - I dobrze, że tu jesteś, bo dzięki temu cię spotkałam - powiedziała, całując go czule.
          - Też tak myślę - odparł z uśmiechem. - A teraz chodź ze mną na skraj pomostu - dodał, zdając sobie sprawę z tego, że od jakiegoś czasu zmierzchało i na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy. - Zaraz będziemy mieli gwiezdny spektakl.
          Shairisse nie chciała dopytywać już o nic więcej, aby ewentualnie znowu nie rozdrapywać jakichś bolesnych wspomnień. Teraz ważna była tylko ta chwila i to, że byli razem i bardzo dobrze się rozumieli. Oboje przesunęli się na skraj pomostu, gdzie wtuleni w siebie podziwiali widoki przed sobą. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, a nocne niebo z ciemnogranatowego zmieniało kolor na czystą czerń, w którą poutykane były srebrne, świecące gwiazdy. Było ich tak wiele i były tak jasne, że wyglądały niczym rozsypane diamenty na czarnym atłasie. Gdzieś w oddali koncert dawały cykady, a z lasu od czasu do czasu dochodziło do nich pohukiwanie seryphona. Jedynym źródłem światła był blask księżyca, który wydawał się dużo większy, niż kiedykolwiek dotychczas. Tak, jak mówił Leiftan widok nocnego, rozgwieżdżonego nieba odbijającego się w tafli jeziora, był niemal hipnotyczny. Wraz ze wszystkimi odgłosami nocnego lasu, tworzył niezapomniany spektakl, który pochłonął do reszty wszystkie jej zmysły.
          W pewnej chwili wokół niej zaczęły pojawiać się niewielkie, świetliste punkciki, które poruszały się w powietrzu, jakby chciały zachęcić ją do wspólnego tańca.
          - Czy to są robaczki świętojańskie? - zapytała zdziwiona.
          - Możliwe - odparł niepewnie chłopak, przyglądając się tej sytuacji badawczo.
          Gdy Shairisse podniosła rękę, świetlne robaczki poruszyły się dziwnie synchronicznie z jej gestem. Był to bardzo zaskakujący widok, ale przy tym tak zachwycający, że zaczęła ruszać obiema rękoma, przyglądając się ze śmiechem temu widowisku. Leiftan zaś przyglądał się temu oniemiały ze zdziwienia, przypominając sobie, jak Shiron mówił kiedyś, że żyły tu świetliki, które nazwano anielskimi świetlikami. Nazwano je tak, gdy odkryto, że świeciły tylko w obecności przedstawicieli rasy aengel. Podobno wyróżniały się też zachowaniem, ponieważ w pobliżu takiej osoby podążały za jej ruchami. Mówił też, że od bardzo dawna nikt ich nie widział i nie wiadomo czy wyginęły, czy po prostu przestały świecić z powodu zniknięcia aengeli.
          Patrząc teraz na nią, zdał sobie sprawę, że jeśli to rzeczywiście są anielskie świetliki, to właśnie ma ostateczny dowód na to, że ukochana jest aengelem. W pierwszej chwili poczuł się niesamowicie podekscytowany faktem, że nie jest już jedynym przedstawicielem tej rasy. Przecież to było niejako spełnienie jego najskrytszego marzenia. Kiedy był młodszy, marzył sobie, że gdy pozna odpowiednią dziewczynę, to okaże się ona aengelem i wtedy pokocha ją całym sercem. A teraz? Im dłużej o tym myślał i im dłużej przyglądał się Shairisse, tym bardziej uświadamiał sobie, że to odkrycie, właściwie nic nie zmieniło w jego uczuciach. Wciąż kocha ją tak samo mocno, jak wtedy, gdy myślał, że jest tylko człowiekiem. W tamtym momencie zrozumiał, że ważna dla niego jest ONA, a nie jej rasa, nie pochodzenie, czy cokolwiek innego. Nie ważne jest nawet jej przeznaczenie - naprawdę liczy się tylko ona i nic więcej.
          Jakiś czas jeszcze siedzieli, podziwiając świetliki i zachwycając się pięknem tej nocy. Kiedy jednak Shairisse zaczęła ziewać, oboje doszli do wniosku, że czas najwyższy się zbierać. Poskładali wszystkie rzeczy do plecaka, który Athira zabrał w pysku i pobiegł przodem, a oni trzymając się za ręce, powoli ruszyli za nim. Po drodze dyskutowali o życiu w Kwaterze i próbowali zgadnąć, jak będzie wyglądać ich następna misja i czy Miiko pozwoli im jechać razem. Niedaleko domku drogę przebiegł im chowaniec, wyglądający niczym albinotyczny jeleń z porożem w kształcie drzewnych konarów. Był o tyle niesamowity, że na tym porożu miał też liście, a on sam sprawiał wrażenie, jakby świecił. Swoim nagłym pojawieniem się tak wystraszył Shairisse, że w popłochu wskoczyła Leiftanowi na ręce. Po chwili zaskoczenia, oboje zaczęli się śmiać, a zachwycony sytuacją lorialet, resztę drogi już jej nie wypuścił. Gdy dotarli do chatki, była już późna noc, ale oni nie zamierzali się tym przejmować. Mieli przed sobą jeszcze jeden dzień wolnego, który chcieli wykorzystać na odpoczynek i zwiedzanie gaju druidów. Później już zostawał tylko dzień na powrót do Kwatery.
          Kolejnego dnia zakochanych obudziło wesołe świergotanie stadka ptasich chowańców, które urządzały sobie pościgi i co chwila przelatywały obok okna ich sypialni. Tym razem również nie spieszyli się z opuszczeniem wygodnych pieleszy, ale mimo wszystko postanowili wygramolić się z nich trochę szybciej, niż poprzedniego dnia. Po śniadaniu udali się do strumyka, aby się odświeżyć, ale kiedy tylko wstępnie się umyli, Shairisse naszła ochota na zabawę w chlapanego. Finał tej zabawy był taki, że oboje siedzieli tyłkami w wodzie i nie mając na sobie ani jednej suchej nitki, śmiali się do rozpuku.
          Na wycieczkę wybrali się po południu, zaraz po tym, jak się przebrali w świeże i suche ubrania. Im bliżej byli miejsca zwanego gajem druidów, tym las wydawał się cichszy i spokojniejszy. Gdy w pewnym momencie weszli na ogromny powalony pień drzewa i spojrzeli przed siebie, wszystko wskazywało na to, że dotarli do umownej granicy. Niemal natychmiast dało się zauważyć różnicę pomiędzy zwykłym lasem a gajem druidów. W druidzkiej części lasu drzewa rosły w większych odstępach od siebie i były trochę obficiej porośnięte mchem. Zieleń rosnącej tu roślinności zdawała się jaśniejsza i jakby bardziej soczysta od tej z pozostałej części lasu. Gdzieniegdzie, tuż nad ściółką unosiły się niewielkie świecące punkty, które nadawały temu miejscu jeszcze bardziej enigmatycznego charakteru.
          - Chodź, poszukamy świętego drzewa - powiedział z uśmiechem Leiftan.
          - Świętego drzewa? - zapytała zdziwiona.
          - Tak - odparł, wyciągając do niej rękę, aby pomóc jej zejść. - W każdym druidzkim lesie było święte drzewo, przy którym druidzi modlili się, wierząc, że żyje w nim duch lasu.
          - Jak chcesz je odnaleźć? - zdziwiła się, chwytając jego dłoń.
          - Na pewno będzie się różnić od pozostałych, ponieważ będzie dużo większe i będzie rosło na środku polany - powiedział, pomagając jej zeskoczyć z pnia. - Poza tym, jak mówił Shiron, powinno przy nim emanować dziwną energią.
          Gdy tylko weszli na teren gaju, od razu mieli wrażenie, jakby przez ich ciała przepłynęła przyjemna fala energii, sprawiając, że niemal natychmiast wypełnił ich spokój i poczuli się zrelaksowani. Tak, jakby nagle wszystkie troski odpłynęły gdzieś w dal, a oni mogli cieszyć się bliskością przyrody i jej harmonią. Nagle w pewnej odległości od nich, zza drzewa wyłonił się ten sam jeleń, który poprzedniego dnia wystraszył Shairisse. Teraz mogli mu się przyjrzeć na spokojnie i obejrzeć go w całej okazałości. Chowaniec był calusieńki biały jak śnieg, nawet jego konarowe poroże z kilkoma odstającymi listkami było białe. Kolor jego oczu przywoływał na myśl całkowicie bezchmurne niebo latem, a wzrostem i budową ciała na pewno również się wyróżniał spośród pozostałych przedstawicieli swojego gatunku. Od stworzenia bił też jakiś niesamowity blask, sprawiając, że wydawał się jeszcze bielszy i jakby lśnił. Oboje byli zafascynowani jego widokiem, jak również oboje mieli nieodparte wrażenie, że stworzenie zachęca ich, aby za nim podążali. Postanowili zatem iść jego śladem, zaciekawieni, gdzie ich poprowadzi ta niewiarygodna leśna istota.
          - No to chyba doprowadził nas do świętej polany druidów - oznajmił lorialet tuż po tym, jak lśniący jeleń nagle gdzieś się rozpłynął, a on rozglądając się, dostrzegł polanę z olbrzymim drzewem pośrodku.
          - Ktoś jest na tej polanie… - odezwała się szeptem Shairisse.
          Przy ogromnym drzewie kucała szczupła kobieta, mająca ciemnozielone włosy i dość mocno opaloną skórę oraz ubrana była w bardzo skąpy strój. Delikatny materiał w kolorze soczystej zieleni pistacjowej ledwo zakrywał biust, a na biodrach przybierał formę zwiewnej spódniczki. Gdy podeszli bliżej polany, kobieta spojrzała w ich stronę i podniosła się, przysiadając zaraz potem na konarze drzewa i z łagodnym uśmiechem spoglądała w ich stronę. Wówczas dało się dostrzec, że oczy kobiety są czarne jak noc i pozbawione białek, a jej uszy są spiczaste i stosunkowo długie, podobne do elfich. Na głowie kobiety znajdował się delikatny złoty diadem z jednym tylko niewielkim, zielonym kryształem.
          - Nie obawiajcie się mnie - powiedziała kobieta, widząc ich niepewne spojrzenia. Jej głos był delikatny i łagodny i sprawiał dziwne wrażenie, jakby współgrał z szumem liści na drzewach. Następnie wyciągnęła rękę w ich stronę, wyraźnie zachęcając, by podeszli. - Czekałam na ciebie wybranko Wyroczni.
          - Kim jesteś pani? - zapytała zaskoczona.
          - Mam na imię Nypheris i jestem kapłanką świętego drzewa ducha tego lasu - oznajmiła, uśmiechając się łagodnie. - Nie obawiaj się i podejdź do mnie.
          Kiedy tylko Shairisse weszła na polanę, Leiftan zauważył, że jej osobę spowiła delikatnie lśniąca poświata, a na jej plecach dało się zauważyć alabastrowe skrzydła. Przez moment stał z otwartymi ze zdziwienia ustami, zaskoczony widokiem, który właśnie ostatecznie potwierdzał, jakiej rasy krew płynie w żyłach jego ukochanej. Gdy pierwszy szok minął, zrobił krok w jej stronę i w tym samym momencie, nagle wszystko dookoła się zatrzymało. Nie poruszał się żaden listek ani żadne źdźbło i nie było słychać żadnego dźwięku - dosłownie, jakby ktoś zatrzymał czas.
          - Nie radziłbym ci tam iść… - usłyszał tuż przy swoim uchu. Wystraszony, gwałtownie obrócił się w stronę, z którego dochodził głos i zobaczył stojącego obok siebie lśniącego jelenia. - Chyba że chcesz, aby już teraz dziewczyna odkryła twoją tajemnicę…
          - Kim jesteś? - zapytał nieufnie, cofając się krok w tył.
          - Jestem Thoros, opiekuńczy duch tego lasu - odezwał się jeleń.
          - Zatrzymałeś czas? - zapytał zaciekawiony. - Po co?
          - Powiedzmy, że bardzo spowolniłem jego upływ - odparł, rozglądając się wokół. - Żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać, nie wzbudzając niepokoju u twojej przyjaciółki.
          - Czemu nie pozwalasz mi iść za nią? - dopytywał, spoglądając teraz w jej kierunku.
          - Jak widzisz, na polanie ujawnia się prawdziwa natura, a z tego, co wiem, ty swojej chyba nie chcesz ujawniać - powiedział, zerkając na niego z zaciekawieniem.
          - N-niee… - mruknął zdziwiony i zaraz potem zapytał: - Mogę wiedzieć, czemu za nami chodzisz?
          - Bo chciałbym pomóc was ochronić - stwierdził spokojnie. - Za kilka dni oboje będziecie w niebezpieczeństwie. Życie dziewczyny będzie uzależnione od twojego życia, dlatego dobrze by było, żebyś go nie stracił.
          - Nie rozumiem… W niebezpieczeństwie? Oboje? - zapytał zaskoczony.
          - Nie mogę ci na tę chwilę nic więcej powiedzieć - odparł lekko zakłopotany.
          - To jak mam zrozumieć twoje zamiary?
          - Nie musisz ich rozumieć - odparł Thoros. - Gdy nadejdzie czas, będziesz wiedział, co powinieneś zrobić, aby ją ratować. Jednak żebyś mógł ją wówczas uratować, sam musisz być w pełni świadomy i sprawny. Dlatego proszę, abyś zerwał jeden z moich listków - mówiąc to, zrobił krok w jego kierunku i pochylił lekko głowę, podsuwając mu poroże bliżej twarzy. - Za trzy dni, z samego rana, zaraz po przebudzeniu skonsumujesz ten liść, porządnie go przeżuwając.
          - Po co mam to robić? - zapytał, zrywając jeden z dziwnych listków z poroża.
          - W odpowiedniej chwili jego moc ochroni cię przed utratą przytomności i sił życiowych - odpowiedział jeleń, delikatnie potrząsając głową. - Chodzi o to, abyś odpowiednio szybko zareagował i zrobił to, co będzie wskazane i konieczne, aby uratować dziewczynę.
          - Skąd będę wiedział, co mam zrobić? - zdziwił się, nie do końca rozumiejąc pokrętne wskazówki leśnego ducha.
          - Po prostu będziesz wiedział - odpowiedział Thoros, zerkając w jego stronę i sprawiając przy tym wrażenie, jakby się uśmiechał. - A teraz udawaj, jakby się nic nie stało… - dodał i w tym samym momencie, nagle wszystko ponownie zaczęło się poruszać, a postać jelenia znowu zniknęła, ulatniając się wraz z powiewem wiatru.
           Leiftan rozejrzał się zaskoczony dookoła siebie, ale wszystko zdawało się wyglądać całkiem normalnie. Już chciał pomyśleć, że to zapewne jakieś tylko dziwne przewidzenie, gdy spojrzał na swoją dłoń i zobaczył, że trzyma lśniący biały liść. Chowając go do kieszeni, ponownie rozejrzał się wokół, ale nikogo nie zauważył, a Shairisse siedziała obok Nypheris i obie uśmiechając się, o czymś rozmawiały. Nie chcąc ryzykować zdemaskowania, nie pokusił się o wejście na polanę, tylko oparł się o drzewo i przyglądał się z zaciekawieniem obu kobietom. Kilka chwil później panie pożegnały się serdecznie i kapłanka ponownie zajęła się świętym drzewem, a Shairisse podeszła do Leiftana.
          - Czemu do nas nie podszedłeś? - zapytała, przytulając się do niego.
          - Nie chciałem wam przeszkadzać - odparł, całując ją w czubek głowy. - Poza tym mówiła, że czekała na ciebie, więc nie chciałem się narzucać. A co chciała od ciebie ta kapłanka?
          - W sumie, to słyszała o wybrance Wyroczni i chciała po prostu mnie poznać - powiedziała z uśmiechem. - Pytała ogólnie, co lubię robić, co sprawia mi przyjemność… A na koniec zapytała, czy mam jakieś ulubione dziewczęce imię.
          - Dziewczęce imię? - zapytał zdziwiony. - Czemu o to pytała?
          - Nie mam pojęcia - odparła. - Też mnie to zdziwiło.
          - I co jej odpowiedziałaś? - zapytał, spoglądając na nią zaciekawiony.
          - Nic - zaśmiała się. - Nie mam ulubionego imienia… 
          Rozmawiając o kapłance, a potem podziwiając otaczającą przyrodę, powoli zaczęli wracać w kierunku chatki. Po powrocie zjedli posiłek i znowu spędzili wieczór na werandzie domku, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami i wrażeniami z tych kilku ostatnich dni. Oboje jednomyślnie przyznali, że chętnie wcale nie wracaliby do Kwatery, ale też oboje zdawali sobie sprawę, że muszą to zrobić. Tego wieczoru dość szybko położyli się do łóżka, gdyż następnego dnia czekała ich pobudka tuż po wschodzie słońca, aby do Kwatery zdążyć przed nocą. Leiftan przez całą noc nie mógł jednak zasnąć. Wciąż rozpamiętywał słowa Thorosa o tym, że za kilka dni oboje z Shairisse będą w niebezpieczeństwie. Później powiedział, że ma skonsumować liść za trzy dni… Trzy dni… Dziwnym zbiegiem okoliczności za trzy dni mijał też termin na podjęcie przez niego decyzji, który wyznaczył mu Ashkore. Co zatem miało się wydarzyć za te trzy dni?
----------------------------------------------------------
     *necesse subsidium - potrzebna pomoc.

Offline

#29 07-06-2024 o 01h36

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 27

Witam i pozdrawiam


cz.24 U BRAM PIEKŁA

          Poranne słońce zaczęło zaglądać przez okno do pokoju, budząc Leiftana przyjemnym ciepłem. Przeciągnął się leniwie i spojrzał na miejsce obok siebie, ale okazało się, że jest ono puste i w łóżku jest sam. Przetarł oczy i rozejrzał się po pokoju, ale Shairisse nie było w pobliżu. Usiadł na brzegu łóżka i spojrzał na szafkę nocną, a później na biurko w poszukiwaniu jakiejś kartki z informacją, ale niczego takiego nie zlokalizował. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że ukochana poszła zapewne do Ewelein na umówione badanie, na które wczoraj usilnie nalegała elfka, gdy wrócili do Kwatery ze swojego urlopu. Wstał niespiesznie z łóżka, ubrał się i wyszedł na poszukiwanie dziewczyny.
          W pierwszej kolejności ruszył do jej pokoju, sprawdzić, czy nie poszła przypadkiem się przebrać w świeże ubrania. Gdy zapukał do jej drzwi, nikt mu nie odpowiedział i nie usłyszał też żadnych odgłosów z wnętrza pomieszczenia. Postanowił więc udać się do przychodni, przekonany, że tam zastanie swoją zgubę. Kiedy wszedł do ambulatorium, elfka przywitała go z uśmiechem, a następnie ze zdziwieniem zapytała, dlaczego jest sam. Po krótkiej rozmowie okazało się, że nie widziała ona dzisiaj Shairisse, ponieważ ta nie zgłosiła się jeszcze na badania. Zaskoczony lorialet pożegnał się i wyszedł z przychodni, z zamiarem rozejrzenia się za ukochaną po Kwaterze. Nie zastał jej jednak w żadnym odwiedzanym przez siebie miejscu, a wszyscy napotkani i zaczepiani powtarzali to samo, że nie widzieli dzisiaj dziewczyny. Gdy wychodził ze swojego pokoju na korytarz po ponownym sprawdzeniu, czy nie wróciła, wpadł na młodego wilczka. 
          - Widziałeś dzisiaj Shairisse? - zaczepił go zaniepokojony.
          - Dzisiaj nie - odparł spokojnie Chrome. - Ostatnio widziałem ją wczoraj wieczorem z tobą. A stało się coś?
          - No właśnie nie wiem - powiedział, rozglądając się po korytarzu. - Nie było jej w pokoju, gdy się obudziłem i nikt jej dzisiaj nie widział… Mam złe przeczucia.
          - Może poszła na spacer? - zasugerował nastolatek.
          - Jak ją spotkasz, powiedz, że jej szukam - poprosił i klepnął wilkołaka po przyjacielsku w ramię, zanim udał się na dalsze poszukiwania.
          Kwaterę zdążył obejść już dwa razy z góry na dół i z powrotem, szukał też na klifie i na plaży oraz w ich sekretnym zakątku, ale nigdzie nie było po niej śladu. Nie miał chwilowo pomysłu, gdzie jeszcze mógłby poszukać dziewczyny, więc ponownie poszedł do jej pokoju, sprawdzić, czy może wróciła. Obawiał się coraz bardziej, że jej nagłe zniknięcie może być spowodowane jakimś nieprzewidzianym działaniem byłego wspólnika. Jakby nie patrzeć, następnego dnia mijał przecież termin ultimatum postawionego przez Ashkore’a.
          Stanął przed jej pokojem i westchnął głośno, zanim zapukał do drzwi. Cisza. Żadnej odpowiedzi, szmeru czy jakiegokolwiek dźwięku. Tym razem złapał jednak za klamkę i nadusił, aby sprawdzić, czy może drzwi są otwarte. Jakież było jego zdziwienie, gdy drzwi skrzypnęły cicho i otworzyły się na oścież. Wówczas jego oczom ukazał się koszmarny widok. W pomieszczeniu wszystko było poprzewracane i porozwalane na podłodze, jakby odbyła się tu jakaś walka, bądź szarpanina.
          - Shairisse! - krzyknął przerażony, wchodząc za próg i rozglądając się dookoła. - To niemożliwe! To nie może się dziać naprawdę! - powtarzał spanikowany i wtedy jego wzrok przykuł potworny widok. Na pościeli w jej łóżku widniała sporej wielkości szkarłatna plama.
          Podszedł do łóżka na chwiejnych nogach i dotknął palcami tej plamy, która okazała się lepka i wilgotna… Gdy podniósł rękę do twarzy i powąchał czubki palców, poczuł nieprzyjemny metaliczny zapach - wówczas zrozumiał - to była krew… W pokoju jednak nikogo nie było, więc w panice zaczął się gorączkowo rozglądać po pomieszczeniu, aby znaleźć jakikolwiek ślad, szczegół, cokolwiek, co naprowadziłoby go na to, co tu się dokładnie wydarzyło. Coraz ciężej było mu zachować jasność umysłu i jako taki spokój. Gdzie jest w tej chwili dziewczyna? Czy krew na łóżku należała do niej, czy do napastnika? Im dłużej był w pokoju, tym coraz trudniej przychodziło mu złapanie oddechu. Czuł się przytłoczony, bezsilny i całkowicie bezradny. Jak mógł doprowadzić do takiej sytuacji?
          - Shairisse… - wyszeptał, zdając sobie sprawę, że traci panowanie nad swoimi emocjami. Łzy cisnęły mu się do oczu i już po chwili czuł, że ma mokre policzki. - Shairisse, na wszystkich bogów, gdzie ty jesteś?!
          Nagle, gdzieś w oddali usłyszał, jak ktoś cicho woła jego imię. To była ona. Odwrócił się gwałtownie w stronę, z którego dobiegał jej głos, a następnie wybiegł z pokoju. Po chwili ponownie ją zawołał i przez moment oczekiwał w napięciu na odpowiedź. Gdy usłyszał jej wołanie, rzucił się biegiem przez korytarz, cały czas powtarzając jej imię.
          Niespodziewanie usłyszał jej głos tuż przy swoim uchu i jakaś siła szarpnęła jego ciałem.
          - Leiftan! Obudź się, proszę…
W tym samym momencie zrobił gwałtowny wdech i podnosząc się do siadu, zaskoczony rozejrzał się dookoła.
          - Shairisse?! - spojrzał na nią spanikowany. - Nic ci nie jest?
          - Jestem cała kochanie - odezwała się do niego ciepło, łapiąc jego twarz w swoje dłonie. - Wszystko w porządku… 
          - Jesteś cała! - przerwał jej, jednocześnie mocno ją przytulając. Dopiero po krótkiej chwili dotarło do niego, że faktycznie wczoraj wrócili z urlopu do Kwatery i teraz znajduje się we własnym łóżku, w swoim pokoju. Poza tym jest środek nocy i właśnie trochę przestraszył własną dziewczynę. - Jak dobrze… To był tylko sen…
          - Udusisz mnie skarbie - zaśmiała się wtulona w jego ramiona. Gdy Leiftan rozluźnił uścisk i trochę się odsunął od niej, zapytała zdziwiona:  - Co takiego ci się śniło, że tak bardzo się wystraszyłeś?
          - Miałem potworny koszmar - powiedział, patrząc na nią i czując, jak powoli opadają z niego emocje, które towarzyszyły mu we śnie. Czule odgarnął włosy z jej twarzy i z niebywałą łagodnością zaczął obcałowywać ją, szepcząc jednocześnie, że jest jego jedynym i największym skarbem.
          - Jaki? - zapytała, delikatnie rozbawiona jego nagłym napadem czułości.
          - Śniło mi się, że gdzieś zniknęłaś - powiedział, wzdychając i opierając swoje czoło o jej czoło. - Nie mogłem cię nigdzie znaleźć, a gdy pytałem innych, każdy mówił, że też cię nie widział… Gdy wszedłem do twojego pokoju, na łóżku była krew… Bałem się, że cię straciłem… - gdy to mówił, jego głos zaczął delikatnie drżeć.
          - Już dobrze kochanie - przerwała mu, całując go czule. - To był tylko zły sen. Nic mi nie jest…
          - Obiecaj, że zawsze mnie poinformujesz, jeśli będziesz chciała gdzieś iść beze mnie - powiedział Leiftan, kładąc się i przyciągając ją do siebie oraz obejmując ściśle ramionami, jakby się bał, że gdzieś mu ucieknie.
         - Obiecuję - powiedziała, ziewając i wygodniej układając się na jego ramieniu. - Śpij już maruderku i nie zamartwiaj się tym więcej.
          Tej nocy jeszcze długo nie mógł zasnąć. Za każdym razem, gdy tylko zamykał oczy, widział jej skotłowany pokój  i zakrwawioną pościel. To przypominało mu, że zbliża się dzień, przed którym ostrzegał go Thoros i, który na pewno miał jakiś związek z jego byłym wspólnikiem. Leżał, mocno przytulając ją do siebie i wsłuchując się w jej miarowy oddech. W międzyczasie starał się wydedukować, co takiego ma zamiar zrobić Ashkore. Jakież to pomysły mogły się roić w tym kretyńskim, smoczym łbie? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mniej podobały mu się jego własne domysły. Najgorszy scenariusz, jaki przewidywał to, że zechce rozbić Wielki Kryształ i bezpośrednio na jego oczach zabić dziewczynę. Inne zakładały, że zechce zabić jego, albo zechce narobić katastrofalnych szkód w Kwaterze lub uprowadzić Shairisse, aby go szantażować i zmusić do dalszej współpracy. Co by to nie było, przez najbliższe kilka dni na pewno nie mógł zostawiać jej samej. Musiał też odnaleźć jakiś sposób na to, aby jego ukochany anioł był bezpieczny.
          Kiedy w końcu udało mu się zasnąć, to i tak nie na długo, gdyż budziło go każde poruszenie Shairisse. Następnego ranka od razu zerwał się na równe nogi, gdy zorientował się, że ona wstaje z łóżka. Mimo zmęczenia i niewyspania się nie chciał nawet słyszeć o tym, że do przychodni na badania pójdzie sama.
          - Czemu chcesz mnie pilnować? - zapytała ze śmiechem, jednocześnie się ubierając.
          - Nie chcę cię pilnować - odparł pospiesznie, uśmiechając się przy tym niewinnie.
          - To, czemu chcesz iść ze mną do przychodni? - zapytała, patrząc na niego z cwaniackim uśmiechem na twarzy. - Jesteś niewyspany i ledwo patrzysz na oczy, ale upierasz się, aby iść ze mną. Czemu?
          - No dobra, masz mnie. Na naszym urlopie przyzwyczaiłem się, że jesteś cały czas przy mnie - powiedział uwodzicielsko, podchodząc do niej i łapiąc ją za biodra. Następnie przyciągnął ją do siebie i wyszeptał jej do ucha: - I nie chcę zostawać sam, gdy ty wychodzisz…
          - Mhm, mhm - zamruczała rozbawiona i figlarnie ułożyła dłonie na jego tyłku. - Słodkie kłamstewka. Przyznaj się lepiej, że chcesz mieć na mnie oko, bo wystraszyłeś się swojego koszmaru.
          - Czemu tak myślisz? - zapytał wciąż uwodzicielskim głosem i całując ją delikatnie w ucho. - Ja naprawdę nie chcę się z tobą rozstawać ani na chwilę…
          - W to nie wątpię kłamczuszku - zachichotała cicho. - Uważam tylko, że powody tej twojej nagłej fanaberii są odmienne od tych, które starasz się mi wmówić - oznajmiła z łobuzerskim uśmiechem, zaglądając w jego oczy.
          - Jak możesz podejrzewać mnie o takie matactwa? - zapytał, udając urażonego i robiąc przy tym nadąsaną minę.
           - Bo za dobrze cię znam łobuziaku - odparła, całując go czule. W międzyczasie ujęła jego twarz w obie dłonie i spoglądając w jego oczy, zmarszczyła brwi i z udawaną srogością powiedziała: - A teraz mów mi tutaj szybciutko, co tak naprawdę się dzieje?
          - Ech, przenikliwa, jak zawsze - westchnął ciężko i uśmiechnął się nieznacznie. - Masz rację. Ten koszmar nie daje mi spokoju. Mam jakieś takie dziwne wrażenie, że ten sen był swego rodzaju ostrzeżeniem. Obawiam się, że może wydarzyć się coś złego…
          - Przecież to był tylko sen - powiedziała ciepło, delikatnie gładząc kciukami jego policzki. - Każdy kochanie miewa czasami koszmary, ale to jeszcze nie powód, aby tak się spinać i zamartwiać…
          - Może masz rację słoneczko - powiedział, przytulając ją do siebie. Nie zamierzał jej przecież ani martwić, ani nie chciał też, żeby zaczęła coś podejrzewać. Zaś przede wszystkim wciąż wierzył, że uda mu się udaremnić plany Ashkore’a, niezależnie od tego, jakie by one nie były. W końcu tamten był tylko smokiem, a on potężnym aengelem. - Nie zmienia to jednak tego, że mam zamiar uczepić się ciebie, jak… rzep psiego ogona? Tak to się mówiło? - zapytał rozbawiony i jeszcze mocniej otulił ją ramionami.
          - Tak - zaśmiała się. - Tak to się mówi na Ziemi. A teraz ubieraj się ty mój rzepie czepie i idziemy, Ewe nie lubi czekać.
          W przychodni elfka powitała ich radośnie, jednocześnie śmiejąc się, że zaczynają się zachowywać, jak para lovigisów. Przez chwilę obie z Shairisse żartowały sobie z Leiftana i jego nagłej chęci towarzyszenia wszędzie dziewczynie, a później pielęgniarka rozpoczęła swoje badania. Gdy Ewelein zajmowała się przyjaciółką, on zamyślony spoglądał za okno, zastanawiając się, czy powinien może pójść i porozmawiać z zaklinaczem. W obecnej sytuacji był gotów zapomnieć o wszystkich swoich uprzedzeniach wobec Itzala, jeżeli tylko ten w jakikolwiek sposób pomógłby mu chronić ukochaną lub chociażby doradził, w jaki sposób zwiększyć jej bezpieczeństwo. Poza tym był on przecież jedyną osobą w Kwaterze, która wykazywała się niebywałą wiedzą i, z którą mógł w miarę szczerze porozmawiać - oczywiście na tyle, jak dalece pozwalał mu magiczny pakt, łączący go z Lancem.
          Po badaniach Ewe z zaintrygowaniem przeglądała wyniki, uśmiechając się tajemniczo pod nosem. W końcu oznajmiła, że wszystko wydaje się w porządku, ale chciałaby za jakiś czas powtórzyć jeszcze kilka testów. Wstępnie umówiły się na ponowne spotkanie za około dwa tygodnie i po tym zakochani udali się na śniadanie. Gdy po posiłku wychodzili ze stołówki, zaczepił ich strażnik, którego Shairisse kojarzyła ze wspólnych treningów i poinformował, że zaraz pod wiśnią jest zebranie ich straży. Leiftan doszedł do wniosku, że to idealny moment, aby pójść porozmawiać z zaklinaczem, skoro ona będzie w tym czasie pod opieką Valkyona. Odprowadził więc ukochaną pod wiśnię i tam przy okazji dowiedział się, że Itzal poszedł niedawno medytować koło fontanny.
          - Witaj zaklinaczu - przywitał się chłodno, podchodząc do medytującego mężczyzny.
          - Witaj Leiftanie - odpowiedział mu ten z szacunkiem. - Zastanawiałem się, kiedy do mnie przyjdziesz.
          - Spodziewałeś się mnie? - zapytał zdziwiony.
          - Domyślałem się, że możesz chcieć się ze mną spotkać - odparł z nikłym uśmiechem. - To, co takiego sprowadza cię do mnie?
          - Chcę porozmawiać i zapytać, czy potrafiłbyś mi coś doradzić - powiedział i rozejrzał się nieufnie dookoła. - Tylko wolałbym porozmawiać w innym miejscu, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie chciałbym, aby ktoś nas usłyszał.
          - Dobrze - powiedział zaklinacz, podnosząc się powoli. - Możemy iść na spacer w stronę klifu, jeśli masz ochotę.
          - Chętnie.
          Obaj panowie ruszyli niespiesznym, spacerowym krokiem w stronę głównej bramy. Leiftan spoglądał na Itzala i nie bardzo wiedział, w jaki sposób zacząć z nim rozmowę. Na jego szczęście zaklinacz nie miał tego problemu i dość szybko i nadzwyczaj swobodnie zaczął wypytywać, co dokładnie go męczy i nad czym się głowi. Wówczas opowiedział mu najpierw swój koszmar, a następnie o spotkaniu z Thorosem, o ofiarowanym listku i o tym, że leśny duch przepowiedział, iż oboje z Shairisse znajdą się jutro w niebezpieczeństwie. W czasie rozmowy dotarli do ławki na klifie i usiedli na niej.
          - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Thoros stwierdził, iż jej życie będzie uzależnione od mojego - westchnął Leiftan zrezygnowany. - Nie powiedział mi nic więcej, a ja czuję się zagubiony i nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć… - dodał i ukrył twarz w dłoniach.
          Zaklinacz spojrzał na niego współczująco, starając się jednocześnie poskładać jakoś uzyskane informacje, aby zrozumieć, o co w tym wszystkim może chodzić. Leśny duch powiedział, że oboje będą w niebezpieczeństwie, ale listek chroniący przed utratą przytomności i sił życiowych dostał tylko Leiftan. Z tego wynikało, że nie pomógłby on dziewczynie, więc będzie wystawiona na inny rodzaj zagrożenia niż chłopak. Poza tym życie Shairisse uzależnione będzie od życia jej ukochanego i od tego, jak szybko on zacznie ją ratować. Mogło to oznaczać tylko tyle, że nie da się zapobiec zagrożeniu, które prawdopodobnie dosięgnie oboje w jednym momencie i dla dziewczyny niestety zakończy się tragicznie. Dlaczego jednak jej życie ma zależeć od daemona? 
          Gdy nad tym myślał, przypomniały mu się słowa z dziwnej przepowiedni Sehanine: ”Ona serce demona tak wzruszy, że aż jej odda cząstkę swej duszy”. Czyżby te dwie sprawy się jakoś łączyły? I o co tu chodzi z tym oddawaniem części duszy? Nagle naszła go pewna przerażająca myśl. Dawno temu w starej księdze czytał o pewnym rytuale, który polegał na tym, że jedna osoba oddawała część swoich sił życiowych innej, umierającej osobie, aby uchronić ją przed śmiercią. Rytuał ten został jednak zakazany, a nazwę wymazano w celu jego zapomnienia, ponieważ zbyt często kończył się on niepowodzeniem i śmiercią zarówno ratowanego, jak i ratującego. Sukces rytuału bowiem uzależniony był od zbyt wielu czynników, których prawie nigdy nie potrafiono spełnić. Dodatkowo okazało się, że jedyna rasa na tyle potężna, aby móc przeprowadzać ten rytuał i liczyć na sukces, to aengele. Osoba oddająca swoje siły życiowe musiała być bowiem wystarczająco wytrzymała, aby przeżyć takie poświęcenie. Jeśli więc chodziło tu o ten konkretnie rytuał i na tym polegało oddanie części duszy w słowach przepowiedni, to jednoznacznie wskazywało, że Shairisse będzie jutro na skraju śmierci.
          - Powiem ci tak Leiftanie - zaczął po chwili namysłu zaklinacz. - Nie wiem, co ma się wydarzyć i nie wiem też, o jakim niebezpieczeństwie mówił Thoros… Wygląda jednak na to, że życie Shai będzie wisieć na włosku i to ty będziesz jedyną osobą, która będzie w stanie zapobiec jej śmierci…
          - Tyle to ja się sam domyśliłem - odparł lorialet z wyczuwalnym rozczarowaniem w głosie. - Thoros powiedział mi też, że będę wiedział, co zrobić, aby ją ratować. Problem w tym, że ja nie mam pojęcia, co powinienem zrobić…
          - Teraz tego nie wiesz - wszedł mu w słowo Itzal.  - Kiedy przyjdzie odpowiedni czas, zapewne będziesz wiedział - mówiąc to, spojrzał na niego poważnie. Uświadomił sobie, że do tej pory cała ich rozmowa skupiała się na tym, w jaki sposób zapobiec nieszczęściu. Im dłużej jednak o tym myślał, tym większe zaczął mieć wrażenie, że nie chodzi o to, jak zapobiec, tylko co zrobić, gdy tragedia już się wydarzy. - Powiedziałeś, że nie dopuścisz do tego, aby coś jej się stało…
          - Bo nie pozwolę jej skrzywdzić - przerwał mu stanowczym głosem Leiftan.
          - A jeśli jednak coś jej się stanie? - zapytał zaklinacz poważnie.
          - Co chcesz przez to powiedzieć? - lorialet spojrzał na niego zdziwiony.
          - Pomyśl Leiftanie - zaczął niezwykle łagodnie. - Zdajesz sobie zapewne sprawę z tego, że jak byś się nie starał, to i tak nie jesteś w stanie zapobiec wszystkim czyhającym niebezpieczeństwom. Istnieją zagrożenia, których po prostu nie da się przewidzieć, albo których nie da się powstrzymać.
          - Nadal nie za bardzo rozumiem - stwierdził niepewnie.
          - Może w tym wszystkim nie chodzi o to, co robić, aby ją przed nimi uchronić - oznajmił spokojnie. - Może raczej powinieneś zadać sobie pytanie, co zrobisz i jak wiele będziesz w stanie poświęcić, aby ją uratować?
          - Przyznam, że nie patrzyłem na to w ten sposób - powiedział po chwili zamyślony.
          - No właśnie - uśmiechnął się zaklinacz. - Czy mogę cię jeszcze o coś zapytać?
          - Tak.
          - Powiedz mi tak szczerze, ile jesteś w stanie poświęcić, aby ewentualnie ratować jej życie?
          - Jak to ile? - zapytał zaskoczony. - Shairisse jest dla mnie wszystkim i dla niej jestem gotów poświęcić nawet własne życie. Dlaczego o to pytasz? Czy jest coś, o czym mi nie mówisz?
          - Nie - odparł uspokajająco. - Mówiłem ci jednak niedawno, że nadal nie mam do ciebie pełnego zaufania i przez to po prostu obawiam się, że jeśli będziesz musiał wybierać między jej życiem a swoją tajemnicą, to wybierzesz…
          - …wybiorę jej życie - przerwał mu stanowczym i pewnym głosem. Następnie spojrzał na zaklinacza poważnie i westchnął głośno. - Pamiętasz, jak mówiłem, że wyczułem moment, gdy pojawiła się w naszym świecie i nie miałem pojęcia dlaczego?
          - Pamiętam - odpowiedział zaklinacz.
          - Podczas tego wyjazdu z Shairisse odkryłem, dlaczego ją wyczułem - powiedział, spoglądając teraz na swoje dłonie. - Dowiedziałem się, że w jej żyłach płynie krew aengeli…
          - Jak to się dowiedziałeś? - zapytał beznamiętnie, chcąc upewnić się, czy rzeczywiście jest tego świadom, czy może stara się wziąć go pod włos. Gdy Leiftan zaczął opowiadać mu o pradawnym ołtarzu, o anielskich świetlikach i o polanie druidów, a później wyjawił, jakie przemyślenia naprowadziły go na to odkrycie, zrozumiał, że ten naprawdę poznał jej sekret. Postanowił jeszcze dowiedzieć się, czy wyjawił dziewczynie, że wie, kim ona jest. - Powiedziałeś jej o tym?
          - Nie odważyłem się - powiedział, uśmiechając się nieśmiało. - Shairisse bardzo bała się odkryć, że jest właśnie aengelem, ponieważ obawiała się, że inni ją potępią, będą się jej bać albo będą jej unikać. Może nie jest na to jeszcze gotowa, a ja nie chcę być tym złym, który jej to uświadomi. A tak na marginesie… ty wiedziałeś, że nim jest? - zapytał nagle, spoglądając na niego i marszcząc podejrzliwie brwi. - Bo jakoś nie bardzo wyglądasz mi na zaskoczonego tą wiadomością…
          - Jak chyba zauważyłeś sam po sobie, takie informacje nie stanowią dla mnie tajemnicy - odparł zaklinacz z lekkim uśmiechem na twarzy.
          - W sumie tak. I też jej tego nie powiedziałeś? - zapytał zdziwiony.
          - Nie - mężczyzna uśmiechnął się zakłopotany. Nie lubił kłamać, ale nie mógł przecież wygadać się, że dziewczyna od dawna wie, tylko ukrywa przed wszystkimi prawdę. - Milczę mniej więcej z tych samych powodów, co ty. Uważam, że musi sama to sobie przypomnieć i zapewne tak się stanie, gdy tylko będzie gotowa.
          - Heh - mruknął lorialet. - Wychodzi na to, że każdy ma jakieś sekrety.
          - Tak, na to wygląda - odparł Itzal i zaczął zastanawiać się, czy powinien powiedzieć Shairisse o tym, że chłopak poznał jej tajemnicę. Z jednej strony nie chciał tego ukrywać, ale z drugiej strony jego intuicja zaklinacza podpowiadała mu, że lepiej zostawić to własnemu biegowi i pozwolić, aby ci dwoje sami załatwiali te sprawy między sobą. 
          Leiftan spoglądał na niego przez chwilę z nikłym uśmiechem na twarzy, a później znów westchnął głośno i spojrzał na horyzont.
          - Nadal mi nie ufasz prawda? - zapytał poważnie.
          - Nie zrozum mnie źle Leiftanie - odpowiedział łagodnie i spokojnie zaklinacz. - Widzę, że się starasz i naprawdę chcę wierzyć, że zrobisz wszystko, aby ratować Shairisse. Jednak dopóki wyczuwam w tobie tę mroczną energię, nie mogę zapomnieć i bagatelizować tego, kim jesteś. Chyba rozumiesz, że ciężko ufać komuś takiemu, jak ty.
          - Rozumiem - powiedział, brzmiąc przy tym trochę jakby smutno.
          - Przejmujesz się moją opinią na twój temat? - zapytał Itzal, spoglądając na niego zaskoczony. - Do tej pory wydawało mi się, że nie przepadasz za mną, a moje zdanie cię nie obchodzi. Coś się zmieniło?
          - Do niedawna rzeczywiście tak było - zaczął po krótkiej chwili Leiftan. - Jednak im więcej z tobą rozmawiam i im bardziej cię poznaję, tym większe mam wrażenie, że chyba niepotrzebnie się do ciebie uprzedziłem… Albo może miałeś rację, mówiąc, że Shairisse ma na mnie zbawienny wpływ - dodał z rozbawieniem.
          - Prawdopodobnie tak… - zaklinacz uśmiechnął się delikatnie. - Chcesz o czymś jeszcze porozmawiać, czy wracamy?
          - Chyba powinniśmy wracać - odparł, wstając z ławki. - Dziękuję ci za tę rozmowę Itzalu.
          - Nie ma sprawy Leiftanie.
          Całą drogę do Kwatery nie odezwali się do siebie ani słowem, ale po raz pierwszy cisza między nimi nie była pełna napięcia, jak dotychczas. Wynikała raczej z faktu, że obaj zastanawiali się nad tym, jakie wydarzenia będą miały miejsce następnego dnia. Panowie przy kiosku pożegnali się skinieniem głowy i każdy poszedł w swoim kierunku - zaklinacz w stronę fontanny, aby kontynuować medytację, a lorialet pod wiśnię, gdzie Shairisse obiecała czekać na niego.

     ***

          Leiftana wciąż dręczyły nieprzyjemne myśli i przeczucia oraz nieustannie powracająca obawa, że nie zdoła zapobiec tragedii. Wieczorem długo nie mógł zasnąć, ale miarowy oddech dziewczyny i ciche, jednostajne bicie jej serca w końcu trochę uspokoiły jego nerwy. Tej nocy ponownie znalazł się w długim korytarzu z całym mnóstwem drzwi i znowu miał to dziwne wrażenie, że nie jest to tak do końca sen, ale nie jest to też rzeczywistość. Z przyzwyczajenia powoli ruszył w stronę końca korytarza do ostatnich drzwi, przyglądając się tym mijanym, które były zasnute pajęczynami i pokryte warstewką kurzu. Gdy dotarł do celu i wyciągnął rękę, aby złapać za klamkę, spodziewał się znowu usłyszeć kobiecy głos, mówiący z daleka, żeby nie otwierał tych drzwi, gdyż nie jest gotowy na to, co się za nimi znajduje. Tym razem jednak nic takiego nie miało miejsca. Zaskoczony rozejrzał się więc dookoła, ale wszystko wyglądało tak samo, jak zawsze. W całym korytarzu panował nastrojowy półmrok, łagodnie rozświetlany ciepłym światłem z kryształowych kinkietów, a zarazem lekko przytłumionym oparami mgły, znajdującymi się wszędzie dookoła.
          Niepewnie nadusił klamkę, a wówczas drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i jego oczom ukazał się niebywale piękny i kolorowy rajski zakątek. Półokrągły taras otoczony białą, alabastrową balustradą i kilkoma kolumienkami, z niewielkim witrażowym daszkiem, z którego zwisały niezliczone ilości kwiatostanów wiciokrzewu. Posadzka z białego marmuru wypolerowanego na wysoki połysk i pośrodku brodzik z lazurową wodą, otoczony niskim, opalizującym murkiem, a po lewej i prawej stronie olbrzymie lazurytowe donice z różnokolorowymi kwiatami. Widok ten zapierał mu dech w piersi, jednocześnie sprawiając, że im dłużej mu się przyglądał, tym większe miał wrażenie, że już kiedyś był w tym miejscu. Powoli przeszedł przez drzwi, rozglądając się z zachwytem i jednocześnie zastanawiając, dlaczego wcześniej nie pozwalano mu tutaj wejść. Kiedy doszedł prawie na środek tarasu, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni, przy końcu spoglądając na bezchmurne nocne niebo, usiane miliardami diamentowych gwiazd. Nagle wyczuł w pobliżu czyjąś obecność i bezwiednie odwrócił się i spojrzał w stronę brodziku.
          Na murku okalającym to lazurowe oczko, siedziała smukła kobieta z długimi, jasnymi włosami, w lśniącej sukni, a w prawej dłoni trzymała białe piórko, którym dotykała tafli wody, powodując, że na jej powierzchni powstawały delikatne zmarszczki. Całą jej postać otaczała zwiewna i roziskrzona aura, przypominająca gwiezdny pył.
          - Witaj ponownie Leiftanie - odezwała się melodyjnym i bardzo przyjemnym głosem kobieta, podnosząc na niego swój wzrok.
          - Witaj pani - odparł niepewnie, czując jednocześnie, że powinien zachowywać się wobec niej z pełnym szacunkiem. Dodatkowo miał nieodparte wrażenie, że rozmówczyni jest dziwnie znajoma. - Czy my się już kiedyś spotkaliśmy?
          - Tak, jakiś czas temu, gdy poszukiwałeś pewnej zagubionej duszyczki - powiedziała z ciepłym uśmiechem, wstając z murku i kierując swoje kroki w jego stronę. Zatrzymała się jednak w pewnej odległości od niego i pstrykając palcami, zapytała: - Pamiętasz?
          - Shairisse… - wyszeptał i nagle zalała go fala przeróżnych myśli, obrazów i emocji. W tym momencie powróciły do niego wszystkie wymazane wcześniej wspomnienia wydarzeń, które miały miejsce po wypowiedzeniu przez niego zaklęcia “unum mundum”. - Ty pani jesteś Sehanine, strażniczka wymiarów… 
          - Tak, dokładnie - potwierdziła kobieta, jednocześnie ręką zakreślając w powietrzu okrąg. Wraz z jej gestem powoli materializowała się obok niej jakaś delikatna i ulotna energia, wyglądająca całkiem, jak mgielna chmura. Następnie kobieta wykonała dłonią łagodny gest z dołu ku górze i wówczas ta dziwna energia zaczęła się coraz bardziej kumulować. Na koniec, gdy tylko Sehanine pstryknęła palcami, ta przybrała ludzką postać, a dokładniej postać Shairisse z anielskimi skrzydłami. - Wówczas nie byłeś gotów, aby poznać jej prawdziwą naturę, ale teraz już wiesz, kim jest twoja ukochana.
          - Tak, wiem. Czy możesz mi pani zdradzić, czemu akurat dzisiaj pozwoliłaś mi w końcu wejść na ten taras i odzyskać wspomnienia? - zapytał, mając nieodparte wrażenie, że akurat ten czas, to nie jest tylko kwestia przypadku.
          - Ponieważ jutro będziesz musiał dokonać bardzo ważnego wyboru - powiedziała poważnie. - Od tego wyboru uzależniona będzie przyszłość twoja, Shairisse i Eldaryi. Aby nie naruszyć porządku światów, nie mogę zdradzić ci żadnych szczegółów z przyszłych wydarzeń ani doradzić ci niczego, czego już sam nie postanowiłeś dokonać.
          - Nadal nie rozumiem - powiedział niepewnie.
          - Szukając poprzednio dziewczyny i wypowiadając zaklęcie “unum mundum”, złożyłeś pewną deklarację, obietnicę, której teraz będziesz musiał dotrzymać, jeśli będziesz chciał ją uratować. Przypomnij ją sobie i zapamiętaj nazwę rytuału “związanie bliźniaczych dusz”, a jutro kieruj się tym, co będzie ci podpowiadać serce.
          - Dlaczego każdy mówi zagadkami? - westchnął zrezygnowany.
          - Ponieważ, jak już wcześniej powiedziałam, ogólny porządek światów, jak i wymiarów nie może zostać naruszony - odparła spokojnie, a następnie zwróciła się przodem do postaci ze skrzydłami, ale nadal zerkała w jego stronę. - Zapewne zdałeś już sobie sprawę z tego, że ani ty, ani twoja wybranka nie jesteście zwyczajnymi osobami, jakich w historii światów było co niemiara. Dlatego też wzbudzacie nasze zainteresowanie…
          - Wasze? - przerwał jej zdziwiony. - To znaczy czyje dokładnie?
          - Istot oświeconych, chociaż wy przeważnie nazywacie nas inaczej, ale to nieistotne… - Sehanine zaśmiała się perliście i melodyjnie i ponownie zwróciła się przodem w jego stronę. - Wasze wybory i życie mają wpływ na losy wszystkich światów i wymiarów. Jednak, aby nie był to wpływ destabilizujący lub destrukcyjny, te wybory i działania muszą być tylko wasze i pochodzić prosto z serca, a nie być wywołane ingerencją któregoś z nas. To jest powód, dla którego możemy podpowiadać, szeptać, naprowadzać, ale nie możemy powiedzieć wprost, zrób to, czy tamto.
          - Rozumiem - powiedział, uśmiechając się nieśmiało.
          - Kończy nam się już dzisiaj czas - oznajmiła nagle strażniczka, spoglądając w stronę horyzontu, gdzie właśnie niebo zaczęło się rozjaśniać, co zwiastowało zbliżający się wschód słońca.
          - Spotkamy się jeszcze? - zapytał, patrząc, jak powoli znika najpierw skrzydlata postać, rozwiewana lekkimi podmuchami wiatru, a następnie postać Sehanine, rozpraszana coraz jaśniejszym blaskiem dnia.
          - Możliwe…
          W tym samym momencie oślepił go nagły błysk światła, po którym nastąpiła ciemność. Kiedy otworzył oczy, okazało się, że dookoła panuje półmrok, a on leży wtulony w ramiona ukochanej, w jej pokoju. Uniósł lekko głowę, aby wyjrzeć za okno i zrozumiał, że do wschodu słońca zostało trochę czasu. Westchnął i spojrzał na śpiącą dziewczynę, po czym ucałował ją delikatnie i ułożył się wygodniej. Miał zamiar jeszcze, chociaż na chwilę zasnąć, ale przerażające myśli, które kłębiły się w jego głowie, skutecznie mu to uniemożliwiły. W międzyczasie uświadomił sobie, że właśnie zaczyna się trzeci dzień, od kiedy rozmawiał z Thorosem i powinien zjeść podarowany przez niego listek. Ostrożnie sięgnął więc do kieszeni płaszcza, aby go wyjąć i zacząć porządnie przeżuwać, tak jak mu nakazał leśny duch. Przy pierwszym ugryzieniu skrzywił się nieznacznie, czując cierpki i mało przyjemny smak na języku. 
          Leżał, wpatrując się w jeden punkt na ścianie i żując listek, rozmyślał o tym, co mu powiedziała Sehanine. Powoli powtarzał sobie całą regułę zaklęcia “unum mundum”, starając się zrozumieć, o jakiej deklaracji mówiła. Jedyne słowa, które brzmiały mu, jak zobowiązanie to: - “[...] W nim odnaleźć kogoś pragnę, po to więc zasady nagnę, po to oddam część swej duszy, niechaj mury wszelkie skruszy [...]” Czy właśnie to miała na myśli strażniczka? Czy to będzie musiał zrobić, żeby uratować Shairisse? I jak ma to rozumieć? Dosłownie słowo w słowo, czy raczej w przenośni? Niezależnie jednak od tego, niepokojące wydało mu się to, że mowa jest o oddaniu części duszy. Od dawna bowiem wiedział, że jakikolwiek rytuał, który wiązał się ze sprawami ducha, był też w jakiś sposób powiązany ze śmiercią. O czyją śmierć chodziło tym razem?
          Z rozmyślań wyrwało go dopiero poruszenie dziewczyny, którą obudziły coraz śmielej zaglądające do pokoju poranne promienie słońca. Gdy spojrzała na niego, przeciągnął się i przetarł oczy, udając, że też dopiero co się obudził, aby nie dopytywała o przyczynę jego bezsenności. Przez dłuższą chwilę leżeli jeszcze wtuleni w siebie, ciesząc się swoją bliskością i z rozbawieniem rozważając, pozostanie w łóżku przez cały dzień. Jednak rozważania te przerwał Keroshane, który zapukał do drzwi i oznajmił, że do Kwatery przybyło właśnie poselstwo z Północnego Królestwa i on, jako główny dyplomata straży, ma się koniecznie stawić na rozmowy o dziesiątej w Sali Kryształu. Niezbyt zadowoleni z nagłej zmiany planów, niespiesznie wstali i ubrali się, z zamiarem pójścia jeszcze na wspólne śniadanie.
          Gdy po posiłku wychodzili ze stołówki, jakiś młody chłopak konspiracyjnie wsunął Leiftanowi w dłoń karteczkę z informacją od Ashkore’a. Były wspólnik oznajmiał, że czeka na niego w sekretnym przejściu przy wiśni i jeśli ten nie chce problemów już teraz, to ma natychmiast do niego przyjść. Lorialet tłumacząc się nieoczekiwanymi problemami z jakimś mieszkańcem w schronisku, poprosił Shairisse, aby poszła poinformować Miiko, że on dołączy na rozmowy z chwilowym opóźnieniem. Dziewczyna pocałowała go czule i nieświadoma zbliżających się problemów, poszła do Kryształowej Sali, a on na spotkanie z Ashem.
          - Nacieszyłeś się już swoją lalunią? - zapytał nonszalancko i bez żadnych wstępów Lance, gdy tylko Leiftan wszedł do tunelu. - Bo jakby nie patrzeć, czas na przemyślenia i amory minął, a moja cierpliwość jest na wykończeniu.
          - Zważaj sobie na słowa - wycedził przez zęby lorialet. - Już ci powiedziałem, że jeśli ją tkniesz…
          - A ty dalej swoje - przerwał mu niecierpliwie Ash, wykonując przy tym dłonią wymowny gest paplania. - Zapytam wprost, po czyjej jesteś stronie?
          - Po swojej własnej - odpowiedział stanowczo. - Naszą współpracę uważam za definitywnie zakończoną, a jeśli dziewczynie spadnie choćby włos z głowy - mówiąc to, zrobił krok w stronę zamaskowanego i złapał za jego maskę na wysokości żuchwy - to zapowiadam ci, że zrobię wszystko…
          - …aby zmienić moje życie w piekło - wszedł mu w słowo Ashkore, wyszarpując się jednocześnie z jego uchwytu i powoli, krok za krokiem oddalając się od niego w głąb tunelu. - Jesteś nudny, przewidywalny i stale się powtarzasz. Mówiłem, że twoje groźby nie robią już na mnie wrażenia. Skoro kończysz naszą współpracę, od teraz będę działał po swojemu i poradzę ci coś na koniec. Pożegnaj się ze swoją małą ziemianką, póki masz ją jeszcze żywą.
          Zanim Leiftan zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, mężczyzna rzucił mu czymś pod nogi i momentalnie spowiła go gęsta chmura duszącego i gryzącego w oczy dymu. Przez dłuższą chwilę męczył go kaszel i łzawiły mu oczy, sprawiając, że zrobienie czegokolwiek sensownego w tym czasie stało się niemożliwe. Gdy w końcu dym opadł i wyszło na jaw, że w tunelu został sam, zrozumiał, że nie ma już sensu biec za byłym wspólnikiem. Wyszedł więc z sekretnego przejścia i wkurzony zaistniałą sytuacją, powoli ruszył do budynku Kwatery. Po drodze wpadł jeszcze na Chrome’a, któremu wytłumaczył pospiesznie sytuację i poprosił, aby przez cały czas miał oko na Shairisse, a w razie jakichkolwiek kłopotów, niezwłocznie go informował. Później odwiedził jeszcze łazienkę, aby doprowadzić się do jako takiego porządku i dopiero wówczas udał się do Sali Kryształu.
          Rozmowy dyplomatyczne zakończyły się dopiero późnym popołudniem, ale Leiftan wychodząc z nich, kompletnie nie potrafił powtórzyć o czym dokładnie rozmawiali. Jego myśli podczas spotkania nieustannie krążyły wokół ostatnich słów Ashkore’a, w których ten jednoznacznie dał mu do zrozumienia, że zamierza zabić Shairisse. Przez cały czas czuł wciąż narastającą frustrację oraz obawę o bezpieczeństwo ukochanej i pierwszy raz w swojej karierze, nie szczególnie zwracał uwagę na to, jakie tematy są poruszane. Za to każdy hałas za drzwiami był jak zwiastun tego, że zaraz wpadnie Chrome ze złymi wiadomościami i niemal przyprawiał go o palpitację serca. W czasie tych rozmów miał wrażenie, jakby znalazł się w jakimś mrocznym przedsionku królestwa ciemności i stał przed główną bramą piekieł.
          Od razu po wyjściu z Kryształowej Sali chciał się udać na poszukiwanie dziewczyny, ale jego entuzjazm skutecznie ostudziła Miiko, prosząc, aby odprowadził poselstwo do głównej bramy. Nie był zachwycony powierzonym zadaniem, ale zdawał sobie sprawę, że jako Straż Eel muszą zachowywać się z pełnym profesjonalizmem wobec tych królewskich posłów. Ich sojusz bowiem gwarantował wzajemną pomoc oraz pokój między Ziemiami Eel i Północnym Królestwem, ale był niezwykle kruchy z powodu zadawnionych rodzinnych sporów Miiko.
          Kiedy udało mu się w końcu godnie odprawić i pożegnać dyplomatów, uświadomił sobie, że zajęło mu to naprawdę sporo czasu. Przy bramie poczuł jakiś nagły, dziwny niepokój, który wzmógł się jeszcze bardziej, gdy jeden ze strażników, wtajemniczony w ich układ z Ashkorem, dał mu sekretny znak, że ten drugi jest na terenie Kwatery. Niemal biegiem ruszył w stronę głównego budynku, obawiając się najgorszego. W Sali Drzwi napotkał Karenn i Chrome’a, którzy beztrosko rozbawieni, wspólnie wybierali się na stołówkę.
          - Wiecie może, gdzie jest w tej chwili Shai? - zaczepił ich, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie i spokojnie.
          - Kilka minut temu poszła na spotkanie z wami - odpowiedziała wampirzyca, uśmiechając się przy tym wymownie. - Czyżbyś się spóźnił Leiftanie?
          - Jakie spotkanie? - zapytał zaskoczony, marszcząc brwi i spoglądając pytająco na młodego wilkołaka, który miał jej pilnować. - O czym ona mówi?
          - Shairisse prawie całe popołudnie spędziła z zaklinaczem - odparł nastolatek zdezorientowany. - Ale niedawno przyszedł jakiś młody strażnik i powiedział, że oboje z Miiko chcecie się z nią spotkać w Sali Kryształu…
          Leiftan już dłużej nie słuchał tego, co mówił chłopak, tylko nakazał, aby znaleźli zaklinacza i powiedzieli, że ma natychmiast przyjść do Sali, po czym sam pędem ruszył na miejsce rzekomego spotkania. Dobrze wiedział, że to, co właśnie usłyszał, mogło oznaczać tylko jedno - Lance znowu użył jakiegoś podstępu, aby zwabić do siebie Shairisse. Dodatkowe przerażenie wzbudzał w nim fakt, że na miejsce spotkania wybrał Kryształową Salę. Czyżby miały się ziścić jego najgorsze przypuszczenia?
Już wbiegając do góry po schodach, usłyszał niepokojące odgłosy, które mogły świadczyć o trwającej w sali walce. Gdy dotarł na szczyt schodów i spróbował przejść przez próg sali, niczym zamknięte szklane drzwi, zatrzymała go przezroczysta bariera. Przerażony poczuł, jak jego ciałem wstrząsnęło silne wyładowanie energetyczne, paraliżując przy tym niemalże wszystkie jego mięśnie. Zrozumiał, że to Ashkore zapewne nałożył jakieś zaklęcie ochronne, aby uniemożliwić komukolwiek wejście do pomieszczenia. Czując narastającą frustrację i bezsilność, koniecznie chciał wiedzieć, co się dzieje i w jaki sposób może wejść do środka. Gorączkowo zastanawiał się więc nad sposobem, w jaki mógłby tę barierę pokonać, jednocześnie zaglądając do wnętrza pomieszczenia, aby rozeznać się w sytuacji.
          W pierwszej kolejności jego uwagę zwróciła Miiko, która leżała spętana jakąś dziwną, złotą siecią na podłodze niedaleko wejścia i prawdopodobnie była nieprzytomna, ponieważ nie reagowała na to, co działo się w jej pobliżu. Następnie jego uwagę przykuł wygląd Wielkiego Kryształu, a dokładniej otaczająca go błękitno-złota, niebywale intensywna i delikatnie pulsująca świetlna energia. Raz po raz niewielkie impulsy tej energii jakby odrywały się od kamienia i ulatywały w stronę czegoś, co znajdowało się za nim. Gdy nagle zza kryształu wyłonili się walczący ze sobą Shairisse i Ashkore, zaskoczony od razu dostrzegł, że źródłem przyciągania energetycznych impulsów, jest dziwnie iskrząca aura, otulająca dziewczynę. Wyglądało to tak, jakby ta aura w jakiś sposób chroniła ją przed atakami, a impulsy z kryształu wzmacniały jej działanie, bądź ją ładowały. Zdziwiony tym widokiem, w pierwszej chwili pomyślał, że może jego ukochana obudziła w końcu swoje uśpione moce. Jednak przyglądając się trochę dłużej, zwrócił uwagę, że zdolności, których używała teraz do walki, bardzo przypominały te, użyczone jej kiedyś na wyspie przez smoki, gdy walczyli z Marią - Anną. Wówczas zrozumiał, że zapewne i tym razem te święte istoty pobłogosławiły ją swoimi mocami. Nie zmieniało to jednak faktu, że w tym starciu i tak wyraźną przewagę miał jego były wspólnik. Patrząc teraz na nich, miał wrażenie, że Lance zachowuje się w stosunku do Shairisse jak drapieżnik, który dla zabawy dręczy swoją ofiarę, zanim ją uśmierci. 
          - O proszę! Przybył twój rycerz maleńka - zawołał nagle Ashkore, zdając sobie sprawę z obecności lorialeta i zerkając w jego stronę. W tym momencie Shairisse chciała wykorzystać chwilowe odwrócenie od siebie uwagi mężczyzny i rzuciła się w jego kierunku, aby spróbować go powalić. On jednak zrobił unik i szybkim, zwinnym ruchem chwycił ją za ramiona i gwałtownie obrócił tak, aby znaleźć się za jej plecami. Wówczas jedną dłonią złapał oba jej nadgarstki, jednocześnie przyciskając ją mocniej do siebie i unieruchamiając, a drugą ręką chwycił za gardło i lekko unosząc jej głowę do góry, z szyderczym rozbawieniem powiedział tuż przy jej uchu: - Jaka szkoda, że nie może dołączyć do naszej zabawy i musi zadowolić się samym patrzeniem.
          - Zostaw mnie - syknęła przez zęby dziewczyna, starając się wyrwać z jego uścisku. Im bardziej jednak się szarpała, tym mocniej agresor zaciskał swoje dłonie, a szczególnie tę na jej szyi.
          - Podoba mi się, że jesteś taka bojowa - powiedział zaczepnie, zwracając zamaskowaną twarz w jej stronę, jakby chciał jej się lepiej przyjrzeć. - Zawsze taka jesteś, czy tylko ja tak na ciebie działam?
          Widząc zachowanie Lance’a względem dziewczyny i czując narastającą złość, Leiftan kilkukrotnie uderzył w barierę pięściami, ale nie dało to żadnego rezultatu, poza ponownymi wyładowaniami i chwilowym zdrętwieniem mięśni.
          - Puść ją Ashkore! - krzyknął zdesperowany.
          - Nie mam takiego zamiaru - odparł mu ten złowrogo i kolejny raz zacisnął mocniej rękę na gardle dziewczyny. - Chcę, abyś stał i patrzył, jak powoli wyduszam z niej życie! Tak, aby do końca twoich dni dręczyła cię świadomość, że nic nie mogłeś zrobić!
          Zrozpaczony lorialet spojrzał w twarz ukochanej i dostrzegł, że zaczęła się robić czerwona i ma coraz większe problemy ze złapaniem oddechu. Z każdą chwilą chwyt byłego wspólnika wyraźnie stawał się coraz brutalniejszy i silniejszy, o czym świadczyły gasnące powoli ogniki w przerażonych oczach Shairisse. W tym momencie Leiftan poczuł w sobie narastającą do granic możliwości wściekłość i wypełniającą go siłę, jak wówczas, gdy Naytili wbiła sztylet w plecy dziewczyny. Mimo iż usłyszał za sobą na schodach czyjeś pospieszne kroki, nie zamierzał się nimi przejmować ani też nie zamierzał przyglądać się bezczynnie, jak uchodzi życie z jego ukochanego anioła. Domyślał się, że to zapewne biegnie zaklinacz, więc nie widział potrzeby, aby ukrywać swoją prawdziwą siłę i znów uderzył w barierę. Tym razem jednak zrobił to obiema pięściami jednocześnie i kumulując w nich całą nagromadzoną w sobie emocjonalną i fizyczną energię. To wystarczyło, aby bariera w akompaniamencie potężnego huku i wyładowania energetycznego rozleciała się w drobny pył.
          - Natychmiast ją wypuść - powiedział, przekraczając próg sali.
          - Nie podchodź, bo skręcę jej kark! - krzyknął wyraźnie zaskoczony tą sytuacją Ashkore, niemal wypuszczając dziewczynę z uchwytu. Shairisse wykorzystała chwilowe zamieszanie i starając się gwałtownie złapać oddech, próbowała oderwać jego palce od swojej szyi. On jednak wciąż trzymał ją na tyle mocno, że jej wysiłki nic nie dawały, a już po chwili prawie unosił ją nad podłogą i jednocześnie zaczął cofać się w stronę Wielkiego Kryształu.
          - Nie zdążysz, bo cię zabiję! - warknął Leiftan przez zęby i rzucił się w jego stronę.
          Lance rozumiał, że w bezpośrednim starciu z tak rozwścieczonym aengelem nie ma szans. Postanowił więc zyskać chwilę czasu, aby podnieść swój miecz i wówczas zgodnie z pierwotnym planem ostatecznie rozbić kryształ. Miał nadzieję, że Leiftan zajmie się dziewczyną, a on w tym czasie zdoła uciec z Kwatery. Poza tym liczył na to, że ziemianka i tak w końcu zginie z powodu swojej więzi z kamieniem i w ten sposób on dopiecze byłemu wspólnikowi.
          - Chcesz, to sobie ją złap! - krzyknął i z całej siły cisnął dziewczynę na pobliską kolumnę.
          Lorialet zatrzymał się wpół kroku i z przerażeniem obserwował, jak ciało Shairisse uderza w twardą kolumnę, a następnie dziewczyna z przejmującym jękiem upada na podłogę. Bezzwłocznie skoczył w jej kierunku i nie zwracając już uwagi na dawnego sojusznika, padł przy niej na kolana i z niebywałą delikatnością uniósł jej górną część tułowia i ułożył sobie na udach.
          - Kochanie, nic ci nie będzie - wyszeptał, spoglądając w jej oczy. Był pewien, że teraz Ashkore zechce wykorzystać sytuację, aby uciec z Kryształowej Sali.
          - Nie byłbym tego taki pewien - ten odezwał się jednak złowróżbnie.
          Zaskoczony Leiftan spojrzał w jego kierunku i z coraz to większą paniką obserwował, jak podnosi swój miecz i bierze nim zamach, szykując się do uderzenia. Wiedział, że nie zdąży już nic zrobić i jedyne, o czym zdołał pomyśleć w tamtej chwili to, że musi ochronić ukochaną przed falą energii, która prawdopodobnie uwolni się przy rozbiciu kamienia. W chwili, w której miecz Lance’a uderzył w Wielki Kryształ, rozległ się potwornie głośny huk, a lorialet miał nagle wrażenie, jakby czas zwolnił. Kątem oka dostrzegł pojawiającego się w progu sali zaklinacza, którego tatuaże w jednej chwili rozbłysnęły silnym blaskiem. Spojrzał na Shairisse i jakby w zwolnionym tempie widział, jak jej twarz wykrzywia się w grymasie bólu oraz poczuł, że jej całe ciało spina się dosłownie na ułamek sekundy. W tym samym momencie, nie zastanawiając się nad ewentualnymi, przyszłymi konsekwencjami, przybrał swoją postać aengela i pochylił się nad dziewczyną, aby osłonić ją swoim ciałem i skrzydłami. Gdy poczuł przenikającą przez nich falę uderzeniową, jakby gdzieś z oddali usłyszał jej głos, mówiący cicho:
          - Przepraszam kochanie…
          W tej samej chwili zobaczył, jak jej oczy tracą blask i gasną, twarz przestaje wyrażać jakiekolwiek emocje, a jej ciało staje się bezwładne. Momentalnie pociemniało mu przed oczami i czując, jakby mu ktoś właśnie wbił nóż w serce, wydobył z piersi niepohamowany krzyk bólu.
          - Weź się w garść Leiftanie - usłyszał po chwili spokojny głos zaklinacza. - Uspokój ciało i umysł i natychmiast zabierz ją do przychodni. Niech Ewelein zatrzyma jej duszę, a ja się dowiem, gdzie trafiła.
          - Ona nie żyje… - wymamrotał przez łzy, spoglądając na mężczyznę i zmieniając w międzyczasie swoją postać.
          - Użyła mocy kryształu, który jej niedawno ofiarowałem - odparł pewnie Itzal, sięgając wisiorek na szyi dziewczyny, który delikatnie pulsował białym światłem. - Jej duch został powstrzymany przed całkowitym zerwaniem więzi z ciałem i można ją sprowadzić, ale trzeba działać bardzo szybko.
          Nie zadając już więcej żadnych pytań, Leiftan podniósł Shairisse z podłogi i jak tylko mógł najszybciej, udał się z nią do przychodni. Tam kładąc dziewczynę na kozetce, naprędce wytłumaczył Ewelein, co zaszło w Sali Kryształu i przekazał jej wszystkie wskazówki zaklinacza. Kobieta natychmiast poprosiła, aby poczekał na zewnątrz, a swojego asystenta Velandela, aby podał jej elfickie kamienie życia i od razu rozpoczęła rytuał łapania duszy. 
          Gdy czekał przed drzwiami, przyszedł Itzal w towarzystwie Miiko, która jeszcze wyraźnie oszołomiona protestowała i nie chciała poddać się żadnym badaniom. Cały czas oponowała i powtarzała, że trzeba złapać Ashkore’a, póki nie zdążył daleko uciec. Zaklinacz jednak wymusił na niej, aby weszła do ambulatorium, niemal z brutalną siłą wciągając ją ze sobą.  Po kilku minutach wyszedł i poprosił lorialeta, aby porozmawiali w spokojniejszym miejscu. Obaj zdecydowali się pójść do pokoju Leiftana.
          - Shairisse jest w bardzo złym stanie - zaczął bez zbędnych wstępów zaklinacz.
          - Co przez to rozumiesz? - zapytał, czując, jak nogi się pod nim uginają i krew odpływa z twarzy.
          - Wiesz, że z Kryształem łączy ją jakaś więź - tłumaczył spokojnie Itzal. - Niestety nie bardzo wiemy, na czym ona dokładnie polega, ale jego rozbicie spowodowało, że duch dziewczyny stracił sporą część swojej własnej energii…
          - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że… - przerwał mu, ale nie mógł dokończyć, bo głos ugrzązł mu w gardle, a oczy wypełniły się łzami na samą myśl, że już nic nie można zrobić.
          - Nic takiego nie mówię - odparł pospiesznie zaklinacz. - Chciałem tylko zapytać, czy jako aengel nie znasz jakiegoś waszego pradawnego rytuału, który mógłby ją uratować?
          Zaskoczony Leiftan nagle pomyślał o swojej sekretnej księdze “Ard Gaeth” i przypomniał sobie nazwę rytuału, o którym mówiła strażniczka wymiarów. Jednak nazwa ta z niczym mu się nie kojarzyła i nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek się z nią zetknął, więc postanowił zapytać o nią swojego rozmówcę.
          - Mówi ci coś nazwa “związanie bliźniaczych dusz”?
          - Czy to jest jakiś rytuał oddania energii życiowej? - zapytał po chwili namysłu zaklinacz, domyślając się, że to musi mieć związek z jego wcześniejszymi przypuszczeniami i dziwną przepowiednią Sehanine. Nie bez powodu zapewne wszystko kręciło się wokół słowa “dusza”.
          W tej samej chwili lorialet uświadomił sobie, że czytał kiedyś o jakimś anielskim rytuale współdzielenia energii życia. Nie bacząc na obecność mężczyzny, od razu sięgnął po księgę do swojego schowka i zaczął w niej poszukiwać tamtego wpisu.
          - Słuchaj Leiftanie - odezwał się Itzal łagodnie. - Z tego, co wiem, w przypadku tego typu rytuałów konieczne jest, aby przeprowadzający go został sam. Obca osoba mogłaby zakłócić przepływ energii, dlatego chyba powinienem wyjść.
          - Masz rację - odpowiedział lorialet, który akurat znalazł interesujący go wpis i zaczął go już czytać.
          - W takim razie zostawię cię już samego - oznajmił zaklinacz.
          - Powiedz mi jeszcze tylko, jak mam odnaleźć duszę Shairisse? 
          - Ach no tak. Weź ten wisiorek - powiedział, dając mu kryształek, który wcześniej miała dziewczyna. - Najlepiej go załóż, a w trakcie rytuału jego energia powinna poprowadzić cię do niej.
          - Dziękuję - odparł, od razu zakładając go na szyję. - Jeśli mogę cię jeszcze prosić, idź do niej i miej na nią oko. Wiem, że jeśli coś będzie nie tak, to jesteś jedyną osobą, która to wyłapie i może nawet będzie w stanie jej wtedy pomóc. I przyjdź do mnie natychmiast, jak tylko coś się stanie.
          - Obiecuję, że jeśli tylko Ewelein mnie wpuści do niej, to na pewno zostanę przy niej tak długo, jak będzie trzeba.
          - Dziękuję raz jeszcze.
          Kiedy Itzal wyszedł z pokoju, Leiftan usiadł na łóżku z zamiarem doczytania wpisu do końca. Rytuał, o którym czytał był bardzo starym obrzędem aengeli, polegającym na tym, że jeden przedstawiciel tej rasy oddawał część swojej życiowej energii drugiemu, któremu groziła śmierć. Oba aengele musiały spełniać pewne warunki, aby obrzęd ten zakończył się sukcesem. Przede wszystkim musiała je łączyć bardzo silna więź emocjonalna albo musiały ich łączyć więzy krwi. Poza tym ten, który oddawał swoją energię, musiał być bardzo silny i wytrzymały, aby przeżyć rozdzielenie swojej duszy i oddanie jej części temu umierającemu. Dodatkowo jeszcze musiał wykazywać się sporą odpornością na ból, ponieważ cały ten proces był niezwykle bolesny. Czytając cały opis i wszystkie ostrzeżenia, w ani jednej chwili nie pomyślał, czy to ma sens, albo czy warto tak ryzykować dla ratowania Shairisse. Nawet przez myśl mu nie przeszło, aby się może ewentualnie wycofać i poszukać innego sposobu. Wiedział, że w tamtym momencie jest w stanie zrobić wszystko, żeby tylko móc jeszcze raz przytulić ją i powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Będąc gotowy, wypowiedział słowa zaklęcia wprowadzającego do rytuału:
          “W milionie świateł ona zagubiona, tak piękna, że prawie idealna.
          Dobrocią i czystością tak wypełniona, że zdaje się wręcz nierealna.
          Niechaj serce moje i niechaj wola moja wszystkie wymiary poruszy.
          Ponieważ temu aniołowi jedynemu pragnę oddać część swej duszy.”
          Po wypowiedzeniu tych słów, od razu miał wrażenie, że jego całym ciałem wstrząsnęło i szarpnęło, przez co momentalnie zamknął oczy i mocno zacisnął usta, aby ewentualnie nie krzyczeć. Mimo iż spodziewał się cierpienia, o mało wręcz nie zemdlał z powodu odczuwanego bólu, gdy w swoim wnętrzu poczuł coś, jakby rozrywanie na strzępy. Oczy ośmielił się otworzyć, dopiero gdy wszelkie dolegliwości ustały, a on poczuł wypełniający go błogi spokój. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu odkrył, że nadal znajduje się w swoim pokoju, a nie tak jak się spodziewał w jakimś inaczej wyglądającym wymiarze. Zaskoczony i trochę zawiedziony rozejrzał się dookoła i wtedy uświadomił sobie, że wszystko jest jakieś przymglone i niewyraźne. Kiedy spojrzał w dół, na podłodze dostrzegł leżące bezwładnie swoje ciało i nagle zrozumiał, że jest w postaci duchowej i lewituje na niewielkiej wysokości.
         Wówczas pomyślał o Shairisse leżącej w przychodni i niemal w jednej chwili, jakby szarpnięty nagłym podmuchem wiatru i przenikając przez ściany, znalazł się tuż przy jej nieprzytomnym ciele. Na piersi miała ułożone elfickie kamienie życia, które zdawały się iskrzyć już resztkami mocy, a z każdą upływającą chwilą ich czerwony blask stawał się wyraźnie słabszy. Tuż obok jej łóżka widział krzątającą się Ewelein, która z wymalowaną troską i niepokojem na twarzy, sprawdzała odczyty na aparaturze monitorującej. Niedaleko przy stoliku laboratoryjnym stał Velandel i mieszał jakiś eliksir, a jeszcze kawałek dalej, na jednym z łóżek siedziała przygarbiona Miiko, która chowając twarz w dłoniach, sprawiała wrażenie, jakby chciała przed wszystkimi ukryć swoje łzy. Po chwili zobaczył, że do pomieszczenia zaglądają Valkyon z zaklinaczem, dopytując o stan dziewczyny.
         - Nie jest dobrze - powiedziała elfka. - Wszystko wskazuje na to, że jej duszę przy ciele utrzymują już tylko kamienie życia, a niestety ich moc jest na wykończeniu. Od razu szczerze informuję, że nie mam pojęcia, co się stanie, gdy ich moc się wyczerpie.
          Słysząc jej słowa Leiftan zrozumiał, że czas nie działa na ich korzyść.
          - Czy mogę do niej wejść? - zapytał Itzal, przykuwając jego uwagę.
          - No dobrze, ale tylko ty - odparła pielęgniarka i zaraz spojrzała na wojownika. - Przykro mi Valkyonie…
          - Nie ma sprawy - powiedział pospiesznie szef Obsydianu. - Ja i tak idę na poszukiwanie Ashkore’a.
          Gdy Valkyon wyszedł, a zaklinacz wszedł do środka i usiadł po turecku na parapecie w niewielkiej odległości od łóżka Shairisse, lorialet zaczął zastanawiać się, co ma teraz zrobić, aby odnaleźć jej ducha. W tym samym momencie rozległ się jednak nagły alarm z aparatury, do której była podpięta dziewczyna. Leiftan z przerażeniem spojrzał w jej kierunku i zdał sobie sprawę, że elfickie kamienie właśnie przestały świecić. Zobaczył, jak Ewelein wręcz doskoczyła do łóżka przyjaciółki i zaczęła gorączkowo spoglądać to na nią, to na odczyty.
          - Jak to możliwe? Nic nie rozumiem… - wymamrotała po chwili i ze zdumieniem spojrzała na zaklinacza. Mężczyzna wciąż siedział spokojnie na parapecie z przymkniętymi oczami i uśmiechał się tajemniczo pod nosem, a znaki na jego ciele lśniły delikatnym blaskiem. - Co się dzieje Itzalu?
          - Okazuje się, że mamy jeszcze jednego sojusznika - odpowiedział niemal wzruszonym głosem zaklinacz, tym samym zaskakując Leiftana. - Poza kamieniami jest jeszcze jedna moc, która ma na tyle siły, aby przez jakiś czas utrzymać ducha Shairisse przy jej ciele.
          - O czym ty mówisz? - zapytała zdziwiona elfka, a już po chwili dodała pełna nadziei w głosie. - Masz na myśli Wyrocznię? Czyżby się w końcu obudziła… ?
          - Nie mówię o Wyroczni - przerwał jej, uśmiechając się ciepło. - Mówię o pewnej maleńkiej istotce, która ma zamiar walczyć o swoją mamę, dopóki starczy jej sił… 
          - Mała istotka? Walczyć o mamę…? - powtórzyła bezwiednie i szeptem Ewelein i nagle w jej oczach pojawił się błysk. Przypomniała sobie bowiem ostatnie wyniki badań Shairisse, które cechowała zaskakująca i wręcz nienaturalna kumulacja maany we krwi. - Na Wyrocznię i wszystkich bogów… ! Czy to oznacza, że Shai zostanie mamą?
          - Istotnie, jest taka możliwość - zaśmiał się zaklinacz i spojrzał dokładnie w to miejsce, gdzie przebywał oszołomiony i nie do końca jeszcze pojmujący całą sytuację duch lorialeta. Po chwili, zachowując się tak, jakby zdawał sobie sprawę z jego obecności i wiedział dokładnie, że jest właśnie w tym konkretnym miejscu, mrugnął porozumiewawczo okiem i powiedział bardzo serdecznym tonem głosu:  - Dobrze by było jednak, gdyby TATA tej istotki pospieszył się trochę ze swoją misją ratunkową…
          Dokładnie w tym momencie Leiftan poczuł w sobie przypływ dodatkowej determinacji i siły, a zamykając oczy, pomyślał: “Shairisse kochanie, gdzie jesteś?” i natychmiast szarpnęło nim w nieznanym kierunku.

Offline

Strony : 1 2