Jak podsumowujesz miniony rok swojego życia? Jesteś z czegoś dumna?
// Moje największe osiągnięcia w tym roku to bez wątpienia:
- zdanie matematyki i dzięki temu zostanie dopuszczoną do matury
- zdanie matury z matematyki ZA PIERWSZYM RAZEM i to na SIEDEMDZIESIĄT JEDEN PROCENT!!!
W pewnym momencie byłam naprawdę do cna przerażona, że nie zdam. Najfajniej było jak zdałam sprawdzian na jedynkę, ale nie mogłam sobie wtedy na to pozwolić, więc podeszłam do poprawy po to, żeby dostać jeszcze jedną jedynkę. W sekcji miesięcznej mojego kalendarza przez ponad rok zamalowywałam każdy dzień na niebiesko albo na czerwono w zależności od tego, czy tego dnia się uczyłam, czy nie. Siedziałam wieczorami nad repetytorium od matematyki, z którego rozumiałam tyle, co kot napłakał i maltretowałam mojego przyjaciela, żeby poświęcałam godziny swojego życia na tłumaczeniu mi zadań przez telefon. Na lekcjach matematyki, kiedy szliśmy po kolei do odpowiedzi według alfabetu trzęsłam się nieraz przez 40 minut na całym ciele, a kiedy zajęcia się skończyły, to koszulka lepiła mi się do krzesła od zimnego potu. Miałam trzech korepetytorów, z których jedna osoba siedziała u mnie po trzy godziny w każdą sobotę, kiedy ludzki mózg jest w stanie efektywnie się uczyć czegoś, co go zupełnie nie interesuje samą siłą woli przez maksymalnie 30 minut, więc ta ostatnia godzina to było tylko przepisywanie bezmyślnie tego, co dyktowała mi pani i modlenie się w duchu, żeby już się skończyło; a z drugim gościem nie miałam pewności, że korepetycje się odbędą aż do momentu, w którym znalazłam się za jego drzwiami, bo regularnie przychodziłam do niego, nikt nie otwierał, więc dzwoniłam i słyszałam, że odwołuje korepetycje, bo nie zdąży wrócić do domu z teatru.
Dopiero w klasie maturalnej bunt wśród uczniów i rodziców był tak ogromny, że mój stary nauczyciel został zwolniony z pracy i dostaliśmy nowego. On też miał mnogość wad, ale z pewnością był lepszy niż ten poprzedni. Znalazłam też nową korepetytorkę, która była bardzo fajna, pomocna i nigdy nie zadzwoniła o godzinie, na którą byłyśmy umówione, że jednak nie przyjdzie, bo jest w teatrze. I w końcu moja praca syzyfowa zaczęła przynosić jakieś efekty. Na matematykę uczyłam się o niebo więcej niż na którekolwiek z rozszerzeń, co jest swoją drogą idiotyczne, bo to mi się już nigdy nie przyda. Umiem dodawać, odejmować, mnożyć i dzielić, a wyliczanie delty i pierwiastków to była tylko sztuka dla sztuki. Tak tylko, żeby móc nazwać się człowiekiem ogólnie wykształconym, mimo że teraz, 7 miesięcy po napisaniu matury już wszystko to zostało wypchnięte z mojej świadomości.
Ale ważne jest to, że mimo tych wszystkich przeciwności losu zdałam i to na tak niewyobrażalny dla mnie wynik. Ja już wiem, że mogę zrobić wszystko. Nie było warto, ale przynajmniej wiem, że jak trzeba, to potrafię.
Ostatnio zmieniony przez Cuks (15-12-2022 o 19h28)